EKSTRAKT: | 90% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Min Bul |
Wykonawca / Kompozytor | Min Bul |
Data wydania | 1970 |
Wydawca | Polydor |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 38:59 |
Gatunek | jazz, rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Terje Rypdal, Bjørnar Andresen, Espen Rud |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) I Cried a Million Tears Last Night | 04:17 |
2) Invocation | 04:10 |
3) Champagne of Course | 11:06 |
4) Ved sorevatn | 06:06 |
5) Nøtteliten | 07:33 |
6) Strange Beauty | 05:47 |
Non omnis moriar: Narodziny geniuszaMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj norweskie trio rockowo-freejazzowe Min Bul, na czele którego stał gitarzysta Terje Rypdal.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Narodziny geniuszaMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj norweskie trio rockowo-freejazzowe Min Bul, na czele którego stał gitarzysta Terje Rypdal. Min Bul
Wyszukaj / Kup W rubryce „Non omnis moriar” zazwyczaj pojawiają się artyści… emerytowani, a więc tacy, którzy od lat już nie są aktywni na scenie muzycznej; nie brakuje w tym gronie, niestety, także takich, którzy nie żyją. Tymczasem dzisiejszy bohater nie tylko, że wciąż nagrywa i występuje, to na dodatek ma się świetnie, a jego kolejne albumy publikowane w XXI wieku – przykładowo: „Crime Scene” (2011) czy „Conspiracy” (2020) – prezentują najwyższy poziom. Chodzi o norweskiego gitarzystę jazzowego i jazzrockowego Terjego Rypdala, który na świat przyszedł w Oslo w 1947 roku. Jego ojciec był kompozytorem i liderem orkiestry, trudno zatem dziwić się, że syn poszedł w ślady rodzica. I to jeszcze jako dziecko, ponieważ już w bardzo młodym wieku zaczął uczyć się gry na fortepianie i trąbce. A że w czasach późniejszych „zdradził” te instrumenty dla innych – to już zupełnie inna sprawa. Kiedy Terje był nastolatkiem – w połowie lat 60. XX wieku – nastąpiła artystyczna „brytyjska inwazja” na Europę. Status megagwiazd zdobyli wówczas tacy wykonawcy, jak – to już w zasadzie wcześniej – Hank Marvin i jego The Shadows, następnie The Beatles, The Kinks i wielu, wielu innych. Zafascynowany tymi zespołami (a zwłaszcza Marvinem) kilkunastoletni Rypdal postanowił – jako gitarzysta – grać rocka i psychodelię. Najpierw w szeregach The Vanguards („Hjemme igjen!”, 1966; „Phnooole”, 1967), a potem Dream („Get Dreamy”, 1967). Przełom nastąpił w 1968 roku, kiedy Terje odkrył dla siebie jazz, aczkolwiek nagrana w tamtym czasie debiutancka płyta solowa Norwega – „Bleak House” (zagrał na niej również na flecie i… zaśpiewał) – jest jeszcze wypadkową kilku stylów: jazzu, rocka, psychodelii i awangardy. Istotne jednak, że w jej nagraniu poprosił o wsparcie między innymi takich artystów, jak saksofonista i flecista Jan Garbarek oraz perkusista Jon Christensen, a więc muzyków jednoznacznie kojarzonych ze sceną jazzową. W tym samym roku Rypdal dołączył zresztą do zespołu Jana Garbarka („Esoteric Circle”, 1969; „Afric Pepperbird”, 1970; „Sart”, 1971), ale jednocześnie nagrywał z takimi tuzami, jak Lester Bowie, jazzowy poeta Jan Erik Vold („Briskeby Blues”, 1969) oraz z formacją amerykańskiego pianisty George’a Russella („Electronic Sonata for Souls Loved by Nature”, 1969; „Trip to Prillarguri”, 1970/1982; „Listen to the Silence”, 1971/1973). Mimo ewidentnych sukcesów, Terje nie spoczywał jednak na laurach i wciąż poszukiwał, czego najlepszym przykładem wydany w 1970 roku longplay efemerycznego tria Min Bul. Chyba nawet najbardziej zagorzali wielbiciele Rypdala mogą mieć problem z dotarciem do tego wydawnictwa, aczkolwiek w naszym stuleciu doczekało się reedycji kompaktowe. Nagrania, jakie trafiły na ten album, zarejestrowane zostały we wrześniu 1970 roku w Rosenborg Studios w Oslo; wydała je natomiast – w nakładzie zaledwie pięciuset egzemplarzy – wytwórnia Polydor. Kto tworzył ten zespół? Poza grającym na gitarze i saksofonie sopranowym Rypdalem dwaj inni początkujący jazzmani: (kontra)basista Bjørnar Andresen (wcześniej w Triu Sveina Finneruda) oraz perkusista Espen Rud (który występował z legendarną norweską wokalistką jazzową Karin Krog). Ich muzyka, sygnowana nazwą Min Bul, daleko jednak odbiegała od tego, w co angażowali się wcześniej; najbliższa była niektórym pomysłom zaprezentowanym przez Terjego na „Bleak House”. Ale po kolei… Na otwarcie krążka Rypdal, Andresen i Rud wybrali kompozycję – będącą w zasadzie ich zespołową improwizacją – o wzruszająco-nostalgicznym tytule „I Cried a Million Tears Last Night”. Nie należy jednak spodziewać się po niej wzruszeń. To przede wszystkim potężna dawka free rocka i free jazzu – w stronę tego pierwszego trio zmierza, kiedy Terje gra na gitarze, w stronę tego drugiego, gdy sięga po swój saksofon sopranowy. Oba style wzajemnie się natomiast przenikają, a dynamika utworu jest tak potężna, że grany na żywo ze sceny mógłby on przyprawić słuchaczy o poważny rozstrój nerwowy. W momencie wydania „Min Bul” Jimi Hendrix już nie żył (amerykański