Z filmu wyjęte: Jak nie gryzoń, to może jaszczurka?Skoro już ustaliliśmy, że krzyżowanie ludzi z gryzoniami sprawia filmowcom wyraźne kłopoty, to może łatwiej im idzie z jaszczurkami? No więc… niezupełnie.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Jak nie gryzoń, to może jaszczurka?Skoro już ustaliliśmy, że krzyżowanie ludzi z gryzoniami sprawia filmowcom wyraźne kłopoty, to może łatwiej im idzie z jaszczurkami? No więc… niezupełnie. Uznajmy, że jaszczuroludzie wypadają w filmach trochę lepiej niż humanoidalne gryzonie. W końcu zielonoskóry człowiek z grubym ogonem i głową jaszczurki (czy krokodyla) to normalna sprawa, tu i ówdzie widywana, wliczając w to rozmaite grafiki, a taki ze szczurzym pyskiem to głównie kłopot. Bo jak pokazać, że jest na przykład inteligentny i zarazem groźny, żeby widzowie nie parsknęli śmiechem na widok ruchliwego noska i wystającego z gaci długiego, cienkiego ogona, który z łatwością można przytrzasnąć drzwiami takiego na przykład autobusu? No wiem, na niektórych grafikach skaveni wyglądają całkiem groźnie, ale estetyka Warhammera przeciętnie nadaje się do regularnego horroru czy umownego science fiction. Ukazany na dzisiejszym kadrze jaszczuroludź wygląda nawet dość przyzwoicie, ale. Oczywiście, że jest ale. Tym „ale” jest wykonanie – tanie, z tego, co kumplowi plątało się w warsztacie. Bowiem kostium, który widać na zdjęciu, został wykonany ze sklejonych ze sobą kawałków gumy, na szybko osprejowanych zieloną i żółtą farbą. Bo w końcu po co się wysilać, film wcale nie kosztował więcej niż zrobienie tego kostiumu. Widać to choćby po tym, że to, co na pierwszy rzut oka można wziąć za krew, to… plamka dorysowana byle jak w jakimś darmowym programie graficznym, pozostająca na jednym miejscu tylko dlatego, że przez kilka chwil odziany w gumowy pancerz aktor się nie rusza, udając zmarłego. Zaręczam, że w samym filmie wygląda to znacznie gorzej, zwłaszcza chwila, w której owa plama pojawia się na gumowym korpusie. I nie pytajcie, jak aktor widzi w tej grubej masce, skoro zamiast oczu ma malowaną na czarno gumę. Filmem, z którego pochodzi powyższy kadr, jest „Lizard Man: The Terror of the Swamp”, czyli – w wolnym tłumaczeniu – „Jaszczuroludź: Postrach bagien”. Ten wypuszczony na rynek w 2012 roku tani dziad, kręcony chyba – w co się aż nie chce wierzyć – na poważnie, ma dość idiotyczną fabułę, w sporej części będącą zwichrowanym echem „King Konga”. Otóż pewien milioner wysyła w teren ekipę łowców, żeby złapali mu jaszczuroludzia, bowiem wciąż ma traumę z dzieciństwa, kiedy to jeden z takich stworów go zaatakował. Gdy stwora udaje się schwytać, ściąga brylującego w mediach speca od PR, zarabiającego na nagłaśnianiu ekscytujących spotkań z Wielką Stopą i innych tego typu mistyfikacji. Niestety, stwór opornie reaguje na środki usypiające i w pewnym momencie wyrywa się na wolność, więc znów trzeba go łapać. Co jest o tyle trudne, że jest niezbyt wrażliwy również na broń palną – dziury po pociskach po prostu sobie po kilkunastu sekundach znikają. Co, tak między nami, pewnie było powodem malowania krwi od razu na obrazie, bo inaczej trzeba by ją jakoś z gumy usuwać, a to tylko dodatkowa, nikomu niepotrzebna robota. Jak by nie było, milioner w końcu robi publiczną prezentację stwora i… Chyba nie muszę pisać, co wówczas następuje. Film polecam tylko zatwardziałym miłośników kina klasy Ź. Efekty są tutaj strasznie dziadowskie, „choreografia” walk śmieszna, scenografia partacka (samochody, wśród których toczy się walka, zmieniają się ze sceny na scenę), a pod koniec ma się wrażenie, że aktorzy w ogóle przestali udawać, że odgrywają jakieś role. Ale o tym ostatnim za tydzień. 22 stycznia 2024 |
Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.
więcej »Czy nikt z Was nie marzył, żeby popływać sobie pod wodą wraz z ulubionym koniem? Nie? To dziwne…
więcej »Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.
więcej »Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz