Boski
(Il Divo)
Paolo Sorrentino
‹Boski›
Opis dystrybutora
Biografia włoskiego premiera Giulio Andreottiego, który w czasie swojej politycznej kariery siedmiokrotnie wybierany był do włoskiego parlamentu. Andreotti, oddany katolik o silnych więziach z Watykanem, poznał większość współczesnych mu amerykańskich prezydentów. Oskarżony o kontakty z mafią oraz o zlecenie morderstwa włoskiego dziennikarza, polityk został uniewinniony. Procesy sądowe zniszczyły jednak jego wizerunek.
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje
Filmy – Publicystyka
Filmy – Wieści
Utwory powiązane
‹Rio, I Love You›
–
César Charlone,
Vicente Amorim,
Guillermo Arriaga,
Stephan Elliott,
Sang-soo Im,
Nadine Labaki,
Fernando Meirelles,
José Padilha,
Carlos Saldanha,
Paolo Sorrentino,
John Turturro,
Andrucha Waddington
Pierwsza scena jest kapitalna – Andreotti wygląda jak Pinhead, więc amator horroru już wie, że zaraz rozpęta się polityczno-mafijne piekło. I faktycznie – za chwilę film pogrąża się w chaosie. Niestety, nie twórczym, tylko fabularnym i stylistycznym, co owocuje nad wyraz efekciarską publicystyką. Tylko momentami interesującą.
UL – Urszula Lipińska [6]
Największą atrakcją produkcji Paola Sorrentina wcale nie jest barwne życie Giulio Andreottiego. O wiele bardziej uwagę przykuwają użyte w „Boskim” zaskakujące rozwiązania formalne, które świetnie ożywiają produkcję. Reżyser odpala fajerwerki w najmniej oczekiwanych momentach. Początek dynamizuje odpowiednią muzyką, bohaterów przedstawia za pomocą ujęć z dziwacznych kątów, nagle zmienia tempo opowiadania z kontemplacyjnego na właściwy filmom sensacyjnym. Ale niepokojące podejrzenie o chwilę, gdy na polu bitwy o naszą uwagę pozostanie sama postać Andreottiego realizuje się dość szybko. I niestety wtedy okazuje, że reżyser nie ma nic do powiedzenia o swoim bohaterze, poza długim wpatrywaniem się w jego martwą twarz, notabene, będącą bardzo łatwą metaforą jego obojętności wobec otoczenia.
MO – Michał Oleszczyk [6]
Sorrentino robi krok w tył. W „Konsekwencjach miłości” estetyczne fajerwerki służyły mu za lupę sprawy mikro: samotności jednego człowieka (były jak tłumione eksplozje smutnego serca). Tutaj fajerwerki oświetlają dramaty w skali makro i nagle boski nadmiar trąci banałem. Najcenniejsze są te sceny, w których Andreotti jest sam ze sobą – policyjna kronika zbrodni wypada jak montaż newsów, tyle że nakręconych przez operatora MTv. Ale i tak podziwiam skomplikowaną wizję zawartą w tym filmie: przynajmniej przypomina ona lewakom, że nawet jeśli Andreotti „nie dość negocjował”, to i tak nie on zabił Aldo Moro, tylko Czerwone Brygady. Polecam wszystkim fanom wybitnego „Witaj, nocy” Bellocchio; te dwa ważne filmy powinny być grane na jednym seansie.