Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Cecilia Samartin
‹Mofongo›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMofongo
Tytuł oryginalnyMofongo
Data wydania26 kwietnia 2013
Autor
PrzekładMagdalena Ziomek
Wydawca Bukowy Las
SeriaKochaj i gotuj
ISBN978-83-62478-87-3
Format384s. 130×205mm
Cena39,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Mofongo

Esensja.pl
Esensja.pl
Cecilia Samartin
Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Cecilii Samartin „Mofongo”. Książka ukazała sie nakładem wydawnictwa Bukowy Las.

Cecilia Samartin

Mofongo

Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Cecilii Samartin „Mofongo”. Książka ukazała sie nakładem wydawnictwa Bukowy Las.

Cecilia Samartin
‹Mofongo›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMofongo
Tytuł oryginalnyMofongo
Data wydania26 kwietnia 2013
Autor
PrzekładMagdalena Ziomek
Wydawca Bukowy Las
SeriaKochaj i gotuj
ISBN978-83-62478-87-3
Format384s. 130×205mm
Cena39,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Cienka strużka chłodnego powietrza przedarła się przez liście dębów ocieniających domki w Bungalow Haven. Zatoczyła koło ponad starannie utrzymanymi ogródkami, gdzie posadzono tylko jedną odmianę obsypanego kwiatami krzewu, i wiła się wzdłuż ganków, ozdobnych okapów dachu, małych skrzynek na listy, uroczych płotków ze sztachet – nie wyższych niż na pół metra – po czym skierowała się na biegnącą pomiędzy domami krętą alejkę. Jak to się czasem zdarza jesienią w Południowej Kalifornii, dzień był nieznośnie gorący i o zmierzchu starzy mieszkańcy osiedla pozostawili okna otwarte, wyczekując chłodnego podmuchu wiatru od morza. Panującą na dworze ciemność rozświetlała niebieskawa poświata ekranów telewizorów, z których dochodził nagrany śmiech widowni, na przemian z muzyką lub podnieconymi głosami namawiającymi telewidzów do nabycia coraz to innych towarów, które sprawią, że znów poczują się piękni, młodzi i szczęśliwi.
Słychać było dźwięki telefonów, wody spłukującej toalety, kuchenek mikrofalowych dających znać, że kolacja już jest gotowa, ale wszystko to kryło tajemniczą, bezwładną ciszę ludzi, którzy – bardziej lub mniej cierpliwie – czekali na własną śmierć.
Chłodna bryza wirowała trochę dłużej wokół małego żółtego domku, jakby nie mogła odejść od okna pokoju, w którym od tygodni nikt nie włączał telewizora. W środku widać było starą kobietę siedzącą w fotelu na biegunach. W pewnym momencie pochyliła głowę i zapłakała cicho, kryjąc twarz w dłoniach. Wytarła oczy rękawem, po czym wstała i wzięła do ręki leżący na stoliku kartonik z zapałkami.
Przyglądała mu się przez chwilę, zanim zdała sobie sprawę, że pochodził z restauracji, w której do niedawna jadała wraz z mężem, ale – z jakiegoś powodu – przywołał on w niej o wiele odleglejsze wspomnienie. Szli pośród wiejskiego krajobrazu, trzymając się za ręce i przestępując kamienie na skąpanej w świetle księżyca ścieżce. Nie mogła przypomnieć sobie, o czym rozmawiali, ale śmiali się tak bardzo, że kiedy odprowadził ją do domu, była zupełnie bez tchu. Zdarzało jej się wciąż słyszeć jego śmiech, gdy odkręcała kran lub w odgłosie przelatującego samolotu, i zawsze się w takich chwilach uśmiechała.
Staruszka oddarła jedną zapałkę i potarła nią o kartonik. Z dziecinną ciekawością wpatrywała się jak zaczarowana w mały, delikatny płomyk. Czym jest ta tajemnicza substancja tańcząca i podskakująca z takim wdziękiem? Jak to jest, że potrafi zarówno zniszczyć życie, jak i uczynić je lepszym? Płomień zbliżał się już do jej palców, więc szybko zapaliła świece na stole i zdmuchnęła go. Zamknęła oczy i zaczęła kołysać się z boku na bok.
Pomimo że od śmierci męża upłynęło wiele tygodni, każdego ranka, gdy tylko otwierała oczy, ogarniało ją ponownie uczucie straty i kładło się na jej żołądku jak ciężki kamień. Wstawanie z łóżka, ubieranie się, jedzenie śniadania i reszta codziennej rutyny pochłaniały całą jej energię.

