Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Mourinho. Za kulisami zwycięstw (Mourinho – Nos Bastidores das Vitórias)

Nuno Luz, Luís Miguel Pereira
‹Mourinho. Za kulisami zwycięstw›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMourinho. Za kulisami zwycięstw
Tytuł oryginalnyMourinho – Nos Bastidores das Vitórias
Data wydania23 stycznia 2012
Autorzy
PrzekładBarbara Bardadyn
Wydawca Sine Qua Non
ISBN978-83-63248-65-9
Format256s. 155×230mm
Cena39,90
Gatunekbiograficzna / wywiad / wspomnienia, non‑fiction
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Nuno Luz, Luís Miguel Pereira
Opis wydawcy
Konrad Wągrowski [80%]
Nigdy nie ukrywałem, że jestem wielkim miłośnikiem kina japońskiego, ciekawych albumów i polskiego plakatu filmowego. Wydaje się więc, że książka „Kino japońskie w polskim plakacie filmowym” będąca w gruncie rzeczy ilustracją do wystawy w krakowskim Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej manggha z 2011 roku, została przygotowana specjalnie dla mnie. Zapewne niestety tak nie było, ale muszę przyznać, że nawet nie mając szczęścia by odwiedzić tę wystawę, z książką, która doskonale broni się w oderwaniu od wystawy, zapoznałem się z niekwestionowaną przyjemnością. Oczywiście nie składa się ona z samych plakatów – znajdziemy w niej również artykuły o polskim plakacie, o obrazie Japonii na nim oraz krótkie, ale starannie przygotowane opisy wszystkich filmów, niosące w pigułce historię japońskiego kina. Lektura nad wyraz ciekawa, ale wrażenia estetyczne jeszcze ważniejsze.
Beatrycze Nowicka [70%]
Sam pomysł, by napisać fantasy-western z początku wydał mi się szalony, wzbudzał jednak ciekawość, jak to wypadnie na papierze. Okazuje się, że naprawdę nieźle. Chociaż odczuwa się pewien dysonans – akcja toczy się nie tak znowu wiele lat po akcji „Zemsty…”, a tymczasem skojarzenia, jakie wywołują konwencje obrane w obydwu powieściach „prowadzą” do czasów o wiele bardziej od siebie oddalonych. Przez pewien czas nieco brakowało mi też rewolwerów. Mimo to nie sposób zaprzeczyć, że Abercrombie udanie wygrywa rozmaite westernowe motywy i zdaje się dobrze przy tym bawić. Wielbiciele brytyjskiego pisarza znajdą w „Czerwonej krainie” to, co stanowi o sile jego prozy: błyskotliwe dialogi pełne ciętych i gorzkich spostrzeżeń na temat świata i ludzi, wartką akcję oraz kilku interesujących, choć niespecjalnie budzących sympatię bohaterów. I tym razem nie zabraknie wartych zapamiętania cytatów: „gdy żyjesz dostatecznie długo, widzisz, jak wszystko obraca się w ruinę”, „chwała zwycięstwa trwa tylko chwilę, rany pozostają na zawsze”, „zło wcale nie jest czymś wzniosłym. Nie są to kpiąco uśmiechnięci Imperatorzy z planami podboju świata, ani chichoczące demony (…). To mali ludzie z ich małymi czynami i małymi motywami. To egoizm, obojętność i marnotrawstwo. To pech, niekonsekwencja i głupota. To przemoc oddzielona od sumienia i konsekwencji. To wzniosłe ideały i niskie metody”, „dziwne, że najlepsze chwile naszego życia zauważamy dopiero we wspomnieniach”, „nie ma gorszego celu niż wyższy cel”, „jednego dnia jesteś kimś, świetnie się zapowiadasz, tryskasz śmiałością, a świat wydaje się za mały, żeby cię pomieścić. Potem, zanim się zorientujesz, jesteś stary i widzisz, jak wielu rzeczy, o których myślałeś, już nigdy nie zrobisz.”, „człowiek wybiera jakąś ścieżkę i myśli, że to tylko na chwilę (…). A po trzydziestu latach odwraca się i widzi, że kroczył nią przez całe życie”, „Właśnie na tym polega odwaga. Na zatapianiu w przeszłości wszystkich rozczarowań i porażek, poczucia winy i wstydu, otrzymanych i zadanych ran, by zacząć od nowa”. Za ciekawy uważam pomysł na jednego z bohaterów – człowieka uzależnionego od zabijania. O ile początek wydał mi się chwilami nieco monotonny, bardzo dobrze wypada ostatnie dwieście stron, gdzie dochodzi do wielu dramatycznych wydarzeń i konfrontacji. Przyznam, że „Zemsta najlepiej smakuje na zimno” podobała mi się bardziej – miała ciekawszą kompozycję, wszystko wydawało mi się też świeższe (nic dziwnego, skoro była to pierwsza książka Abercrombiego, jaką przeczytałam), niemniej „Czerwona kraina” jest bardzo porządnie napisaną, wartą uwagi fantastyką.
