Czas, który pozostał
(Le Temps qui reste)
François Ozon
‹Czas, który pozostał›
Opis dystrybutora
Romain, odnoszący sukcesy fotograf mody, dowiaduje się, że cierpi na nieuleczalną chorobę i zostało mu tylko kilka miesięcy życia. Postanawia zataić ten fakt przed wszystkimi, brutalne zrywa stosunki z najbliższymi mu ludźmi i wyrusza w podróż do swojej babki. Nigdy nie byli zbyt blisko, lecz teraz Romain ma nadzieję, że kobieta, sama znajdująca się u kresu życia, będzie w stanie go zrozumieć.
Utwory powiązane
Kiedy czytam w streszczeniu przygotowanym przez dystrybutora, że film opowiada o człowieku, który dowiedziawszy się, iż jest śmiertelnie chory i zostało mu tylko kilka miesięcy życia, rzuca wszystko i wyrusza w podróż do swojej babci, to automatycznie wyobrażam sobie wzruszające kino drogi i zarazem opowieść o tym, co w życiu najważniejsze. Niestety, dla Ozona – jak na prawdziwego cynicznego geja przystało – najważniejsze zdaje się być wyeksponowanie homoseksualizmu bohatera. Zdominowany zostaje więc ładnie się z początku rysujący wątek spóźnionego samopoznania, wszyscy bez wyjątku są ultraliberalni, „podróż” do babci wypełnia jakieś 5 minut czasu ekranowego, a babcia okazuje się, jakżeby inaczej, babcią mocno niestandardową („Chciałbym dziś z tobą spać” – „Ok., ale wiesz, że sypiam nago”). Przeraziłem się, że zaraz zobaczę powtórkę z „Ojca i syna” Sokurowa i obiecałem sobie, że jak wnuczek zacznie się z babcią pieprzyć, to przerwę seans. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło, ale nie nastąpiło też nic, co mogłoby mi choć częściowo zrekompensować rozczarowanie nowym filmem twórcy udanych „8 kobiet”, „Basenu” i mniej udanego, ale zawsze „5x2”. Ozon, który nie miesza gatunków i nie bawi się konwencją, jest zwyczajnie nieinteresujący.
WO – Wojciech Orliński [8]
Halo, czyżbym był jedynym tetrykiem oglądającym filmy o umieraniu na raka? Przecież to chyba bardziej pasuje do nowojorskiego snoba niż do mnie? No ale jak na temat - to całkiem niezłe. Choroba, która nagle spada na głównego bohatera okazuje się być dla niego okazją do uporządkowania własnego życia. Okazuje się być szansą a nie tragedią.
Wymowa jest więc zaskakująco optymistyczna i to nie w sensie "nastąpił cud i uratował głównego bohatera".
KW – Konrad Wągrowski [3]
Zawsze fascynuje mnie pokutujące chyba we francuskim kinie przekonanie, że widz może przejąć się losami skrajnie antypatycznej postaci. Nie, niestety - nie może. Bohater najnowszego filmu Ozona sprawia wrażenie skończonego palanta i nie wiem doprawdy dlaczego własciwie miałby mnie interesować jego smutny los. Na domiar złego, jedyne co się z filmu zapamiętuje, to niepotrzebne dla fabuły nasilone watki gejowskie (trademark reżysera, który akurat w takim filmie nie powinien dominować nad głównym tematem). Poza tym garść niezwykle kiczowatych scenek z bohaterem jako małym dzieckiem. Ozon dokonał wielkiej sztuki - nakrecił film o umieraniu i nie powiedział w nim niczego ciekawego.