Bezmiar sprawiedliwości
Wiesław Saniewski
‹Bezmiar sprawiedliwości›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Bezmiar sprawiedliwości |
Dystrybutor | Kino Świat |
Data premiery | 9 marca 2007 |
Reżyseria | Wiesław Saniewski |
Zdjęcia | Mariusz Palej |
Scenariusz | Wiesław Saniewski |
Obsada | Jan Frycz, Robert Olech, Artur Barciś, Artur Żmijewski, Bożena Stachura, Agnieszka Valente, Aleksander Podolak, Magdalena Nieć-Lepak, Marieta Żukowska, Maria Pakulnis, Danuta Stenka, Robert Gonera, Ewa Wencel, Ewa Błaszczyk, Weronika Rosati, Jerzy Schejbal, Joanna Pierzak, Bronisław Wrocławski, Tadeusz Szymków, Agnieszka Pilaszewska |
Muzyka | Maciej Muraszko |
Rok produkcji | 2006 |
Kraj produkcji | Polska |
Czas trwania | 128 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Łukasz, młody absolwent prawa, nie zamierza pracować w zawodzie prawnika. Jego ojciec, który chciałby, żeby syn został obrońcą, wysyła go do swojego kolegi Michała Wilczka, dzisiaj wziętego adwokata. Wilczek ma przekonać go do zawodu. W rzeczywistości adwokat nie chce go do niczego przekonywać. Jednakże opowiada historię pewnego procesu sprzed kilkunastu lat...
Inne wydania
Utwory powiązane
Filmy
Nie wierzę… Zaglądam do gazety i nie wierzę. Zaglądam do telewizora i nie wierzę! Zaglądam na „Esensję” i nie wierzę!! Co jest? Bo jak oglądam film Saniewskiego, to w nic nie wierzę. Ani w drewnianego młodego bohatera („Olech – Rasiakiem kina”), ani w powody do zwierzeń niejakiego Wilczka (Frycza), ani w bezpretensjonalność filmowych cytatów, ani w sens trójdzielności narracji, ani w odkrywczość konkluzji… Zupełnie w nic. Patrzę i widzę bardzo jasno: zły film, kiepściusieńki. Pewnym wyczynem jest zrobienie dramatu sądowego, bez śladu dramatu. Całe powietrze schodzi z filmu po jakichś 20 minutach, a do końca jeszcze hen, hen… Do tego odległego końca film telepie się tylko po to, by w żenujących scenach podzielić się oryginalną refleksją: prawo nie równa się sprawiedliwość. Prawda jest względna i trudno osiągalna, ale warto zmierzać w jej kierunku. Zło dobrem zwyciężaj. Idzie luty, podkuj buty. Redefinicja prawdy, dobra i rzeczywistości anno domini 2007? Litości. Nasz chora sytuacja polityczna i filmowa, prowokuje, by oceniać filmy, na podstawie ich wymowy, czy dobrych intencji. Niewątpliwie są rzeczy ważniejsze niż kino. Ale nie strzelmy sobie samobója – ten film jest nagi. A nawet zwyczajnie goły.
Tak jak Stenka udaje tu Meg Ryan udającą orgazm w „Kiedy Harry poznał Sally”, tak sam film udaje dramat sądowy udający kino zaangażowane. Jeśli czegoś jest tu bezmiar, to tylko truizmów, a i jako zwykły produkt rozrywkowy film się nie sprawdza – udziwniony zabieg formalny nijak nie sprzyja emocjom, a polscy aktorzy, jak to polscy aktorzy – zamiast grać konkretne postacie, grają polskich aktorów grających konkretne postacie. Do Grishama daleko, a co dopiero mówić o kinie zaangażowanym…
Już choćby dlatego, że w fabule nie zagościł żaden dresiarz ani bezdomny, film Saniewskiego wyróżniał się in plus na ostatnim festiwalu w Gdyni. Byłoby jeszcze lepiej, bo rzecz ciekawie napisana i solidnie zagrana (Bożena Stachura niczego sobie…), gdyby nie dziwny zabieg formalny. Śledzimy trzy różne wersje tej samej historii sądowej, ale zmienia się ona nie dlatego, że zmienia się narrator i punkt widzenia (jak w klasycznym „Rashomonie”), tylko z tego powodu, że bohater (świetny Jan Frycz) sam nagina rzeczywistość.
Dramat sądowy, czyli rzecz rzadko spotykana w naszym kinie. Wiesław Saniewski zrealizował film po blisko 10-letnim milczeniu i dobrze, że wrócił do fabuły. Podstawą scenariusza „Bezmiaru sprawiedliwości” są prawdziwe wydarzenia. W 1990 r. we Wrocławiu ktoś zamordował dziennikarkę telewizyjną. Kobieta była w ciąży. Podejrzenie padło na jej kochanka, mężczyznę żonatego, z dwójką dzieci. Po poszlakowym procesie uznano go winnym i skazano na długoletnie więzienie. Film ukazuje historię procesu, a właściwie trzy jej wersje, opowiedziane z różnych punktów widzenia. Opowieści słucha Łukasz, absolwent prawa, który waha się, czy wejść do palestry, czy poświęcić się fotografii. Opowiadającym jest przyjaciel jego ojca, znany adwokat Michał Wilczek, który ma krnąbrnego młodzieńca zawrócić na „prawniczą drogę”. Nawracanie jest przewrotne i diaboliczne. Wilczek trzy razy opowiada o procesie sprzed 15 lat. Każda wersja jest inna, odsłania inną prawdę – prawdę tych, którzy brali udział w procesie. Nie chodzi tu tylko o niewydolność (nieudolność nawet) sądownictwa i organów śledczych. Ważne jest co innego – relatywizm moralny i relatywizm obserwacji. Ludzie widzą to, co chcą. Manipulują rzeczywistością i naginają do swoich potrzeb – żeby się wybielić, odwrócić uwagę od swych przewin. Film klarowny, spójny, sprawnie opowiedziany i świetnie zagrany – przede wszystkim znakomity Jan Frycz jako Wilczek. Odrobinę za dużo moralizatorstwa, ale da się przełknąć. Nie wydaje mi się też potrzebna pretensjonalna rama, będąca dosłownym cytatem z „Powiększenia” Antonioniego. Dziwi brak nagród na FPFF w Gdyni (poza tą przyznaną przez akredytowanych tam dziennikarzy).