Joanna Kapica-Curzytek [60%]
Historia świata cofa się o dwadzieścia lat. W Iraku rządzi jeszcze despotyczny Saddam Hussein, a prezydentem USA jest Bill Clinton. Między tymi dwoma krajami panują napięte relacje. Hussein chce upokorzyć Amerykę i planuje wykradzenie oryginału Deklaracji Niepodległości. Do akcji wkraczają agenci służb specjalnych. Książka rozpisana jest na wiele wątków, dzieje się tak dużo, iż można nawet odnieść wrażenie, że – aż za dużo. Fałszywi i prawdziwi agenci, fałszywy i prawdziwy prezydent Clinton, krążący w obiegu oryginał Deklaracji Niepodległości i kilka jego kopii. A ponadto romans, pościgi, próba zamachu i historia USA w pigułce. Całość, nawet jak na typowy thriller, jest chyba lekko „przekombinowana”, bo pod koniec, gdy akcja zmierza ku wielkiemu finałowi – czytelnik zaczyna się we wszystkim gubić. Jednak gdy weźmie się pod uwagę dystans i poczucie humoru, z których znane są wszystkie książki Archera – powieść się broni, a jej lektura może być dobrą zabawą i dostarczyć sporo rozrywki. Warto też pamiętać, że rzeczywistość i tak przerasta polityczną fikcję, z czego nie zawsze zdajemy sobie sprawę.
Paweł Micnas [60%]
Na popularności „Gry Endera” skorzystał już Marvel, wydając serię komiksów osadzonych w świecie Carda, a niedługo skorzystają również producenci ekranizacji (ekranizacji, dodajmy, jeśli ktoś jeszcze nie słyszał, o której ostatnio jest jeszcze głośniej za sprawą środowisk homoseksualnych bojkotujących film ze względu na antygejowskie poglądy Carda). Nie wiem, czy skorzystać chciał również sam autor, ale książka to wynik przekształcenia nadmiaru notatek i pomysłów – powstałych przy tworzeniu serii komiksów – w powieść. Efekt nie jest oszałamiający, ale powinien zadowolić tych, którzy chcieliby poznać odpowiedzi na kilka pytań nasuwających się przy lekturze „Gry Endera”. Sami autorzy przyznali, że chcieli ukazać kulisy wojskowej kariery Mazera Rackhama, a także pierwszego kontaktu ludzi z Formidami – oba wątki w „W przededniu” się nie splatają, znajdują za to wspólny węzeł w „Grze Endera”. Nie znaczy to, że powieść jest tylko zbiorem luźno powiązanych wątków i ciekawostek dla fanów serii. Też ma swoją akcję, swój punkt kulminacyjny oraz klimat, na który składają się przede wszystkim ciekawe opisy futurystycznych statków górniczych i stacji kosmicznych. Spragnionym łatwej i lekkiej rozrywki na wakacje „W Przededniu” powinno przypaść do gustu.
