Tacy sami
Żagiel ze mnie Żagiel z ciebie
Morskie sztormy między nami
Wiatr nas swata w siódmym niebie
Chmury kryją pierzynami
Dana Parys-White
‹Tacy sami›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
Autor | Dana Parys-White |
Tytuł | Tacy sami |
Opis | Poetka publikowała już na naszych łamach w numerze 9 (XII) 2001. Publikowała także w magazynie literackim „Akant”, otrzymała nagrody w Międzynarodowym Konkursie Poezji Polskiej 2001, organizowanym przez Federację Młodej Polonii i w XXI Międzynarodowym Konkursie Poezji „Najdroższe gniazdo rodzinne”. Zapraszamy do lektury jej kolejnych utworów. |
Gatunek | poezja |
Gdy jesteś przy mnie
Nie pytam dlaczego
Gdy cię długo nie ma
Powodów nie szukam
Prawda nie potrzebna
mi wcale do tego
By wtopić się w twe usta
Gdy do drzwi zapukasz
Przenikliwe oczy
Do czego tak tęsknią
I zdradzają rządzę
namiętności szczerej
Unoszą mnie do świata
Gdzie słowa nie rządzą
Gdzie muśnięcie włosa
poematy ściele
Więc gdy jesteś przy mnie
Nie pytam jak długo
Gdy cię obok nie ma
Powodów nie szukam
Bo wiem, że nam serca
nabrały potęgi
Podniosłych konarów
Wysokiego buka
W twoim rytmie mój diament
Diament myśli co wodzi
Głód na ciebie przywraca
Który skrycie odchodzi
Przypływ - odpływ
To morze
Może tu może tam
Co odpłynie - przypłynie
Ciebie tak właśnie znam
Kochasz by nie zwariować
Pamięć w niepamięć gra
Ktoś powraca by odejść
Coś się zmienia bo trwa
Pulsujące nadzieje
i pragnienia wciąż nas
zalewają by spłynąć
falą w dół Raz po raz
Życia rytm tak szlifuje
Z nas brylanty jak chce
Świat szlachetnie zdobimy
Lub pękamy na dnie
Bez ciebie pusta baryłka wina
Jak stara lampa bez Alladyna
Bez ciebie ogień wygasa wcześnie
A belki w stropie dają się pleśni
Bez ciebie jabłka gniją w ogrodzie
I brak odbicia w zmąconej wodzie
Wrony nie kraczą bo nie ma wieści
Pies wyje w budzie i liże kości
Bez ciebie starzeć się nie mam jak
Bo drugiej ręki do pary brak
Motam się sennie w zgubionym czasie
Który gdzieś ugrzązł w pustym nawiasie
Wróć do mnie życie chociaż na chwilę
Gonić będziemy barwne motyle
Zprosimy tu zapomnianych gości
Byśmy osiwieć mogli z radości
Gdzież to ja się tak stroję
Zobacz - bardzo się boję
Że nie weźmiesz mnie
na Wielki Bal
Chcę być jednak gotowa
Więc maluję się w słowa
Abyś dostrzegł
Byś zabrać mnie chciał
Bardziej wątła Już starsza
Nieodporna na chłód
Jedną stopę za próg
tak wychylam
W halkach cieniutkich stoję
I tak ciągle się boję
Że mnie
ciepłym spojrzeniem nie wtulisz
Najpierw płaczę i konam
Potem drżę podniecona
W górę w dół
Ta huśtawka
Ten ból
Całą siebie chcę dać
Ale - czy zechcesz brać
Bo wybija zbyt z życiowych ról
Ciało - duch w równowadze
Ciało spada na wadze
By ustąpić
rozpartej miłości
Co się tu rozgościła
Całą mnie obnarzyła
Nie przywykłam
do jawnej nagości
Daj jej wina i chleba
Niech się serce rozbiega
Niech pompuje do żył
oddech Twój
Wyhoduję Cię w sobie
Daj mi szensę, a powiem:
„Kocham Cię
Stałeś się całkiem mój”
Żagiel ze mnie Żagiel z ciebie
Morskie sztormy między nami
Wiatr nas swata w siódmym niebie
Chmury kryją pierzynami
Bośmy skarbie tacy sami
Z żaglowego płótna cięci
Wędrujemy przestrzeniami
Przez tajemne morza wzięci
Bo jesteśmy tacy sami tacy sami
W siódmym niebie przykrywamy się chmurami
Wciąż zderzamy się z falami pragnieniami
I do siebie wciąż bezwiednie powracamy
Bośmy miły tacy sami
Z takiej gliny ulepieni
Co się kruszy pod stopami
Co do rąk się czule klei
Bośmy tacy tacy sami
Dzbany puste Tak spragnione
Więc wlewamy w siebie wzajem
Swe tęsknoty nieskończone
Bo jesteśmy tacy sami tacy sami
Rzeżbionymi namiętnością naczyniami
Z gliny lepkiej rozkręconej marzeniami
Z uchwytami co ujmują się za nami
Przez okno w kuchni na obrusie
Słońca zatliły się i zgasły
W sieni kalosze zawstydzone
Kuszące błota je poniosły
Pewna najpewniej, że się stało
To co na ziemi sens nam znaczy
I już niepewna czy być miało
Ona przed sobą się tłumaczy
Dlaczego ciasto dziś z zakalcem
Choć w piekarniku rosło dzielnie
Dzień się spopielił - nie powinien
Bo przecież miało być niedzielnie
Słońce zatliło się by zgasnąć
Świeca w kredensie ognia czeka
Sensownie wierzy, że rozpali
Miłość człowieka do człowieka
Świt słońcem wita się logicznie
By zmrokiem ścielić wątpliwości
To co prawdziwe już zmyślone
Sens tu z bezsensem się rozgościł
Może tak właśnie sens nam znaczy
Życie, gdy wątpliwości krzewi
Choć wiosny przyjdą tuż po zimach
To my wciąż tego tak niepewni