Michael Clayton
Tony Gilroy
‹Michael Clayton›
Opis dystrybutora
Michael Clayton jest specjalistą od brudnej roboty w jednej z największych kancelarii prawniczych w Nowym Jorku. Jego zadaniem jest naprawianie błędów ważnych klientów. Tymczasem przyszłości ogromnej firmy chemicznej U/North, reprezentowanej przez Karen Swivel, zaczynają zagrażać zeznania innego błyskotliwego pracownika kancelarii – Arthura Edensa.
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje
Filmy – Publicystyka
Filmy – Wieści
Utwory powiązane
Filmy
Kino moralnego niepokoju z najwyższej amerykańskiej półki. Oszczędne i bardzo klimatyczne, w dużej mierze dzięki Clooneyowi. Jasne, że ani temat, ani forma nie są specjalnie świeże czy odkrywcze. Ale naprawdę świetnie się to ogląda.
MC – Michał Chaciński [7]
Dobry film, którego największą zaletą jest to, że nakręcił go scenarzysta. A scenarzysta rozumie, że schemat ma siłe tylko wtedy, kiedy da się pokazać, że wyrasta z życia. Stąd w filmie każdy ma swoje racje, każdy ma ludzkie odruchy i nikt nie jest papierowym konstruktem scenariuszowym potrzebnym do pchania akcji do przodu. Scena z przestraszoną Swinton w kiblu, czy z nią ćwiczącą w domu przemówienie serwowane następnie bez zmrużenia oka to sedno tej koncepcji. Film ostatecznie nie mówi ani nic nowego, ani nawet nic szczególnie ciekawego, ale mimo to wydaje się świeży. Pomaga w tym fakt, że realizacyjnie i muzycznie zapożycza parę chwytów z filmów o Bournie.
„Syriana” bis. Nie tyle pod względem fabularnym, co ideologicznym. Clooney też równie wyśmienity jak u Gaghana (pewna nominacja do Oscara). Porządne kino, ale trochę się rozczarowałem, nie mogąc tu znaleźć nawet pojedynczej sceny, która uwolniłaby mnie od ciągłej myśli „no, super, super, ale już to gdzieś widziałem”.
WO – Wojciech Orliński [6]
Wszystko to już jakby gdzieś widziałem, zwłaszcza zmęczonego i sfrustrowanego Clooneya. Ale, kurczę, nie przeszkadzało mi to. Porządnie zrealizowany film sensacyjny obracający się wokół fascynująco odkrywczej myśli, że korporację są iiiiwil (no excrement, Sherlock?). W dzisiejszych czasach człowiek jest szczęśliwy, że film w ogóle dał się oglądać, ja już przestałem wymagać zaskoczeń na plus, wystarczy brak na minus.
KS – Kamila Sławińska [9]
Fantastyczny, zmęczony Clooney-loser – jeszcze lepszy i bardziej wieloznaczny niż w „Syrianie”. Nawiedzony Tom Wilkinson jako oszalały prawnik w roli, która natychmiast przypomniała mi oskarową kreację Petera Fincha z „Network”. Blada Tilda Swinton jako współczesny odpowiednik Faye Dunaway z tegoż niezapomnianego klasyka. Nie na darmo przywołuję wspomnienie filmu Chayefskego i Lumeta: zaryzykowałabym nawet twierdzenie, że fenomenalnie napisany, genialnie zagrany i z wyczuciem wyreżyserowany film Gilroya ma szansę zakwalifikować się kiedyś do tej samej ligi jako historia diagnozująca w pewien sposób stan całej swojej epoki. Niby tyle mieliśmy w ostatniej dziesięciolatce filmów demaskujących korporacyjne piekiełko, ale żaden nie działał tak sugestywnie. Spodziewam się co najmniej dwóch oskarowych nominacji dla tego obrazu – i będę szczerze zdziwiona, jeśli będzie ich tylko tyle.
Pan Steven S. wychowuje sobie powoli coraz więcej reżyserów. Najpierw był Clooney, teraz kolej przyszła na Gilroya. Efekt był do przewidzenia – to pierwszorzędne kino: świetnie zagrane, dobrze napisane, nieodwracające się od problemów współczesnego świata. Może prawda, że korporacje są złe, nie jest specjalnie odkrywcza, ale w „Michaelu Claytonie” brzmi czysto i wiarygodnie.
MW – Michał Walkiewicz [7]
Gęste, skupione i mocne kino. Z banalnego schematu antykorporacyjnej agitki twórcy wyszli w stronę thrillera o personalnych lękach i niszczących dylematach. Miejscami bywa zbyt szkicowo, jeśli chodzi o psychologię bohaterów drugoplanowych (czyli właściwe wszystkich poza Clooneyem) i nachalnie z stalowo-błękitnym klimatem szklanego miasta, które toczy jednostkę niby rak, oślepia tysiącem neonów i rani logosami firm-gigantów.
KW – Konrad Wągrowski [8]
Fabuła w tym filmie jest w gruncie rzeczy banalna – kopia z „Erin Brockovich”, tyle że bez prawdziwej historii jako inspiracji. Konkluzja – jak słusznie zauważył tetryk Wojtek – również niezbyt odkrywcza. Ale jednak ogląda się ten film znakomicie. Po pierwsze – bez wątpienia dzięki kapitalnym kreacjom aktorskim całej głównej trójki wykonawców (szczególne brawa tym razem dla Tildy Swinton). Po drugie – dzięki świetnie utrzymywanemu nastrojowi, znakomicie budowanemu zarówno przez sprawny scenariusz, świetne zdjęcia, odpowiednie tempo. Po trzecie – bo okazuje się, że można mówić o złych korporacjach współczesności w poetyce starego dobrego czarnego kryminału. A ja kocham tę poetykę.