Nie ma takiego numeru
Bartosz Brzeskot
‹Nie ma takiego numeru›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Nie ma takiego numeru |
Dystrybutor | Vivarto |
Data premiery | 7 grudnia 2007 |
Reżyseria | Bartosz Brzeskot |
Zdjęcia | Remigiusz Przełożny |
Scenariusz | Bartosz Brzeskot |
Obsada | Marcel Wiercichowski, Bogusław Semotiuk, Agnieszka Ćwik, Piotr Plewa, Tomasz Wywioł, Bartosz Brzeskot, Jan Machulski, Jan Nowicki, Mariusz Pudzianowski, Dariusz Michalczewski |
Muzyka | Sławomir Kurkiewicz |
Rok produkcji | 2005 |
Kraj produkcji | Polska |
Czas trwania | 108 min |
Gatunek | sensacja |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Opowieść o grupie przyjaciół decydujących się na skok życia - opróżnienie sejfu kasyna, które zajmuje się praniem pieniędzy pochodzących z nielegalnej działalności skorumpowanego świata polityki i władzy. Żeby ominąć zabezpieczenia projektowane przez największych włamywaczy i w efekcie okraść złodzieja większego od siebie, trzeba stworzyć nadzwyczajny zespół...
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje
To nie tak, jak piszecie. Reżyserowi tego przysmaku utrudniają „baroni polskiego filmu” – ma on na tą okoliczność specjalną teorię: jego dzieło jest tak wybitne i światowe, że wstrząsnęłoby lokalnym rynkiem, wysadzając rodzimych bonzów z siodła. I pewnie tak było: Wajda z Zanussim dostali się do szpuli z filmem przed premierą i popsuli.
MC – Michał Chaciński [2]
Dobry montaż, niezłe zdjęcia i troche przyzwoitej muzyki. To jedyne, co dobrego mogę powiedzieć o filmie, który bardzo chciałby być polską wersją Ocean’s Whatever w reżyserii Guya Ritchie, ale jego twórcy nie zastanowili się, co dobrego było w Ocean’s Whatever i filmach Guya Ritchie. Wrażenie w zasadzie miałem takie, że panowie obejrzeli Soderbergha i Ritchiego nie rozumiejąc dialogów i uznali, że najfajniejsze tam było, że wszystko się rusza. U nich też się rusza, więc uznali, że jak wrzucą na ekran kilku aktorów zachowujących się jak debile i biorących udział w debilnej intrydze, to już wystarczy. No, mi nie wystarczyło.
Właściwie to miałem już złe przeczucia, kiedy Paweł „Terminator” Felis wystawił temu filmowi cztery gwiazdki w „CJG”, przyrównując go do „Żądła” i „Ocean’s Twelve” i pisząc o „efektownym warsztacie”. Cóż, jeśli chodziło o warsztat samochodowy, który jest tak efektowny, że może udawać kasyno, to zwracam honor, ale mam wrażenie, że nie o to chodziło. Mam też wrażenie, że wśród widzów może niedługo funkcjonować taka oto anegdota: „Wiesz, Stefan, dzwoniłem do tego Brzeskota, żeby oddał mi kasę za bilet, ale w słuchawce tylko: nie ma takiego numeru, nie ma takiego numeru, nie ma takiego…”.
WO – Wojciech Orliński [1]
Obok tych wszystkich pomników powstańców i kombatantów powinni kiedyś postawić pomnik Patriotycznego Widza Chodzącego Na Polskie Filmy. Ile w tym poświęcenia dla Ojczyzny, ten tylko się dowie, kto zapłacił w kasie za bilety na ten film. Ucieszyłem się, że do kin wszedł polski film niezależny zrobiony nie według formuły „jakiś nudziarz się snuje i pieprzy coś o swoim ciężkim życiu”, tylko według formuły „grupa przyjaciół szykuje skok na kasyno”. Niestety, zrobiono to w tak amatorskim stylu, że już bym wolał, żeby się snuli i pieprzyli o swoim ciężkim życiu. Aktorzy grają tak, że człowiek docenia Mariusza Pujszo. Rzekome luksusowe kasyno z luksusowym hotelem zaimprowizowano w jakiejś hali fabrycznej (?), tak że np. brama do kasyna to po prostu tandetne metalowe drzwi z neonem „Casino”. W środku ma być podobno luksusowa restauracja, ale bohaterowie jedzą ordynarne lody z kuwerturą, a popijają szczytem wykwintności – napojem pomarańczowym z kostkami lodu zaserwowanym w kieliszkach od wina. Z identyczną gracją odgrywają role bon-vivantów, przyzwyczajonych do luksusu. Dodajmy niesamowicie sztywne dialogi typu „Owszem, sforsowanie tego korytarza to najtrudniejszy element naszego planu” (tak mówi gangster do gangstera podczas narady przed skokiem – i nie, nie chodzi tu o jakiś żart, że go gra Tom Hanks jako profesor muzykologii, to ma być prawdziwy twardzielowaty twardziel a la Patryk Wega). Słowem – dno.