Konrad Wągrowski [70%]
Jacek Dehnel nie jest może takim erudytą jak Umberto Eco, nie ma tylu ciekawych spostrzeżeń i skojarzeń jak W. G. Sebald, nie ma w jego tekstach takiej pasji, jak w tekstach Anne Fadiman, ale przyznać należy, że potrafi o książkach, czytaniu i pisaniu pisać interesująco. Najlepiej w jego zbiorze felietonów sprawdzają się opowieści o własnych pasjach – kolekcjonerskiej, wyszukiwaniu kuriozów i perełek, w tych opowieściach odsłania przed czytelnikiem zupełnie nowe światy. Drugą grupą tekstów, które czytało się bardzo ciekawie, były spostrzeżenia na temat różnych podejść do literatury – z kapitalną historią o rodzinie grafomanów na czele. Trzecią wreszcie – własne kontakty z czytelnikami. Najsłabiej natomiast wyszły teksty, w których próbuje nawiązywać do współczesnej polityki – tu po prostu nie mówi niczego ponad to, co od dawna dostępne jest w mediach i trudno jego obserwacje nazwać oryginalnymi, czy odkrywczymi. Ale nie zmienia to faktu, że „Młodszy księgowy” jest ciekawą lekturą zwłaszcza dla ludzi, którzy dzielą z autorem czytelnicze pasje.
Paweł Micnas [90%]
Dick jest jednym z bardzo wąskiego grona twórców SF, którego dzieła nie poddają się korozji czasu i wciąż mogą być odczytywane w nowych kontekstach. W przyszłym roku ta powieść będzie obchodzić czterdzieste urodziny, wydaje się jednak, że w ogóle nie straciła na aktualności. Przedstawiony świat nieodległej przyszłości (rok 1988) wzorowany jest na „okrutnym systemie” i ciągłym „nadzorze policyjnym” w Kalifornii lat 70. i tak naprawdę stanowi przejaskrawioną wizję tegoż stanu. Wizja Dicka sięga jednak dalej niż prosta krytyka inwigilacji oraz państwa policyjnego. Jason Taverner, telewizyjna gwiazda, budzi się pewnego dnia w hotelowym pokoju… i okazuje się, że nikt go nie rozpoznaje. Showman, którego oglądało dziennie kilka milionów widzów, nagle staje się anonimowy. Nie istnieje, bo nie ma dokumentów, nie istnieje, bo nikt go nie zna – narzucają się tu więc pytania o tożsamość, o to co ją kształtuje i nadaje jej ostateczny kształt; czytelnik Dicka w pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że nie tylko powieściowy bohater kroczy po lodzie w czasie roztopów, ale i on sam. Książka jest również przesiąknięta wieloma odniesieniami do biografii autora (bohater zażywa meskalinę w kluczowym momencie fabuły, Dick przeprowadził eksperymenty z narkotykami niewiele tygodni wcześniej). W skrajnym odczytaniu zaś okazuje się powieścią autoterapeutyczną – Dick wrzucając w wir zdrady Jasona i jego byłą kochankę, próbuje się uporać z wydarzeniem z własnego życia, kiedy to żona zaczęła zdradzać go z sąsiadem. Są twórcy, którzy na pozór piszą w pewnym gatunku literackim, trzymają się określonych postulatów artystycznych, ale tak naprawdę rozsadzają wszystkie normy, nawet te ustalone przez siebie i wytaczają nowe ścieżki. Dick należy do tego grona i czytać go trzeba.
Jarosław Loretz [60%]
Ni pies, ni wydra. Ani to powieść, bo próżno szukać tu ciągłej narracji, ani zbiór nowel, bo autor usilnie próbował z grubsza udrapować trzy obszerne teksty w jakiś cykl. Tyle że średnio mu to wyszło – wątłe fabularne nitki i supełki lepiące całość w chwiejny gmach wyglądają na dodziergane później, kiedy się okazało, że teksty mimo wszystko niezupełnie się bronią jako samodzielne historie i wypadałoby je zespawać w jeden brykiecik. Dzięki temu w barszcz chlupnęły dwa grzyby z różnych bajek – wilkołak i wampiry. Z tego wszystkiego najlepiej jeszcze wygląda pierwsza nowela, napisana wartko, ciekawie