Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Paweł Muszyński, Marcin Wroński
‹Wielki Bestiariusz Praktyczny: Wampir›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorPaweł Muszyński, Marcin Wroński
TytułWielki Bestiariusz Praktyczny: Wampir
OpisWielki Bestiariusz Praktyczny.
Na podstawie podróży i przygód niezliczonych Chyżopiętka de Bluma, przez tegoż spisany i ilustracjami opatrzony.
Gatunekfantasy, humor / satyra

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Wampir

Wampir ponadto w nietoperza się zmienia i nawet przez małą szparę może wniknąć do komnaty. Stąd drzwi i okiennice na głucho zamknięte. Na koniec wampir jeno krwią ludzką albo też zwierzęcą nocami się żywi, co dla ludzi jest obrzydliwością nad obrzydliwościami. Za to czosnek, który nam potrawy uprzyjemnia, dla niego jest bardziej odpychający niż dla mnie zbyt dociekliwi słuchacze.

Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Wampir

Wampir ponadto w nietoperza się zmienia i nawet przez małą szparę może wniknąć do komnaty. Stąd drzwi i okiennice na głucho zamknięte. Na koniec wampir jeno krwią ludzką albo też zwierzęcą nocami się żywi, co dla ludzi jest obrzydliwością nad obrzydliwościami. Za to czosnek, który nam potrawy uprzyjemnia, dla niego jest bardziej odpychający niż dla mnie zbyt dociekliwi słuchacze.

