Rosario Tijeras
Emilio Maillé
‹Rosario Tijeras›
Opis dystrybutora
Wybuchowa ekranizacja książki, która zyskała status kultowej wśród młodzieży w całej Ameryce Łacińskiej. Rosario jest piękna i inteligentna, mogłaby wieść szczęśliwe życie, ale mieszka w slumsach Medellin, gdzie przemoc i gwałt są na porządku dziennym. Kiedy nie jest w stanie znosić dłużej w pokorze swojego tragicznego losu, postanawia odpłacić światu w jedyny sposób jaki zna - zostaje zabójczynią.
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje
Fajny erotyk. Dziewczyna wygląda jak Edyta Herbuś, zmienia bieliznę co kilka minut, realistycznie jęczy podczas licznych bzykanek, chętnie i często pokazuje piersi, a raz nawet miga bobrem. Niepotrzebnie tylko między sceny „akcji” twórcy wpletli jakieś dramatyczne wątki i rozterki rodem z telenoweli, ale jak na sofcik to i tak w sumie lepsze niż „plejboje” w TV4.
Z latynoamerykańskim filmami mam problem. Ciągle nie potrafię przeprowadzić granicy, gdzie w tych filmach kończy się spektakl, a gdzie zaczyna życie. Czy to telenowela naśladuje rzeczywistość, czy jest może na odwrót. Tak też jest w tym filmie. Na postmodernistyczną grę mi to nie wygląda – za mało tu ironii i dystansu; na mięsiste kino pokazujące jedno z najniebezpieczniejszych miast w Kolumbii brakuje w tym filmie przede wszystkim postaci i wyrazistego tła. Strasznie blado wypadło dwóch podlotków, którzy starają się zdobyć miłość Rosario. W ogóle wszyscy faceci wypadają blado. Kamera, choć rodzaju żeńskiego, daje kolejne dowody na to, jak ciężko kino radzi sobie z odpuszczaniem takich tematów jak kontemplacja pośladków i biustu. Zgadza się, aktorka, która gra tytułową Rosario, jest naprawdę piękna. Angelina Jolie wygląda przy niej jak uboga kuzynka. Ale czy największym zarzutem dla filmu, który pokazuje emancypację kobiety w męskim świecie, nie jest to, że króluje w nim estetyka prosto z gazet dla prawdziwych byczków typu „CKM”?
MW – Michał Walkiewicz [4]
Podpisuje się obiema rękoma pod tym, co napisał Piotrek. Rosario jest rzeczywiście najmocniejszym punktem tego „dzieła”. Kiedy obnaża piersi, „realistycznie jęczy” albo „miga bobrem”, wszystko jest w najlepszym porządku. Kiedy tego nie robi, film staje się nieznośny, irytujący, słowem cienki jak dupa węża. Mieszkańcy Medellin sypią do siebie tekstami rodem z późnych piosenek Varius Manx („oddam wszystko, całą siebie”), wygłaszają na zmianę rozbrajające maksymy („trudniej kogoś kochać niż nienawidzić”) albo pretensjonalne komplementy („ lubię twoje wystające obojczyki, podczas deszczu zbierałaby się w nich woda”). Gdyby film był utrzymany w estetyce „Nikotyny”, nie musiałbym rwać sobie włosów z głowy, ale telenowelowy klimat odbiera scenom dramatycznym resztki powagi. Jak zwykła mawiać matka Rosario Tijeras, „to nie bajka, to życie”. Świetne momenty, kiedy dziewczyna błogosławi amunicję i baluje ze swoim martwym bratem, utwierdzają mnie w przekonaniu, że to jednak bajka. Tylko taka, w której wszyscy wkładają dziewczynie ze slumsów szpilki. Ale przecież „to nie ludzie są – to wilki”.