i z jajem, a osadzona w realiach leżącej na uboczu, wymierającej wioski, w której jedyną rozrywką mieszkańców pozostało pędzenie bimbru i wzajemne się nim raczenie przy każdej możliwej sposobności. W ten świat wiecznie pijanych, snujących się bez celu po wsi ludzi wrzucony zostaje pracujący na co dzień w Moskwie, nienawykły do nieustających libacji dziennikarz oraz buszujący po okolicznych lasach nastoletni wilkołak, co stwarza przeróżne interesujące sytuacje. Cóż z tego, skoro czytelnik, który ledwie co zaczął dobrze się bawić, zostaje po trochę ponad stu stronach oderwany od Zaszyszewia (bo tak zwie się wioska) i wrzucony w leciutko pobrzękujący grafomanią wampiryczny niemalże melodramat. Z innym kompletem bohaterów, dziejący się w sporym mieście i opisujący funkcjonowanie istot, które dość mocno odbiegają od klasycznego wizerunku wampira. Owszem, nie sposób odmówić Diwowowi twórczej inwencji, ale ogólnie rzecz biorąc tekst nie zachwyca ani językiem, ani humorem, wyraźnie odstając jakością od pierwszego segmentu książki. Wszystko zaś próbuje nadrobić i naprawić trzecia część opowieści, znów napisana dynamicznym, pełnym rozmaitych błyskotek językiem. Szkoda tylko, że do kolejnej odsłony historii z wampirami w tle trafiają również dziennikarz z wilkołakiem, co wygląda na ordynarne zaklinanie rzeczywistości, bo – niczym ten kwiatek do kożucha – ich obecność tutaj nie ma większego sensu. Zupełnie jakby autor postanowił sprzedać jako jedną książkę dwie odrębnie pisane historie (jedną o wilkołaku, a drugą – tworzoną w dwóch odrębnych segmentach – o wampirach), do których stracił w pewnym momencie serce i uznał, że nie warto rozwijać ich w samodzielne, pełnoprawne powieści, a wystarczy tu i ówdzie podlepić plastrem, żeby składak sprzedał się jako jednolita całość. Wskutek tego „Nocny obserwator” drażni nierównym poziomem i chaotyczną konstrukcją, choć zarazem nie sposób odmówić mu sporego uroku, zwłaszcza w przypadku otwierającej książkę historii.
Miłosz Cybowski
Jak zawsze ekranizacja klasyki literatury światowej jest doskonałą okazją, by przyjrzeć się bliżej oryginałowi. Możemy to zrobić dla porównania, ile zmieniono w wersji kinowej, dla poznania prawdziwej historii albo w ramach nadrabiania znajomości tejże klasyki. Jakikolwiek by nasz powód nie był, w przypadku „Wielkiego Gatsby’ego” mamy do czynienia z iście amerykańską historią o miłości, bardzo silnie (chyba nawet jeszcze silniej niż u Steinbecka) osadzoną w realiach USA i historii tego kraju. Nie odbiera to tej najsłynniejszej powieści Fitzgeralda uniwersalności przesłania. Można dużo pisać o samym Gatsbym, który na wzór wielu innych bohaterów literackich postanowił poświęcić siebie i swoje całe życie w pogoni za jedną, wymarzoną miłością. Można pisać o samym narratorze, człowieku nie pretendującym wcale do bycia głównym aktorem wydarzeń, ale odgrywającym niezwykle istotną rolę w dramacie swojego sąsiada. Można pisać o bohaterach drugoplanowych. Można o całym społeczeństwie, można o samej Ameryce, która jednocześnie dawała ludziom nadzieję za spełnienie swoich marzeń i te nadzieje odbierała w niezwykle brutalny sposób. Nie ma tutaj happy endu, nie ma nagrody za prawość i wierność ideałom. Nie ma nawet samych ideałów, bo proza życia okazuje się o wiele bardziej skomplikowana, niż chciałby tego sam Gatsby. Zdecydowanie warto sięgnąć po tę książkę w ramach wakacyjnego uzupełniania zaległości w klasyce – lub po prostu by przypomnieć sobie, jak zręcznie Fitzgerald kreśli portret swojego kraju i bohaterów.
