Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Nicola Keegan
‹Pływanie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPływanie
Tytuł oryginalnySwimming
Data wydania2 marca 2011
Autor
PrzekładAnna Bartkowicz, Anna Rogozińska
Wydawca W.A.B.
ISBN978-83-7414-748-4
Format360s. 123×195mm
Cena39,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Pływanie

Esensja.pl
Esensja.pl
Nicola Keegan
1 2 »
Przedstawiamy fragment powieści Nicoli Keegan „Pływanie”. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B.

Nicola Keegan

Pływanie

Przedstawiamy fragment powieści Nicoli Keegan „Pływanie”. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B.

Nicola Keegan
‹Pływanie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPływanie
Tytuł oryginalnySwimming
Data wydania2 marca 2011
Autor
PrzekładAnna Bartkowicz, Anna Rogozińska
Wydawca W.A.B.
ISBN978-83-7414-748-4
Format360s. 123×195mm
Cena39,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Jestem niemowlęciem wewnętrznie skomplikowanym, jednak w tej chwili mam wrażenie, że wszystko jest okej. Siedzę w ramionach Leonarda i chwytam go za nos. Nie zdaję sobie sprawy, że moja twarz ma wygląd wprost prehistoryczny, otwieram usta i uśmiecham się tak, że fałdy tłuszczyku zasłaniają mi na chwilę oczy. Świat dookoła robi się czarny, a ja uderzam w krzyk. Pobłogosławiono mnie niezwykłą ruchliwością brwi, więc kiedy krzyczę, one krzyczą ze mną. Leonard poklepuje mnie po pleckach i buja łagodnie w górę i w dół; twarz ma zmęczoną i wymizerowaną, tak zieloną jak farba o barwie limety, którą zakonnice malują parapety okienne. Szybko wracam do równowagi, z całych sił naciskam nos Leonarda, nie mając przy tym pojęcia, że idealna kopia tego nosa tkwi w samym środku mojej własnej twarzy i tylko czeka, żeby urosnąć.
Mam siedem podbródków różniących się od siebie objętością i rozmiarami; niektóre tworzą głębokie szczeliny, z których moja matka po każdej kąpieli starannie wydobywa to, co tam zalega. Matka i ja mamy swoje rytuały: każdego ranka ona pochyla się nade mną z kulką waty umoczoną w oliwce, a pod jej oczami widnieją dwa fioletowe woreczki z piaskiem, każdego też ranka ja, kopniakiem w stylu karate, wytrącam matce z ręki butelkę z oliwką. Dziś, gdy butelka śmignęła jej koło ucha i strzeliła błyszczącą smugą oliwki, wybuchnęła płaczem. Ja natomiast, solidarna i pełna miłości, zaczęłam zawodzić wraz z nią, a tłuszcz zebrany wokół kostek moich nóg trzepotał nad moimi potwornie dużymi stopami niczym za luźne rajstopy.
Prowadzę nieskomplikowane życie. Kiedy mam wrażenie, że coś nie jest okej, krzyczę i robię to aż do chwili, gdy wszystko wraca do pożądanego stanu. Nie lubię, zamknąwszy oczy, przekonywać się, że we wnętrzu mojej głowy nie ma znajomej muzyki, znajomych świateł i znajomych ludzi. Nie lubię być sama, nie lubię też przebywać tylko z Bron, nie lubię się przekonywać, że leżę sama w łóżeczku ani budzić się w samochodowym foteliku, nie mając nikogo w zasięgu wzroku, nie lubię dźwięku ciszy. Gdy zdarzy się, że zasnę, słuchając bicia serca matki i dostosowując swój oddech do jej oddechu, a później obudzę się zupełnie sama, leżąc na wznak w więzieniu za pastelowymi szczebelkami, czuję się oszukana i zdradzona. Wyję wtedy z głębi trzewi w ataku wstrząsającej moim brzuchem wściekłości, dopóki ktoś nie przyjdzie i nie weźmie mnie na ręce; zwykle jest to matka, zszokowana tym wszystkim, zmartwiona, która nie może się nadziwić, że jej drugie dziecko tak bardzo różne jest od tego pierwszego – małego śpiocha o nosku podobnym do guzika. Nie ma dla mnie znaczenia, czy jest dzień, czy noc. Leonard próbuje myśleć i nie jest w stanie.
Jesteśmy właśnie w Kwakierskim Parku Wodnym i czekamy, aż zacznie się moja pierwsza lekcja pływania. Matka siedzi na brzegu, trzymając w ramionach dygoczącą Bron, która przygląda mi się spokojnie z wyrazem skupienia na owalnej twarzy. Nie chce wejść do wody, więc nikt jej do tego nie zmusza. Chwytam palcami wargę Leonarda i ciągnę z całych sił. Leonard klepie moją dłoń jednym palcem i szepcze: Przestań. Nie umiem jeszcze chodzić, więc musi mnie nosić i zaczyna już wskutek tego odczuwać bóle w krzyżu. Wczoraj krzyczał na matkę: Czym ty ją karmisz, u diabła?! Tą samą cholerną mieszanką, którą dawaliśmy Bron!, odkrzyknęła. Oglądam się i patrzę na matkę; Bron chwyciła ją właśnie za szyję gestem sugerującym posiadanie. Kciuk drugiej ręki trzyma w ustach, a spojrzenie jej oczu wypala dwa otwory w mojej kluchowatej twarzy. Kopię Leonarda w brzuch. Leonard stęka. Podskakuję, wskazując Bron, gulgoczę, a potem mówię, to znaczy próbuję powiedzieć: Ona chce mnie skrzywdzić.
Ćśś, odpowiada mi na to Leonard, teraz mówi ta miła pani.
Nie mam zielonego pojęcia, co Leonard ma na myśli, więc ponownie daję mu kopniaka w sam środek brzucha, a potem chwytam jeden z dłuższych włosków wyrastających mu z brwi i ciągnę.
Podchodzi do mnie jakaś pani z kukiełką w ręce, kukiełka jest syreną i gaworzy, ale Bron zohydziła mi kukiełki na zawsze. Próbuję się więc odsunąć, płaczę, wspinam się na ramię Leonarda, który robi wszystko, żeby nie wypuścić mnie z rąk. Nieznajoma pani, zaskoczona, próbuje się ze mną przywitać, ale jej twarz jest dla mnie obca, więc nie chcę na nią nawet spojrzeć. Ma na sobie kostium kąpielowy ze spódniczką i dziwny naszyjnik z jaskrawożółtą uśmiechniętą buźką w środku. Leonard buja mnie w górę i w dół; zapominam o kukiełce, przestaję szlochać i wychylam się nagle ku uśmiechniętej buźce. A Leonard, omal nie wypuściwszy mnie z rąk, mówi: Oj, uwaga, i czuje w krzyżu pulsujący ostry ból.
Jest gotowa, oznajmia ta pani.
Tak pani sądzi?, pyta Leonard.
Ależ tak, mówi ona.
Więc co mam zrobić?, pyta on.
Kobieta splata dłonie. Włóżmy ją do wody, proponuje.
Mam nadzieję, że to się uda, oznajmia Leonard.
Uda się, zapewnia kobieta. Zobaczy pan. To zmieni wasze życie.
Leonard zanurza moje stopy w ciepłej wodzie. Podskakuję, piszcząc cienko, na co kobieta wzdryga się, zaskoczona.
Ojej, mówi. Rozumiem teraz, co pan miał na myśli.
Mam dziewięć miesięcy i dotychczas nie spałam ani razu dłużej niż godzinę i czterdzieści pięć minut. Wydaje mi się, że mam na imię Boo, ale tak nie jest. To tylko jedno z przezwisk, które mi dadzą: Boo, Mena, Phil, Pip, choć imię na świadectwie urodzenia – Philomena – ma aż cztery sylaby i stanie się przyczyną mojego pierwszego wielkiego życiowego zawodu. Nikt nie będzie tak do mnie mówił, dopóki nie pójdę do szkoły i nie uprą się przy tym zakonnice. Mam różne hobby, które mnie pochłaniają: kopanie, piski, ściąganie różnych rzeczy na podłogę, znowu kopanie, płacz. Ostatnio eksperymentuję z wyciem wilczym głosem. Na trzy godziny przed świtem siadam w swoim łóżeczku, chwytam szczebelki obiema rękami i wyję do księżyca. Nauczyłam się pełzać po podłodze i kiedy nikt nie widzi, potrafię omotać się kablem elektrycznym, wetknąć palce w otwory klimatyzatora, a potem wrzeszczeć aż do chwili, gdy ktoś mnie uwolni. Wczoraj zjadłam połowę świecy, a dziś rano, stękając okropnie, wydalałam ją z kupą, podczas gdy matka płakała: Odwróciłam się tylko na sekundę.