Znała wiele osób, które straciły współmałżonków, lecz to nie zakłóciło ich życia, a czasem nawet uczyniło je lepszym. Codziennie słyszała o tym od swych własnych dzieci, lecz ich słowa pogrążały ją w jeszcze większej samotności. Na szczęście śmierć męża oszczędziła mu widoku małego Sebastiana w szpitalnym łóżeczku, podtrzymywanego przy życiu za pomocą najróżniejszych przyrządów. Nigdy nie usłyszał przygnębiającej wiadomości na temat szans swojego wnuka na przeżycie. Można było z tego czerpać jakieś pocieszenie, ale bardzo niewielkie.
– Jestem sama – powiedziała półgłosem kobieta. – Nie znam już ani świata, ani samej siebie. – Coraz większy ból w kościach sprawiał, że brakowało jej tchu. Kilkakrotnie przesunęła wewnętrzną częścią dłoni tuż nad płomieniem świeczki, wykonując powolne, koliste ruchy. Znów pomyślała o swoich bliskich i uniosła głowę, aby przyjrzeć się wiszącym na ścianie fotografiom. Byli tam wszyscy członkowie jej rodziny z wyjątkiem najmłodszego. Pomyślała, jak bardzo ich wszystkich kocha, i poczuła wstyd, bo nawet ta miłość nie była dla niej wystarczającym pocieszeniem.
Obiecała, że ugotuje dla nich potrawę z czarnej fasoli, specjał, z którego była znana. Przykrywka podskakiwała teraz na stojącym na kuchence garnku, lecz ona zwątpiła, że to na fasoli im tak zależy. W rzeczywistości martwili się o nią i sądzili, że zajęcie się gotowaniem pomoże jej powrócić do normalnego życia. Może mieli rację. Może nie wkładała w to wystarczająco dużo wysiłku. Stała przez chwilę bezradnie, nie wiedząc, co ze sobą począć. Nagle poczuła kojący zapach bryzy. Czy takie uczucie towarzyszy komuś, kto stoi u progu nowego życia, zaczyna wszystko od nowa? Ponownie przymknęła powieki, próbując lepiej przywołać tę uzdrawiającą siłę.
Raptem dobiegł ją świst i otworzyła oczy. Gdyby była przy zdrowych zmysłach, pobiegłaby do kuchni po dzbanek wody i zgasiła ogień. Ona jednak stała jak zaczarowana, patrząc na płomienie liżące powierzchnię jej stołu niczym małe, głodne demony. Tańczyły radośnie, wirując w za pamiętaniu. Przeskoczyły przez stół i spadły na dywan. Trawiły go mozolnie, lecz wkrótce dołączyli do nich nowi, jaśniejsi towarzysze i niebawem wszyscy pobiegli, wesoło podskakując, w stronę zasłon na oknie. Po chwili zasłony wyglądały jak dwie świetliste kolumny. Przypominało jej to najpiękniejsze pokazy sztucznych ogni, jakie widziała w życiu. Oboje z mężem uwielbiali sztuczne ognie, toteż przez ułamek sekundy zdawało jej się, że stoi przy niej, że oboje podziwiają ten wspaniały widok, a on przyciąga ją do siebie. Jej oczy odbijały blask płomieni, tak jakby same stały w ogniu. Nagły poryw wiatru sprawił, że zachwiała się i opadła na fotel. Poczuła, jak ogarnia ją panika, lecz cisza kryjąca się gdzieś za szeptem płomieni i szumem wiatru sprawiała, że odczuwała również spokój. Jednak w kilka sekund szept zamienił się w ryk szalejącego ognia, który błyskawicznie pochłonął jej domek.
