Z gleby mazurskiej [Latarnik „Marianna” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Nie mam wątpliwości, że jeśli prababcia pianisty zespołów EABS i Błoto Marka Pędziwiatra, znanego również jako Latarnik, gdzieś tam w Niebie usłyszy poświęconą jej płytę prawnuka – będzie bardzo ukontentowana. „Marianna” to przepiękne fortepianowe dzieło, które w równym stopniu jest w stanie zaspokoić wyrafinowane gusta wielbicieli muzyki klasycznej, jak i jazzu.
Z gleby mazurskiej [Latarnik „Marianna” - recenzja]Nie mam wątpliwości, że jeśli prababcia pianisty zespołów EABS i Błoto Marka Pędziwiatra, znanego również jako Latarnik, gdzieś tam w Niebie usłyszy poświęconą jej płytę prawnuka – będzie bardzo ukontentowana. „Marianna” to przepiękne fortepianowe dzieło, które w równym stopniu jest w stanie zaspokoić wyrafinowane gusta wielbicieli muzyki klasycznej, jak i jazzu.
Latarnik ‹Marianna›Utwory | | CD1 | | 1) Maradki [Sabat] | 06:13 | 2) Panna | 05:01 | 3) Antoni | 01:41 | 4) Głód | 04:08 | 5) Marta | 01:09 | 6) Strach 1945 | 03:53 | 7) Wspomnienie | 05:02 | 8) Berlin | 05:33 | 9) Zniknięcie | 05:18 |
Choć w polskiej tradycji słowo „latarnik” z miejsca przywodzi na myśl zaliczaną przed laty do kanonu lektur nowelę Henryka Sienkiewicza, dzisiaj nie o literaturze pięknej będzie mowa, lecz o równie pięknej, ale… muzyce. „Latarnik” to bowiem także pseudonim artystyczny obecnego na polskiej scenie od kilkunastu już lat pianisty jazzowego Marka Pędziwiatra. Skąd taka „ksywka”? Być może jej wyjaśnienie kryje się w fakcie, że pochodzi on ze Świnoujścia, a karierę zaczynał właśnie na Pomorzu. Co prawda grając początkowo rap, lecz później – nie rezygnując z inspiracji hiphopowych – przeszedł jednak na pozycje jazzowe. Znany jest przede wszystkim z działalności w trzech formacjach: funkującym Ludojadzie, EABS („ Discipline of Sun Ra”, 2020) oraz Błocie („ Erozje”, 2020; „ Kwiatostan”, 2020; „ Kwasy i zasady”, 2021). Do tego doliczyć należy jeszcze kooperację z etniczno-jazzowym pakistańskim kwartetem Jaubi, której owocem był doskonały album „ Nafs at Peace” (2021). Mająca dzisiaj premierę (nie bez powodu zresztą, bo 29 marca świętowany jest jako Piano Day) płyta Latarnika „Marianna” to dzieło dla Marka Pędziwiatra niezwykłe, prawdopodobnie emocjonalnie najbardziej angażujące i z tego też powodu najbliższe jego sercu – wszak tytułową bohaterką albumu jest… prababcia artysty. Prababcia, której nigdy nie poznał, ponieważ urodził się już po jej śmierci. Marianna (1898-1986) była Mazurką, wychowywała się na terenach, które najpierw – jako Prusy Wschodnie – należały do Cesarstwa Niemieckiego, następnie Republiki Weimarskiej i III Rzeszy, a po drugiej wojnie światowej znalazły się w granicach Polski Ludowej. Była katoliczką wśród protestantów, w jej najbliższym otoczeniu częściej można było usłyszeć język niemiecki niż polski, a gdy w 1945 roku nadeszła Armia Czerwona, nie bawiła się w subtelności dotyczące pochodzenia etnicznego i tożsamości narodowej – skoro rządzili tu Niemcy, to i ludność musi być niemiecka. Los Marianny był więc, jak można sądzić, tak samo skomplikowany jak los jej „małej ojczyzny” (vide filmowe „Odjazd” Magdaleny i Pawła Łazarkiewiczów czy „Róża” Wojtka Smarzowskiego). Nie zaskakuje więc fakt, że poznawszy jej historię, prawnuk postanowił nie tylko ocalić od zapomnienia krewną, ale również oddać jej artystyczny hołd. Wiedząc od samego początku, że będzie to dzieło bardzo osobiste, wręcz intymne, Pędziwiatr zdecydował się nagrać je w pojedynkę, korzystając jedynie z brzmienia fortepianu akustycznego. Sesja odbyła się 3 i 4 listopada ubiegłego roku w opolskim studiu Polskiego Radia, które od paru lat ma za patrona zespół SBB. Będącą klasycznym concept-albumem „Mariannę” opublikowała natomiast wytwórnia Astigmatic Records, w której ukazały się również wcześniejsze krążki EABS i Błota. Czy jednak