Wielka cisza
(Die Große Stille)
Philip Gröning
‹Wielka cisza›
Opis dystrybutora
Piętnaście lat musiał czekać reżyser, aż kartuzi z Grande Chartreuse we francuskich Alpach dali mu pozwolenie na sfilmowanie monastycznego życia w surowym kontemplacyjnym zakonie. Reżyser i operator w jednej osobie na trzy miesiące sam poddał się jego rytmowi - i na trzy godziny poddaje mu się widz.
Teksty w Esensji
Filmy – Wieści
Utwory powiązane
Filmy
To jest film – zjawisko. Film – cisza, film – klasztor. Nie film o ciszy, czy o klasztorze. Trzeba docenić, że taki eksperyment choś w części się powiódł. Jest to też film bardzo piękny. I tu mój sprzeciw – rzecz tak wysoce wyestetyzowana za bardzo pachnie filmowym eskapizmem. Nic w tym złego, o ile tylko nie dotyczy dokumentu. A tak, gdy widzę nieskażone piękno, robię się podejrzliwy. Czy to tylko dlatego, że nie jestem mieszkającym w Alpach mnichem, mam tak inne doświadczenie z rzeczywistością?
Nie zahipnotyzował mnie ten film tak, jak sądziłem, że to zrobi, idąc na niego akurat w momencie, gdy potrzebowałem wyciszenia. Może paradoksalnie właśnie dlatego, że „Wielka cisza” poza owym wyciszeniem nie ma do zaoferowania literalnie nic – żadnego materiału do przemyśleń, żadnego kontekstu wyłaniającego się z tej blisko trzygodzinnej kompilacji mnisich rytuałów, żadnego tropu do indywidualnych interpretacji. Mnisi Gröninga są bezimienną masą o niewiadomej historii – po seansie wiemy o nich tyle samo co przed, a przecież najciekawsze byłoby tu właśnie postawienie pytania, dlaczego wybrali taki a nie inny sposób na życie. Bez tego film, owszem, jest „eksperymentem wyciszającym”, jak się go wszędzie z entuzjazmem reklamuje, ale czy naprawdę nie mógłby być czymś więcej? Bo tego typu wyciszające dokumenty o klasztornej egzystencji można sobie obejrzeć na TV Puls w wersji znacznie krótszej, nie tracąc przy tym dwudziestu zeta na bilet, a więc nie narażając się na stres, który potem nie tak łatwo wyciszyć.
Film wymagający, ale wart wysiłku, który trzeba włożyć w jego oglądaniem. Jest wyzwaniem dla ludzi żyjących w niestannym zgiełku, hałasie i informacyjno-konsumpcyjnym kotle współczesności. Gdy uda się w niego wejść, hipnotyzuje, wprawia w trans. Jego refleksyjny nastrój towarzyszy długo po seansie. Zmusza do myślenia. Niezwykły dokument nakręcony w klasztorze Grande Chartreuse we francuskich Alpach przez Philipa Gröninga. Reżyser po 18 latach starań uzyskał zgodę mnichów na wejście do ich samotni. Gröning był sam, bez ekipy. Zdjęcia kręcił przez ponad pół roku. Powstał prawie trzygodzinny film bez dialogów i muzyki. Ścieżka dźwiękowa to odgłosy klasztornego życia: modlitwy, śpiewy, odgłosy życia codziennego. Panuje w nim wielka cisza, cisza kontemplacji i modlitwy. Film ma wewnętrzny rytm i czystą formę. Podporządkowano ja porom dnia i porom roku. Reżyserowi udało się zrealizować swój zamysł, by „zbudować klasztor wewnątrz widza”. Uderza optymizm i szczęście goszczące na twarzach mnichów, na co dzień zmagającymi się z ludzkimi słabościami, by sprostać trudnemu zadaniu, którego się podjęli. Surowa reguła zakonu kartuzów wymaga wielu wyrzeczeń. Zrozumieć ich powołania pozwalają pojawiające się w filmie biblijne cytaty, m.in. ten z księgi Jeremiasza: „Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść; ujarzmiłeś mnie i przemogłeś”. Reszta to walka ze sobą, by sprostać wymogom miłości. I uchwycić, wyłowić z otaczającego nas świata sens życia.