Trwoga wstrząsnęła jej zmysłami. O czym myśli? Co robi? Spróbowała wstać, ale nie mogła się ruszyć. Niewiele widziała poprzez kłęby czarnego dymu, który sprawiał, że przy każdym oddechu kaszlała i dławiła się. W ostatniej chwili pomyślała o Sebastianie leżącym w szpitalnym łóżeczku, którego każdy oddech kosztuje ogromny wysiłek, a każde uderzenie serca przyprawia o drżenie.
– Boże, zabierz go! – krzyknęła – Weź nas oboje!
Z okna małego żółtego domku wydobywała się teraz gęsta chmura dymu, która wkrótce spowiła wszystkie urocze domki, wszystkie wypieszczone ogródki i płotki ze sztachet, pokrywając całe Bungalow Haven ciemnym płaszczem, czarniejszym niż noc.
Dziesięć lat później
Rozdział pierwszy
Sebastian wolał siadać na ławce pod wierzbą, w pobliżu placu do gry w tether ball. Pozostając w cieniu drzewa, przyglądał się kolegom biegającym z jednego końca boiska na drugi. Niekiedy zdarzało mu się opuścić swoją chłodną kryjówkę i uderzyć parę razy w wiszącą na łańcuchu, wytartą piłkę. Jednak nie robił tego pięściami, jak inne dzieci, ale kładł się na ziemi, wpychając ręce pod biodra, i unosił w górę nogi. Wówczas z łatwością jej dosięgał i kopał z całych sił, wprawiając ją w ruch wokół słupa. Lubił patrzeć, jak piłka wiruje nad nim, dokładnie tak, jak chciał, zataczając coraz to mniejsze koła, i nigdy nie odrywał wzroku, kiedy zwalniała. Zamykał oczy dopiero pod koniec i wsłuchiwał się w szczęk łańcucha owijającego się wokół słupa. Tym, co najbardziej przykuwało jego uwagę, były towarzyszące temu drgania. Ze słupa wydobywał się głuchy dźwięk, przywodzący na myśl stukot jadącego w oddali pociągu lub wodę bulgoczącą w rynnie przy oknie jego sypialni. Odgłos ten sprawiał mu taką przyjemność, że nie mógł oprzeć się pokusie ponownego kopnięcia piłki.
Gdyby miał więcej siły i mógł spędzić na zabawie całe dwadzieścia minut przerwy, w jego głowie pojawiłyby się weselsze myśli. Wyobrażałby sobie, że jest najsłynniejszym piłkarzem świata, a koledzy z klasy przyglądają mu się, jak strzela gola i zdobywa mistrzowski puchar. To, że leżał teraz na ziemi z nogami w górze, nie miało żadnego znaczenia. Drobiazg ten w niczym nie umniejszał wielkiej radości, jaką czuł w tej chwili. I gdy piłka uderzyła w siatkę, słyszał okrzyki podziwu swoich fanów, czuł, jak rozpiera go duma, a łzy wzruszenia napływają mu do oczu. Kiedy jednak był zbyt zmęczony, wolał siedzieć na ławce w cieniu i obserwować grających kolegów. Patrzył z zachwytem, jak biegają po boisku, wymachując z wysiłkiem rękoma, tak jakby wszystko od tego zależało. Wpadali na siebie, skakali wysoko w powietrze, lądując na kolanach, plecach, a czasami nawet na głowie. I bez względu na to, jak ciężki był upadek, zawsze wstawali i biegli dalej.
Chociaż był zbyt daleko, by być słyszanym lub zauważonym, ilekroć któryś z graczy strzelił wyjątkowo spektakularnego gola, podrywał się z krzykiem i bił mu brawo. Kiedy jednak podniecenie sprawiało, że jego puls stawał się o wiele za szybki, kładł rękę na piersi, oddychał głęboko i czekał, aż jego serce się uspokoi.