płyta ta ma szansę przypaść do gustu wielbicielom wspomnianych formacji? To pytanie czysto retoryczne, albowiem „Marianna” ma wielkie szanse rozkochać w sobie każdego, kto docenia w muzyce melodyjność i zadumę, zwiewność i kontemplację. Chociaż tytułowa bohaterka zmarła, mając osiemdziesiąt osiem lat, jej historię prawnuk opowiedział w trzydzieści osiem minut. Jak się okazuje, to wystarczyło, aby zwrócić uwagę na najważniejsze epizody życia Marianny – od muzycznego portretu wsi mazurskiej, w której prawdopodobnie przyszła na świat i dorastała („Maradki (Sabat)”), aż po jej ciche odejście („Zniknięcie”). Pomiędzy, wnioskując z tytułów poszczególnych kompozycji, nie brakowało dramatycznych momentów przełomowych. Swoją drogą zaskakiwać może nieco podtytuł „Maradek”, czyli „Sabat”, ale wyjaśnia go poniekąd opis płyty, w którym jest mowa, że pomimo swej gorliwej wiary, nie odrzucała też pradawnych, pogańskich guseł – „zbierała zioła, sporządzała mikstury, «zamawiała» choroby”. Cóż, na pewno lepiej było mieć ją wśród swoich przyjaciół niż wrogów. Otwierające narrację „Maradki (Sabat)” to melodyjna, aczkolwiek niepokojąca, przesiąknięta smutkiem kompozycja, która jest tak sugestywna, że zamknąwszy oczy można sobie wyobrazić tę starodawną, otoczoną jeziorami mazurską wieś. Wieś, której życie toczyło się leniwie i, jak można mniemać, spokojnie – przynajmniej do czasu wybuchu wielkiej wojny w 1914 roku. Ale wtedy Marianna była już „Panną”, o czym pianista opowiada w drugim utworze. I chociaż ma do dyspozycji ten sam instrument solowy, tworzy zupełnie inny nastrój: w części pierwszej zwiewny, urzekający lekkością i niosący nadzieję, w drugiej – spokojniejszy i stateczniejszy. Kim był „Antoni” – bohater kolejnego utworu? Można się jedynie domyślać, że kimś bardzo dla prababci autora ważnym, co sugeruje nie tylko szybsze tempo opowieści, ale nade wszystko jej intensywnie emocjonalne zabarwienie. W końcówce nie brakuje też energetycznego stricte jazzowego popisu Pędziwiatra. Adekwatnie do tytułu „Głód” (wojenny bądź tuż powojenny) utrzymany jest w tonacji minorowej; nieustannie przebija przez niego smutek, a zakończenie wywołuje głęboki niepokój. Który na szczęście znika choć na chwilę w miniaturowej „Marcie”, stylistycznie ufryzowanej na typową balladę okresu międzywojennego. Ale, niestety, wraca w kompozycji „Strach 1945”, co – nie można mieć co do tego wątpliwości – związane jest z wkroczeniem do Prus Wschodnich wojsk radzieckich. Początek utworu jest jeszcze emocjonalnie neutralny, lecz z czasem narasta improwizowany chaos, przez który przebija jednak wola oporu i przetrwania mimo przeciwności losu. W kontemplacyjnym „Wspomnieniu” na plan pierwszy przebija się motyw smutno-nostalgiczny; pojawia się także repryza tematu obecnego w jednej z wcześniejszych kompozycji. Zaskoczeniem na pewno jest przedostatni w repertuarze albumu „Berlin” – energetyczny, z optymistyczniejszymi akcentami, w których słyszalna jest nadzieja (choć zupełnie inna, znacznie dojrzalsza, niż w „Pannie”). Wynika ona raczej z zadziwienia „nowym” światem, jakże dalekim od mazurskich Maradek. Subtelne „Zniknięcie” ewoluuje: od wolno snującej się pastelowej opowieści do dynamiczniejszego finału. Nie ma jednak wątpliwości, że ten utwór to historia odchodzenia prababki Marianny. W dwie kompozycje – „Maradki (Sabat)” i „Berlin” – Pędziwiatr wplótł zarejestrowane wypowiedzi bohaterki: to głos kobiety znajdującej się u schyłku życia, doświadczonej przez los, ale i pogodzonej z nim, którą cieszą drobne sprawy i fakt, że posiada „dach nad głową”. Solowe dzieło Latarnika, zapewne będące pobocznym projektem, do którego może nie mieć już okazji powrócić, powinno pozostać z nami na dłużej – jako muzyczna ilustracja nadzwyczaj ważnego, choć postrzeganego przez pryzmat jednostki, okresu w dziejach Polski. Skład: Marek Pędziwiatr „Latarnik” – fortepian
|