Paweł Muszyński, Marcin Wroński
‹Wielki Bestiariusz Praktyczny: Wampir›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorPaweł Muszyński, Marcin Wroński
TytułWielki Bestiariusz Praktyczny: Wampir
OpisWielki Bestiariusz Praktyczny.
Na podstawie podróży i przygód niezliczonych Chyżopiętka de Bluma, przez tegoż spisany i ilustracjami opatrzony.
Gatunekfantasy, humor / satyra
Wiele ziem krokami zmierzyłem, w wielu ludzkich sercach udało mi się wdzięczność zasiać, na wielu językach słowa podzięki i w wielu pamięciach życzliwe wspomnienia. Szczególnie zaś mieszkańcy Besztyaryös dobrego słowa mi nie szczędzili, gdy ich miasto opuszczałem. Czy zasługa moja wobec tych dobrych ludzi mała była czy wielka, tego już nie mnie oceniać, ale rachunek z moich spraw zdać przed Czytelnikiem mogę, więc zdaję. A było to tak:
• • •
Przez mroczne lasy i ponure pustkowia wędrowałem wiele dni, z Północy na Południe zmierzając, i jakoś pośrodku między Północą a Południem ujrzałem przed sobą równinę przez ludzi zamieszkaną. Ucieszyłem się w nadziei znalezienia ciepłej gospody, świeżego jadła i napitku. Wszedłem więc zaraz na trakt prowadzący do miasta i tuż przed zachodem słońca stanąłem pod bramą. Jakież było moje zdziwienie, gdy ją zastałem zamkniętą jakoby w czas zarazy albo oblężenia. Krzyknąłem do straży na wieży, że zdrożony podróżny do miasta zmierza na leża i żeby dźwierza co rychlej mi otwarto. Język mi niemal zdrętwiał, nim wreszcie strażnik się z blanków wychylił:
— A w słońcu niech stanie! — usłyszałem.
Domyśliłem się, że to o moją osobę chodziło. Stanąłem więc, rzucając długi cień niemal na całą szerokość traktu.
— A to niech wchodzi! — zawołał strażnik i skrzypnęła brama.
— Ha, widać w tym w mieście dziwne zwyczaje panują — powiedziałem cicho do siebie. — Ale kto obce krainy przemierza, coby uniknąć niepotrzebnych przykrości, niczemu nie powinien się dziwić.
Od bramy doszedłem do rynku, tak bowiem przywykłem zwiedzać miasta z tego słusznego powodu, że przy rynkach właśnie zwykły lęgnąć się najlepsze gospody. Ale ledwie stanąłem przed jedną z nich, spotkało mnie drugie zdziwienie, bo jej drzwi również były zawarte na głucho.
— Karczmarzu, gość do was idzie! — krzyknąłem. — Gość w dom, bogi w dom, powiadają.
— Niechaj szanowny pan raczy w świetle stanąć! — zawołał karczmarz, uchyliwszy okiennicę. W ręku trzymał sporą lampę olejową, która rzucała snop światła niemal pod sam ratusz. Ale ja już znałem ten tutejszy obyczaj, więc co prędzej stanąłem w świetle, by gospodarz mógł się kontentować moim cieniem.
Skrzypnęły zaraz drzwi i wpuszczono mnie do środka. Jeść dostałem dobrze, pieprznie, paprycznie, a i wina w piwnicy dla mnie nie zbrakło. Dziwiłem się jednak niepomiernie, że przy pikantnym jedzeniu i przednich winach naród tutejszy tak wielką odznacza się melancholią. Ani bowiem muzyka w karczmie nie przygrywała, ani gości innych nie było, ani nawet gospodarz przygód moich nie był ciekaw i sam plotkami nie zabawiał. Nie chciałem jednak po prostacku go nagabywać. Dopiero gdy na nocleg mnie prowadził, nadarzyła się dobra okazja, by wywiedzieć się, co się święci. Karczmarz przestrzegł mnie bowiem:
— Zaklinam was, panie, okiennic nie otwierajcie, a i drzwi do świtu trzymajcie zawarte, choćby nie wiem kto kołatał. To jeszcze spożyjcie przed snem — powiedział, wciskając mi w dłoń pokaźną główkę czosnku.
Wtenczas już wszystko wymiarkowałem. W mieście Besztyaryös grasować musiał wampir. Stworzenie owo do człowieka jest podobne, z tą jednak różnicą, że cienia wcale nie rzuca. Dlatego właśnie w świetle słońca czy lampy kazali mi stawać. Wampir ponadto w nietoperza się zmienia i nawet przez małą szparę może wniknąć do komnaty. Stąd drzwi i okiennice na głucho zamknięte. Na koniec wampir jeno krwią ludzką albo też zwierzęcą nocami się żywi, co dla ludzi jest obrzydliwością nad obrzydliwościami. Za to czosnek, który nam potrawy uprzyjemnia, dla niego jest bardziej odpychający niż dla mnie zbyt dociekliwi słuchacze. Zrozumiawszy już wszystko, tak wyłożyłem sprawę:
Ilustracja: Krzysztoff Kain May
Ilustracja: Krzysztoff Kain May
— Dobry panie karczmarzu, widzę, że wampir wasze miasto prześladuje. Dziękuj bogom, że się tu znalazłem, bo jak mało kto jestem w zwalczaniu potworów wszelakich wprawiony. Chcecie — unieszkodliwię wampira. Warunek jest wszakoż jeden: wszelkim życzeniom moim macie być powolni.
— Życzeniom?! Rzeknij, panie: rozkazom! Jeśli zaprawdę potraficie tego dokonać, wdzięczny wam będę po kres moich dni, a że jestem takoż tutejszym rajcą, przyrzekam wystawić ci pomnik.