Daniel Markiewicz [30%]
Książki sportowe można z grubsza podzielić na te dążące (z różnym skutkiem) do obiektywizmu i te pisane na kolanach, traktujące przedmiot swojego zainteresowania w kategoriach boskich lub przynajmniej heroicznych. Niestety omawiana pozycja należy do tej drugiej kategorii, ale trzeba przyznać, że jest przy tym uczciwa, ani przez moment nie mamiąc czytelnika pozorem choćby krytycznego podejścia. O podejściu autorów świadczą już same tytuły rozdziałów – „Zorganizowany”, „Ambitny” czy „Charyzmatyczny”. W zgodzie z nimi prowadzona jest narracja, pokazująca portugalskiego trenera wyłącznie jako bohatera pozytywnego, nieskalanego błędem czy złym zachowaniem. A przecież Mourinho to postać wybitnie kontrowersyjna, której bagaż złych emocji jest pewnie równie (jeśli nie bardziej) pokaźny, co reakcji pozytywnych. Jednak w wykreowanym przez autorów świecie nawet negatywne zachowania przedstawione są w taki sposób, by mniej wnikliwemu czytelnikowi nawet nie przyszło podejrzewać, że boski trener choć na chwilę swoją boskość stracił. Innym mankamentem książki jest jej chaotyczność, wynikająca z przytoczenia mnóstwa opinii (oczywiście pochwalnych) na temat jej bohatera. W efekcie otrzymujemy zlepek lukrowanych laurek, z których czasem możemy nawet dowiedzieć się paru ciekawostek, ale zawsze z towarzyszącym temu niepokojem – czy aby na pewno prezentowana wersja zdarzeń nie jest skrajnie wypaczona? A wrażenie, że Pereira i Luiz (ten pierwszy produkuje podobne wydawnictwa taśmowo) minęli się z powołaniem i zamiast w dziennikarstwie powinni szukać pracy w agencjach PR, towarzyszy od początku do końca tej nieszczególnie porywającej lekturze.
Konrad Wągrowski [80%]
Agnieszkę Osiecką znamy wszyscy z wierszy, tekstów piosenek, humoresek, mało kto jednak wie, że pracowała ona również w charakterze krytyka filmowego, pisząc w drugiej połowie lat 50. recenzje na potrzeby „Filmu”, studiując zresztą wówczas w łódzkiej Filmówce. Zbiór tych właśnie tekstów opublikował niedawno Prószyński i s-ka i przyznać muszę, że książka jest warta uwagi.
Od razu ostrzegam – nie nastawiajcie się na to, że zderzycie swoje wrażenia filmowe z refleksjami Osieckiej. Ze znanych mi omówionych tytułów znalazłem „Kanał” Wajdy, filmy z Jamesem Deanem i może jeszcze kilka polskich filmów. Zdecydowana większość recenzowanych pozycji to dzieła dziś już raczej zapomniane – jugosłowiańskie dramaty wojenne, socjalistyczne filmy obyczajowe, francuskie dramaty kostiumowe, niemieckie kino artystyczne… Paradoksalnie jednak nieznajomość filmów w niczym nie przeszkadza cieszyć się lekturą „Filmideł”, które warto poznać przede wszystkim ze względu na styl autorki.
Osiecka prezentuje tu szeroką wiedzę filmową, choć nie filmoznawczą. Jej obserwacje są wyraziste i osobiste, widać, że ma własne zdanie, widać, że potrafi je uzasadnić, że widzi w filmach więcej niż przeciętny widz, no i oczywiście widać, że jest pisarką i potrafi też ubrać tekst w atrakcyjną, nieraz dowcipną formę. Nierzadko idzie pod prąd obowiązujących opinii (pojawiają się w tekście jej polemiki z czytelnikami), nie widać natomiast na szczęście jakiegoś ideologicznego odchylenia. „Filmidła” to zbiór ciekawych tekstów, z których można się uczyć, jak pisać recenzje, i dzięki którym można też polować na zapomniane już dziś perełki filmowe. A na deser dodatkowo atrakcja – zbiór genialnych starych polskich plakatów do omawianych filmów.