gitarzysta i wokalista zmarł parę tygodni wcześniej – w czasie, gdy trwała sesja), ale pewnie gdyby dane mu było krążek ten usłyszeć, poczułby się lekko zawstydzony. Nic dziwi zatem fakt, że po tak potężnym ciosie, jakim był „I Cried a Million Tears Last Night”, w drugim w kolejności utworze – „Invocation” – trio nieco przystopowało. Otwierają go rytmiczne perkusjonalia, które przez całe cztery minuty (z „groszami”) snują tę samą opowieść. Jak w magicznym religijnym rytuale, ich celem jest wprowadzenie słuchacza w swoisty trans, któremu podporządkowuje się również Rypdal. Grane przez gitarzystę pojedyncze dźwięki bądź akordy brzmią momentami bardzo niepokojąco i – z czasem – coraz bardziej nierealistycznie. Co też staje się w pełni zrozumiałe, kiedy zespół przechodzi do „Champagne of Course” – najdłuższego utworu na płycie (jedenastominutowego), który dla odmiany wyszedł spod ręki basisty. Jeśli „Invocation” uznać za niepokojący, to basowe otwarcie „Champagne of Course” jest wręcz mroczne i przygnębiające. I nie zmienia tego nawet krótka improwizacja saksofonowa Rypdala, po zakończeniu której na placu boju pozostaje niezwykle na jakiś czas jedynie emocjonalna sekcja rytmiczna. Narzuca ona narrację, której Terje ponownie się podporządkowuje, tyle że tym razem już na gitarze. Kolejne minuty to zresztą prawdziwy popis lidera Min Bul, który swoją szaloną improwizacją (pełną pogłosów i sprzężeń) byłby chyba w stanie zmiażdżyć każdą konkurencję (także wśród najbardziej „odjechanych” rockowych gitarzystów). „Champagne of Course” zamyka stronę A longplaya; drugą rozpoczyna natomiast kompozycja lidera – „Ved sorevatn”, z początku nietypowo minimalistyczna (z saksofonem na pierwszym planie), ale bardzo szybko rozkręcająca się, aż do przesilenia, po którym następuje stopniowe wyciszenie. To kolejny muzyczny „pocisk”, który zabija ekspresowo i bezboleśnie. W kontekście tego, co na „Min Bul” mogliśmy usłyszeć wcześniej, może dziwić obecność w repertuarze zespołu „Nøtteliten”, który nie jest dziełem własnym tria. To kompozycja klasyka norweskiego jazzu, pianisty Johana Øiana (1915-1978). Choć prawdopodobnie kiedy usłyszał on, jak jego dużo młodsi koledzy po fachu odczytali jego utwór – mógł podupaść na zdrowiu. Albo wręcz przeciwnie: poczuł wielką dumę. W każdym razie w wersji Min Bul numer ten stał się kolejną jazzowo-rockową improwizacją, mocno podszytą artystycznym szaleństwem, ale jednocześnie konstrukcyjnie idealnie się spinającą. Muzycy podążający własnymi ścieżkami co jakiś czas wyznaczają tu sobie jednak spotkania, by na koniec wlać do uszu słuchaczy odrobinę optymizmu. Z kolei zamykający wydawnictwo „Strange Beauty” ma ich… uwznioślić. Jest to bowiem patetyczna opowieść, w której Rypdal (jej kompozytor) nawiązuje do muzyki klasycznej. W tym samym czasie gdy Terje wygrywa na gitarze nuty kojarzące się z muzyką dawną, jego dwaj koledzy popadają w psychodeliczny trans. Ta zbitka przeszłości z teraźniejszością prezentuje kolejne oblicze norweskiego gitarzysty. Aż trudno uwierzyć, że w chwili nagrania tej płyty miał on zaledwie dwadzieścia trzy lata… 18 grudnia 2021 Skład: Terje Rypdal – gitara elektryczna, saksofon sopranowy Bjørnar Andresen – gitara basowa, kontrabas Espen Rud – perkusja |
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj solowy debiut słowackiego pianisty jazzowego Gabriela Jonáša.
więcej »Przed tygodniem zachwycałem się w tym miejscu koncertowym albumem Can „Live in Brighton 1975”. Dzisiaj chronologicznie przyszła kolej na zarejestrowany mniej więcej pół roku później „Live in Stuttgart 1975”. Niestety, tym razem zachwytów nie będzie. Zwłaszcza nad drugim dyskiem w tym dwupłytowym zestawie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavela Blatnego w wykonaniu Orkiestra Jazzowa Radia Czechosłowackiego.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Gdyby Corea urodził się w Słowacji…
— Sebastian Chosiński
„Praska Wiosna”, praska jesień
— Sebastian Chosiński
Płyń, Pavel, płyń!
— Sebastian Chosiński
Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
— Sebastian Chosiński
Siła jazzowych orkiestr
— Sebastian Chosiński
Brom w wersji fusion
— Sebastian Chosiński
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Hagiografia „biznesmena”
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Geniusz prowokacji
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Poezja otwieranych drzwi percepcji
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Co ta wojna z nami zrobiła!
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Podróż w nieznane
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Gipsowe okruchy rzeczywistości
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Odlicz jeszcze raz: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
— Sebastian Chosiński
Perły ze skazą: Co to jest ta miłość, „rybia cholera”!
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Na końcu czai się Śmierć
— Sebastian Chosiński
Nad piękną i modrą Odrą
— Sebastian Chosiński