Leonard próbuje pisać książkę pod tytułem Najbardziej zagadkowe ssaki, która zostanie wydana w dzień narodzin Roxanne i pozwoli mu zdobyć największy grant przeznaczony na badania nad nietoperzami, jaki kiedykolwiek przyznano amerykańskiemu uczonemu. Na okładce „Glenwood Morning Star” pojawi się jego zdjęcie z Rosy, mięciutkim afrykańskim nietoperzem o pyszczku jak owoc i wielkich marzycielskich oczach. Leonard zna wartość swojej pracy, ale w tej chwili jest po prostu wykończony. Kiedy nie może już dłużej znieść wrzasku, idzie do swojego starego zdezelowanego samochodu, gdzie śpi z głową przykrytą poduszką. Kiedy już dostanie ten grant, upije się z kumplami, to znaczy z astronomem Geraldem, Ahmetem Nooranim i doktorem Bobem, a potem będzie podróżował po całym świecie, badał zachowanie nietoperzy i wracał do domu z opalonym nosem i kolekcją egzotycznych mis, zbyt głębokich, żeby w nich cokolwiek przechowywać. A ja będę się wstydziła tego, co robi, i będę udawała, że jest normalnym lekarzem, aż do czasu gdy moje koleżanki minikatoliczki staną się młodymi katoliczkami i przekonają się, że to on jest tym facetem, który udziela wywiadów stacji Channel 9 w każde święto Halloween. Wtedy zaczną mnie przezywać nietoperzycą i rysować nietoperze uszy na mojej szafce w szatni, a także dorysowywać mi je na wszystkich szkolnych zdjęciach. Będą to robić aż do chwili, gdy zdobędę swoje pierwsze olimpijskie złoto, a one wzbudzą w sobie żal za te grzechy.
Leonard zanurza mnie aż po brzuszek. W mojej pieluszce są malutkie otworki, przez które do środka przenika woda. Jestem zachwycona, popiskuję. Spoglądam na matkę, a ona klaszcze w dłonie i wydaje gaworzące dźwięki. Jest znowu w ciąży, bo czekali na mnie tak długo, że postanowili mieć kolejne dzieci szybko, jedno po drugim, Ciach, ciach, ciach. Leonard, mówiąc to swoje Ciach, ciach, ciach, uderzał w otwartą dłoń brzegiem drugiej dłoni – gest, którego wkrótce zacznę się bać. Matka przystała na to, potem jednak zmieniła zdanie, tyle że nie miała pojęcia o tej zmianie, bo była zbyt zmęczona, by wyartykułować choćby jedną myśl. Patrzę na Bron i moje dwie brwi zbiegają się w jedną kreskę nad oczami. Bron szturcha mnie od jakiegoś czasu przez szczebelki łóżeczka swoją lalką Barbie. I szczypie mocno swoimi złośliwymi pazurami. Kiedy oni są w pobliżu, udaje grzeczną, ale kiedy nie patrzą, pokazuje swoją prawdziwą twarz. Próbuje mnie przestraszyć. Z powodzeniem. Zaczynam wyć. I kiedy tak wyję, mama i Leonard patrzą na siebie, marszczą brwi, a Bron się uśmiecha. Jestem jedną z tych istot, które nigdy tak naprawdę nie uchwycą zależności między czasem a przestrzenią. Dziś rano, kiedy Bron bawiła się swoimi lalkami Barbie, a długie złociste smugi zimowego światła prześwietlały jej włosy, próbowałam uderzyć ją w głowę, siedząc w wysokim krzesełku na drugim końcu pokoju. Rozdarłam się sfrustrowana, kiedy moja pięść trafiła w powietrze, a mama i Leonard wymienili ponure spojrzenia pełne niewypowiedzianej troski.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.