Agnieszka Szady [90%]
Nigdy nie sądziłam, że powiem to o jakimś utworze Pratchetta, ale „W północ się odzieję” to jedna z najbardziej przygnębiających książek jakie czytałam, wliczając w to „Dzieci z Dworca ZOO” i całą literaturę łagrowo-obozową. Już w drugim rozdziale mamy ciężarną trzynastolatkę pobitą tak, że poroniła, a dalej jest mniej więcej równie wesoło. Podobnie jak w innych książkach o Tiffany, tak i tu pojawiają się przemyślenia na temat niełatwych wyborów moralnych, opieki nad starymi ludźmi oraz samotności czarownicy. Czarownic w świecie Dysku wszyscy potrzebują, ale nikt nie lubi, a teraz jeszcze przebudził się prastary byt, zdolny to nielubienie zmienić w żądzę mordu. Najbardziej ponure i przerażające jest właśnie to, z jaką łatwością poczciwi w istocie obywatele gotowi są zaszczuć starowinkę tylko dlatego, że ma książkę, której nie rozumieją. Lub obrzucić czyjś sklep kamieniami. Autor z właściwym sobie darem obserwacji przedstawia ludzkie zachowania obecne również w naszym świecie – bo choć wiedźm u nas brak, to szeroko pojęty obcy zawsze się znajdzie…
Beatrycze Nowicka [60%]
Do sięgnięcia po opowiadania Connie Willis zachęciły mnie dwa utwory znane z innych zbiorów, dobre recenzje oraz informacja okładkowa na temat imponującej liczby nagród, zdobytych przez autorkę. Być może moje oczekiwania były nazbyt wygórowane, dość rzec, że zbiorek „Śmierć na Nilu” nie powalił mnie na kolana. Teksty Willis to przede wszystkim zgrabnie napisane opowiadania obyczajowe, z mniejszą lub większą dozą „pierwiastka fantastycznego”. Owszem, portrety bohaterów są zazwyczaj kreślone trafnie i z wyczuciem (dotyczy to przede wszystkim kobiet), z drugiej strony ma się wrażenie powtarzalności motywów, pomysłów, postaci. Czytane jeden za drugim utwory sprawiają wrażenie dosyć monotonnych i nieustannie powracających do pewnych kwestii. Zbiór otwiera „Ostatni winnebago”. Przedstawiony w nim pomysł, by w przyszłości postrachem obywateli stał się odpowiednik Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami wydał mi się nazbyt absurdalny, bym mogła współczuć bohaterom. Zapewne jest to ekstrapolacja pewnych tendencji, jednak na polskim gruncie one praktycznie nie występują. Niemal równie absurdalne było dla mnie to, że ktoś może po kilkunastu latach wciąż przeżywać śmierć swojego psa, albo to, że zaczęto przesadnie dbać o prawa zwierząt po tym, jak wyginął jeden bliski człowiekowi gatunek. Ludzie wytępili już setki gatunków i jakoś nie wzbudziło to powszechnych wyrzutów sumienia. W „Ostatnim winnebago” mamy także tęsknotę za starymi samochodami, otwartymi autostradami, przedmiotami modnymi w przeszłości. Całość kompletnie rozmija się z moją wrażliwością. „Nawet królową” już znałam, „Pogrom komiczny” wydał mi się wersją beta „Usiądźcie wszyscy wraz”. Są kosmici, od których ludzie pragną wiele uzyskać, ale z którymi nie umieją się dogadać, wplątana w to wszystko młoda kobieta, przeznaczony jej wesoły i energiczny mężczyzna a nawet irytujące dziewczynki (te nieco młodsze od chórzystek z „Usiądźcie…”). Również tutaj to obcy dostrzega, że bohaterowie są dla siebie stworzeni tudzież staje się katalizatorem ich romansu. Jest zabawnie, ale nie aż tak, jak w opowiadaniu późniejszym. Utworami, w których fantastyczne motywy służą temu, by ich bohaterowie mogli zostać parą są także „Krótka przerwa”, gdzie pojawia się maszyna pozwalająca na manipulację czasem oraz „Cud” – tam swataniem zajmuje się Duch Świątecznych Prezentów. Jednym z najlepszych tekstów okazała się tytułowa „Śmierć na Nilu”, gdzie wątki obyczajowe, ciekawy pomysł, zainspirowany motywami z egipskiej mitologii oraz klimat tworzą spójną i intrygującą całość. Podobało mi się także „Jak te, które pamiętamy”, w którym rodzajowe scenki tworzą interesującą mozaikę, choć motyw świątecznych piosenek znów skojarzył mi się z „Usiądźcie wszyscy wraz”. Wreszcie „List od Clearysów”, gdzie autorka nie odkrywa wszystkich kart na początku, pozwalając się jedynie domyślać, że ze światem przedstawionym jest coś nie tak, choć przecież wiele elementów wydaje się być „na swoim miejscu”. Bardzo spodobała mi się narracja – oszczędna, a przy tym przekazująca wiele emocji.