Kazałem zatem karczmarzowi zamknąć się dobrze w swojej izbie, mnie zaś zostawić w biesiadnej sali. Spełnienie tego polecenia przyszło mu nader łatwo, widać to prawda, że cudzą skórą odważniej się handluje. Gdy jednak zażądałem, aby pokazał mi wino, które miejscowi zwykli pijać, i powierzył na noc klucze do komory, naraz zrobił się nieufny i widać było, że szuka wykrętu. Ale że strach przed wampirem był silniejszy, w końcu zgodził się i na to. A ja wina sobie czerwonego, wonnego do szklanicy nalałem, drzwi karczmy otwarłem i rozsiadłem się na ławie, czekając na wampira. Nie trwało to długo. Nim opróżniłem dwie beczułki, krwiopijca bezgłośnie wniknął do izby i usiadł na wprost mnie. Wysoki był jak tyczka i takoż chudy. Blada twarz i czarny, wytarty płaszcz upodabniały go do wiejskiego nauczyciela, lub innego indywiduum o szerokich horyzontach i niskich dochodach.
— A kim ty jesteś? — zapytał, a głos miał głuchy i nieprzyjemny.
— A wampirem jako i ty — odparłem. — Tylko znaczniejszego rodu. Przejazdem o tobie usłyszałem i przybyłem obaczyć, czy prawdę gadali.
— Gadali panu o mnie? — wampir poprawił płaszcz. — O mnie? Jakże to miło! A ja tu sobie, proszę pana, strachem bladym na miasto padłem. Jak to zwykle, gdy Księżyc w koniunkcji ze Słońcem.
— Tak, tak, koniunkcja jak się patrzy. Ale jak nie ma koniunkcji, to co? Przez resztę nocy głodno, prawda? — mówiąc to, pociągnąłem słuszny łyk wina i zmrużyłem błogo oczy. — O tym też mi gadali. Pomyślałem, odwiedzę brata-wampira, a jak poprosi, to doradzę w potrzebie.
— Czyżby pan... Czy zna pan sposób, żeby częściej strachem bladym na miasto padać? — ożywił się wampir.
— A po co zaraz padać i to bladym strachem? Można ucztować do syta w spokoju i tajemnie. Każdej nocy, o koniunkcji i podczas opozycji, kiedy tylko się zechce.
Potwór padł przede mną na kolana i prosił, bym zdradził mu swoją tajemnicę, która pozwala o każdej porze krwią się raczyć i nie zwracać przy tym na siebie ludzkiej uwagi. Jednak naraz poruszył nosem i spojrzał podejrzliwie.
— Ale pan człowiekiem mi pachnie...
Zatrwożyłem się, ale tylko na chwilę, bo zaraz mój niechybny rozum przyniósł mi właściwy koncept:
— A czym mam pachnieć? Może mam jeszcze cienia nie rzucać, co? Wtedy wszyscy by wiedzieli, z kim mają do czynienia.
Wampir przeprosił mnie za to niebaczne podejrzenie, a ja przez czas jakiś udawałem, że się gniewam.
— Widzisz ten płyn? — zapytałem w końcu, pokazując mu szklanicę w świetle lampy. — Na to wino miejscowi mówią Bycza Krew, zdradzę ci jednak, że bardzo to niewłaściwa nazwa. Z byka może tam coś i jest, ale nie wnikajmy w szczegóły. Krwista, wytrawna czerwień... No, sam skosztuj! — i mu nalałem.
Skosztował raz i drugi. Byłem już wówczas pewien, że mój podstęp się powiódł. Ludziska z Besztyaryös, których wampir kąsał, mieli co dzień we krwi słuszną tego wina domieszkę, więc potwór nie zauważył większej różnicy.
— No i co powiesz? — zapytałem.
— Niczym krew tutejsza. Choć zaraz... — mlasnął. — Tak, lekka i wykwintna! Zupełnie nie czuć cholesterolu!
Przed świtem opróżnił jeszcze kilka szklanic, a potem, zataczając się i dziękując mi bełkotliwie, udał się na spoczynek...
• • •
I jak mnie słuchy dochodzą, w Besztyaryös po dziś dzień wszyscy żyją spokojnie przez wampira nie niepokojeni, bawią się, jedzą i piją. Tylko po zmroku bywalców gospody zawsze nagabuje jeden pijak w czarnym płaszczu, za wampira się podając i grożąc, że jak mu Byczej Krwi nie dadzą, wnet do ich własnej się dobierze. A że ludzie w tym mieście znają, co litość i dobre serce, natręt wina dostaje i przez całą noc już się nie naprzykrza. Dziwne tylko, że za dnia nikt go nigdy nie spotkał. Ale to może jeno kwestia nieuwagi, bo każdy swoje ma sprawy i nie w głowie mu pijaków i nocnych marków wyglądać.
koniec
29 października 2004

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Listopad dla Polaków niebezpieczna pora
— Agnieszka Szady

Sss!
— Wojciech Gołąbowski

Z dziejów piątego żywiołu
— Wojciech Gołąbowski

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Sfinks
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Satyr
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Wilkołak
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Podwójniak
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Gobliny
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Golem
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Krasnoludy
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.