Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

American Gangster

Ridley Scott
‹American Gangster›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułAmerican Gangster
Dystrybutor Imperial, TiM Film Studio, UIP
Data premiery25 stycznia 2008
ReżyseriaRidley Scott
ZdjęciaHarris Savides
Scenariusz
ObsadaDenzel Washington, Russell Crowe, Chiwetel Ejiofor, Josh Brolin, Lymari Nadal, Ted Levine, John Hawkes, RZA, Malcolm Goodwin, Ruby Dee, Ruben Santiago-Hudson, Carla Gugino, Skyler Fortgang, Cuba Gooding Jr., Armand Assante, Joe Morton, Idris Elba, Common, Warner Miller, Jon Polito, Kadee Strickland, Melissia Hill, Quisha Saunders, Norman Reedus, Fab 5 Freddy, Clarence Williams III
MuzykaMarc Streitenfeld
Rok produkcji2007
Kraj produkcjiUSA
Czas trwania157 min
ParametryDolby Digital 5.1; format: 1,85:1
WWW
Gatunekdramat, sensacja
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
Opis dystrybutora
Historia opowiada o Franku Lucasie - narkotykowym królu z Harlemu, który w latach 70. przemycał heroinę z południowo-wschodniej Azji w bagażach żołnierzy walczących w Wietnamie. Detektyw Richie Roberts prowadzi śledztwo w tej sprawie. Lucas zaczyna budować własne imperium po nagłej śmierci szefa. Chociaż nigdy nie uczęszczał do szkoły, dysponował sporą wiedzę zebraną na ulicy.
Inne wydania



Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje      
Urszula Lipińska ‹Anglik w Nowym Jorku›

Filmy – Publicystyka (6)       [rozwiń]

Piotr Dobry, Ewa Drab, Urszula Lipińska, Konrad Wągrowski, Kamil Witek ‹Porażki i sukcesy A.D. 2008›




Utwory powiązane
Filmy (27)       [rozwiń]






Tetrycy o filmie [7.38]

DA – Darek Arest [7]
Historia niemal nostalgiczna, z czasów, gdy ameykańscy gliniarze mieli dość duże jaja, by ściągać haracz z mafii, wietnamskie lasy o zmierzchu pachniały napalmem, a heroina była tania i tak czysta, jak nigdy później. Czy można dziś zrobić gangsterską epopeję amerykańską, która nie nawiązywałaby (albo zdawała się nawiązywać) do „Ojca Chrzestnego"? Wygląda mi na to, że nie. Ale w końcu jak już nawiązywać – to do najlepszych. Do tego samego wniosku dochodzi „Amerykański gangster” Scotta, który wśród swoich czarnych braci wdraża najlepsze mafijne wzory włoskie. Ogląda się to wszystko – mimo mamuciego metrażu – dobrze, a niektóry sceny ciągle pokazują Scotta jako mistrza fachowego klimatu. W kinie tak mocno wpisanym w tradycję można wybaczyć i potężną schematyzację – zwłaszcza sposób, w jaki bohaterowie są prowadzeni ku konfrontacji. Ale chyba Scott wpadł jednak w pułapkę: trochę tu moralizuje, pokazując skutki działań swojego czarnego bohatera, a jednocześnie czyni go ciekawszym od niemal kryształowego bohatera Crowe’a (nikłe zainteresowanie, jakie przejawia synem, i nieco zbyt duże panienkami niespecjalnie rujnuje mu wizerunek). A kiedy nonszalanckim skrótem czyni ich niemal przyjaciółmi, to cały ten moralny niepokój idzie w odstawkę.

MC – Michał Chaciński [6]
Przestaje odpuszczać Ridleyowi. Facet bardzo się od paru lat stara, żeby dorosnąć do reputacji sprzed lat, że pod jego ładnymi obrazkami nic nie ma. Niestety, faktycznie od lat trudno znaleźć coś więcej, niż tylko realizacyjne mistrzostwo. W „Amerykańskim gangsterze” jest oczywiście znowu świetny Denzel (wiadomo, Denzel to Elvis kina), jest świetna muza, są świetne stroje, ale czego z tych rzeczy nie widziałem nigdy wcześniej? Scott nie zrobił nic, żeby odróżnić się od tuzinów podobnych filmów, a etykietka „historii prawdziwej” jakoś mi nie wystarcza, zeby sie jego filmem przejąć. Krótko mówiąc, kto nie widział klasyki gatunku, może coś tu znajdzie. Kto widział, może sobie odpuścić.

PD – Piotr Dobry [8]
Hoodlum spotyka Serpico. Afroamerykanie mają wreszcie swojego „Ojca chrzestnego”, a my pretekst, żeby pooglądać design i posłuchać muzyki z lat 70. Nie wiem, jak komu, ale mi wciąż, po tuzinach gangsterskich i policyjnych filmów, sprawia to ogromną przyjemność. Tak samo jak patrzenie na Denzela, choćby przez cały film nie robił nic innego poza obnoszeniem precyzyjnie skrojonych garniturów. A że Denzel ma tu również co nieco do zagrania, równorzędnego partnera w osobie Russella i jeszcze plejadę świetnych kolegów (Josh Brolin przeżywa najwyraźniej drugą – a może dopiero pierwszą? – aktorską młodość) za plecami, śmiało mogę zaliczyć film Scotta do czołówki gangsterskich obrazów. Nawet pomimo pewnych moralnych wątpliwości, czy aby w imię ostrej krytyki korupcji nie zostało tu trochę za bardzo wybielone skarżypyctwo.