Nigdy nie zapominał, że może go to zabić. Z drugiej strony, w chwilach, kiedy jego serce biło jak oszalałe, a krew płynęła szybciej niż zwykle, czuł, że naprawdę żyje. Przypominał sobie również śmiertelnie poważną twarz mamy, która tego roku – i każdego poprzedniego, począwszy od przedszkola – drżała, zapisując go do kolejnej klasy.
Zwykle na początku semestru spotykała się z nauczycielami, którzy mieli prowadzić lekcje, by wytłumaczyć, że jej syn nie jest jak inne dzieci. Nie chodziło jedynie o to, że był dużo mniejszy od swoich rówieśników, ale o coś więcej, coś, czego nie byli w stanie sami dostrzec.
Tym razem było jednak inaczej. Na początku piątej klasy rodzice Sebastiana stawili się na umówionym spotkaniu z nową nauczycielką syna, panią Ashworth. Była współczująca i pełna zrozumienia, tak jak jej poprzednicy, jednak miała coś, za co Sebastian lubił ją bardziej od innych. Tym czymś były długie, jasne, blond włosy, krótkie spódniczki i lśniące pończochy, które strzelały radośnie, kiedy szła.
– Proszę się nie martwić. Dopilnujemy, aby Sebastian nie nudził się w tym roku. Mamy mnóstwo ciekawych rzeczy do zrobienia – oznajmiła, krzyżując swoje zgrabne nogi.
Kiedy uśmiechnęła się do niego, Sebastian poczuł, że jego serce bije odrobinę szybciej, niż powinno. Tego dnia, jak i każdego następnego, utwierdzał się w przekonaniu, że nauczycielki nie powinny być tak piękne jak pani Ashworth. Takie nauczycielki jedynie rozpraszają swoich uczniów, sprawiając, że całymi dniami wpatrują się w ich bladoróżowe usta, zamiast słuchać, co do nich mówią.
Jednak pani Ashworth rozpraszała nie tylko swoich uczniów. Sebastian spostrzegł, że już po kilku minutach rozmowy, podczas gdy mama była pochłonięta objaśnianiem szczegółów jego choroby, ojciec nie odrywał oczu od nauczycielki. Mierzył ją od stóp do głów, raz po raz zatrzymując wzrok na jej bladych kolanach i odsłoniętych udach. Pani Ashworth musiała to również zauważyć, ponieważ w środku spotkania naciągnęła spódnicę, a kiedy to nie pomogło, poprawiła się na krześle, chowając nogi pod biurko.
Pani Ashworth szła energicznym krokiem w kierunku ławki, na której siedział Sebastian. Chłopiec patrzył niczym zahipnotyzowany, jak nauczycielka przemierza boisko, kołysząc biodrami, a jej piersi i blond włosy lekko falują. Kiedy pochyliła głowę pod nisko zwisającymi gałęziami wierzby, wpuszczając do cienia promienie słońca, Sebastian pomyślał, że jeszcze nigdy nie wyglądała tak pięknie.
– Nie nudzisz się, siedząc tu sam? – zapytała.
– Tak sobie – odpowiedział.
– Pomyślałam, że może chciałbyś wrócić ze mną do klasy i zmazać tablicę – zaproponowała, wiedząc, że to ulubione zajęcie Sebastiana. Właściwie nie było ucznia, który by tego nie lubił, ale pani Ashworth prawie zawsze prosiła o to właśnie jego.
koniec
5 maja 2013

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.