Beatrycze Nowicka [60%]
W porównaniu ze „Śmiercią na Nilu”, „Niebieski księżyc” zawiera więcej opowiadań poważnych, niemniej nie różni się znacząco od swojego poprzednika. Powracają te same tematy i motywy: Święta Bożego Narodzenia, stare filmy, zdrady małżeńskie i szczęśliwe romanse. Nie można powiedzieć, żeby te teksty jakoś się zestarzały (wyjąwszy może to, że w kreowanych przez Willis światach nieodległej przyszłości bohaterowie korzystają z taśm, mikrofilmów oraz tradycyjnych aparatów fotograficznych), jednak w moim odczuciu większości z nich brakuje wyrazistych elementów. W humorystycznym „W
>” autorka przedstawia dość narwanych uczestników pewnej konferencji i kilka kwestii związanych z mechaniką kwantową (nic jednak, co by wykraczało poza najbardziej podstawowe, znane laikom zagadnienia) oraz przedstawia chaos jako kolejną „siłę swatającą”. W również humorystycznym „Niebieskim księżycu” za szczęśliwy związek protagonistów (główny bohater po jednokrotnym ujrzeniu pewnej kobiety nagle pała do niej szaloną miłością) odpowiadają tym razem nietypowe zbiegi okoliczności. Siły nadprzyrodzone i romans pojawiają się także w „Duchu prawdy”, choć tam szczęśliwie więcej jest satyry na New Age, wszelakich szarlatanów i kreacjonistów. W „Sydonie w lustrze” zwraca uwagę miejsce akcji (pomysł jest zdecydowanie mało „science”, za to przynajmniej barwny), jednak fabuła mnie nie przekonała. Sądzę, że przydałaby się tu większa podbudowa, szerzej nakreślone tło. Akcja „Jacka” toczy się w Londynie, w czasie drugiej wojny światowej. Chociaż niemal od razu domyśliłam się, kim jest tytułowy bohater, tekst ten ratuje niejednoznaczne zakończenie. Ono nadaje mu sens. Bez niego „Jack” byłby tylko zbiorkiem scenek z czasów wojny. Wątki bombardowania Londynu pojawiają się także w dwóch następnych utworach. W „Obserwatorze przeciwpożarowym” historyk z przeszłości przenosi się do katedry Św. Pawła, gdzie pomaga ratować kościół przed pożarami. W latach osiemdziesiątych przedstawienie komunisty jako bohatera pozytywnego miało pewnie swoją wymowę i świadczyło o swego rodzaju cywilnej odwadze, teraz jednak moją uwagę bardziej zwróciły rozważania na temat ludzkich prób ocalania rzeczy. Narrator wierzy w znaczenie takich gestów, mimo że zdaje sobie sprawę, iż ostatecznie wszystko obraca się w ruinę i odchodzi w przeszłość. Temat przemijania powraca, przedstawiony jeszcze bardziej przejmująco w „Wichrach w Marble Arch”. Podobnie jak w opowiadaniu pierwszym, bohaterami są uczestnicy konferencji, tyle że są to już starzejący się ludzie, dla których ponowne spotkanie oznacza konfrontację wspomnień ze smutną rzeczywistością. Również odwiedzany po latach Londyn nie jest taki sam jak kiedyś, a w rozciągających się pod nim tunelach metra wieją tytułowe wichry, wydające się bohaterowi echami przeszłych śmierci. Z całego tomiku to właśnie opowiadanie uważam za najlepsze. Wreszcie dziwaczne „Daisy w słońcu”, gdzie podobnie jak w „Śmierci na Nilu” pojawia się motyw zaświatów. „Kiedy byłam mała, wydawało mi się, że inicjacja seksualna to koniec świata” – takie zdanie mogłoby leżeć u podstaw pomysłu na tekst. Na mnie jednak nie zrobiło wrażenia, nawet pomimo tego, że będąc nastolatką miewałam dosyć zbliżone odczucia.
Teksty w Esensji
Książki – Recenzje      
Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Daniel Markiewicz, Paweł Micnas, Beatrycze Nowicka, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski ‹Esensja czyta: Lipiec 2013›

Oceń lub dodaj do Koszyka w

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Copyright © 2000-2024 – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.