Naqoyqatsi
Godfrey Reggio
‹Naqoyqatsi›
Opis dystrybutora
Trzecia część kultowej, uznanej przez krytyków trylogii Godfreya Reggio i Philipa Glassa. "Naqoyqatsi" to sztuka w trzech aktach. W pierwszym przyglądamy się rzeczywistości opętanej siecią elektronicznych łączy, gdzie język ludzki szybo zmienia się w język kodów numerycznych. W drugiej części obserwujemy mechanizm gry sportowej, widowiskowej i emocjonującej konkurencji. Oglądamy świat rywalizacji, który dzięki mediom i przemysłowi rozrywkowemu przeradza się w nałóg ogarniający całą kulę ziemską. Finał jest jeszcze bardziej zaskakujący. Nagle opowieść zmienia tempo, przyspiesza, nabierając szybkości wręcz niebezpiecznej.
Utwory powiązane
Filmy
Mój młodszy brat w Corelu robi lepsze.
WO – Wojciech Orliński [1]
Kiedy byłem małym chłopcem-amigowcem (hej) istniało takie coś jak demo-scena. Polegało to na tym, że kolesie pokazywali sobie nawzajem jakie to animacje udaje im się wycisnąć z tego komputerka. Ten film wyglądał na produkt geriatrycznego spotkania kilku dawnych demoscenowców, którzy chcieli powspominać tamte czasy i coś od niechcenia machnęli na kolanie. Dla sędziwego Reggio komputerowa animacja musiała być wielkim odkryciem. 'O jejku, jak tak ruszę myszką, to coś tutaj pika!'. Jednak dla większości współczesnych widzów ten film to kompletna strata czasu. W odróżnieniu od 'Kojanisa' i 'Powaka', tutaj w ogóle nie ma zdjęć dokumentalnych - tylko bardzo infantylnie zrobiona komputerowa animacja. Dwie godziny lamerskiego demo, które wyśmiano by na każdym copy-party. Total łejst of tajm.
KS – Kamila Sławińska [2]
Godfrey Reggio bardzo brzydko się starzeje. Przynajmniej jako reżyser. To, co zrobił w tym filmie zostawia w widzach równy niesmak, jak spotkanie z 60-latkiem, próbującym walczyć z kryzysem wieku średniego przez ubieranie się jak nastoletni raper. Subtelne wizualne metafory i poruszające dokumentalne zdjęcia zostały tu zastąpione wizualną sieczką, pozbawioną znaczenia, i miernej jakości cyfrowymi animacjami. Nawet muzyka Glassa brzmi beznamiętnie wtórnie (zwłaszcza w uszach tych, co znają 5. Symfonię), mimo zaangażowania YoYo Ma do wykonania wirtuozerskich solówek. Nużący, pretensjonalny i pusty film, który serdecznie odradzam tym, co szanowali twórcę Koyaanisquatsi i Powaqquatsi.