WO – Wojciech Orliński [9]
Słabością tego filmu jest to, co jest jego atutem – autentyczna historia leżąca u podstaw fabuły. Na wszystkie zarzuty wysunięte przez sąsiednich tetryków jest bowiem jedna odpowiedź: tak właśnie było w realu. Oczywiście, nie każdy musi dawać latającego faka w sprawie tego, jak było w realu, ale ja akurat daję. Filmowy portret Harlemu lat 70. pokazany w tym filmie powala swoim realizmem. Świetny soundtrack filmu bardzo dobrze koresponduje z moimi ostatnimi muzycznymi fascynacjami, tym bardziej że nie ograniczyli się tylko do wyciągania autentycznej klasyk soulu i funky, zrobili też kilka świetnych falsyfikatów – piosenek stylizowanych na epokę. Washington jako socjopata i Crowe jako nieciekawy człowieczek niewyróżniający się niczym z tłumu grają mistrzowsko, ale na drugim planie też jest nieźle. Ja więc byłem zachwycony.

KS – Kamila Sławińska [7]
Dwie niezwykłe, krwiste, znakomicie zagrane postacie umieszczone w filmie, który nie do końca dorasta do poziomu ich odtwórców. Co prawda ogląda się to znakomicie, a magnetyzm Crowe’a i Washingtona nie słabnie ani na moment (czy ktoś w cieniu tych dwóch gigantów zauważy świetną drugoplanową rolę Ruby Dee?) – ale pod koniec zostaje dziwny niesmak, kiedy człek się zorientuje, że zaserwowano mu w gruncie rzeczy pochwałę najgorszego rodzaju łajdactwa, które w gruncie rzeczy nie zostaje ukarane tak surowo, jak by zasługiwało. Jeśli jednak zapomnieć o moralnych obiekcjach i nie zastanawiać się zbyt długo, jak to było naprawdę – pozostaje się zrelaksować i docenić wciągający, przyzwoicie zrealizowany, piekielnie brutalny thriller. „Ojciec chrzestny” to nie jest, ale warto docenić profesjonalizm i wysiłek.

JS – Jakub Socha [6]
Z przyjemnością dałbym najnowszemu filmowi Scotta „siódemkę”: świetna inscenizacja, sprawne łączenie klisz, charyzmatyczne aktorstwo. Ale jakoś nie mogę, dawno bowiem nie miałem tak dużej pustki po obejrzeniu filmu. Pal licho pustkę – to uczucie w kinie nie jest przecież takie straszne. Chodzi raczej o jakieś poczucie bezradności – Scott sili się, żeby coś istotnego o świecie powiedzieć, ale zwyczajnie nie potrafi – wychodzą mu z tego rzeczy, których chyba do końca nie przemyślał (końcówka!) albo zmęczone oczywistości. Szkoda.

MW – Michał Walkiewicz [7]
Film poprawny aż do bólu i, w moim przekonaniu, podobnie jak „Zodiak”, dramaturgicznie „puszczony”. Spotkanie bohaterów wypada tak późno, że ciekawa relacja między nimi zostaje jedynie zaznaczona. Aktorstwo oczywiście pierwszoligowe. Jak słusznie zauważył Darek, sporo tu nostalgii. Mnie ta nostalgiczna atmosfera urzekła, ale spodziewałem się po Ridleyu czegoś więcej niż tylko doskonałej realizacji.

KW – Konrad Wągrowski [9]
Jak to w szkole mówili? Epopeja to dzieło przedstawiające przekrojowe spojrzenie na życie narodu w przełomowej dla niego chwili. No więc taka epickość bije z każdej klatki „American Gangster”. Mamy przekrój? Mamy, widzimy przecież choćby w przebłyskach życie setek ludzi, w tle wciąż wiadomości wojenne, scenki symboliczne dla danej epoki jak walka Alego z Frazierem. Mamy przełom? Mamy, kończy się wojna w Wietnamie, zbliża Watergate, zmienia się odniesienie do murzyńskiej mniejszości. A na tym tle przejrzysta rozgrywka między dwoma niezwykle barwnymi, niekoniecznie zbieżnymi z prawdziwym ich wizerunkiem, wyrazistymi postaciami. Niech sobie krytycy marudzą, ja uwielbiam takie kino. Moje od lat nie ukrywany zachwyt dla aktorstwa Russella Crowe’a nie może mi jednak przysłonić faktu, że w tym filmie genialny Denzel Washington jest górą. Pewnie jakby temat wziął Michael Mann, mielibyśmy film bardziej wysmakowany od strony wizualnej i muzycznej i byłoby dobrze. Pewnie jakby film wziął Tony Scott, mielibyśmy różne efekciarskie zagrania, drapieżny montaż i byłoby dobrze. Pewnie jakby film wziął Martin Scorsese mielibyśmy głębszy rys psychologiczny i byłoby dobrze. Ale wziął ten temat Ridley Scott, nakręcił w sposób klasyczny, przez co mogę tylko stwierdzić – niech klasyczny styl z mody nigdy nie wychodzi.

Oceń lub dodaj do Koszyka w

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Copyright © 2000-2024 – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.