Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Nicola Keegan
‹Pływanie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPływanie
Tytuł oryginalnySwimming
Data wydania2 marca 2011
Autor
PrzekładAnna Bartkowicz, Anna Rogozińska
Wydawca W.A.B.
ISBN978-83-7414-748-4
Format360s. 123×195mm
Cena39,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Pływanie

Esensja.pl
Esensja.pl
Nicola Keegan
« 1 2

Nicola Keegan

Pływanie

Kobieta o twarzy, której nie znam, mówi szeptem: Proszę ją po prostu puścić.
Leonard zaczyna się denerwować: Chyba nie potrafię.
Proszę mi zaufać, mówi kobieta, jest już gotowa. I Leonard mnie puszcza.
Na sekundę osuwam się w ciepło, popadam w naturalny bezdech. Szok sprawia, że moje oczy otwierają się szeroko; to, co mnie otacza, jest nowe, ale nie czarne, tylko niebieskie, więc znoszę wszystko dzielnie. Zaczynam trochę kopać, a to sprawia, że się przesuwam. Moja pielucha wchłania wodę, wydyma się jak jedna z tych dziwacznych ryb. A potem ześlizguje się powoli w dół po moich udach i w końcu zaplątuje między kolanami. Kopię znowu. Pielucha odpada, a ja wyskakuję na powierzchnię jak korek. Leonard mówi: Ojej! To było… czy mam jej założyć pieluchę?
Kobieta zastanawia się przez chwilę, obracając w rękach kukiełkę, a potem mówi: Nie, poobserwujmy ją przez chwilę; wydaje się, że…
Patrzę na Leonarda, a dźwięki wydobywające się z moich ust znaczą: Hej, gdzie jesteśmy? Co się tutaj dzieje? Leonard nie reaguje, domagam się odpowiedzi: Ta? Ta? I idę pod wodę. A on mówi: Nazwała mnie tatą. Słyszałyście? Powiedziała tata. Matka klaszcze w dłonie. Bron mruży oczy. Czuję, jak szczęście Leonarda wypełnia wodę wibracją i sprawia, że poruszam się szybciej.
Przez całe życie będę kopała rzeczy, które znajdą się na mojej drodze; buty, koszyki, rolki papieru toaletowego, kamienie, piłki tenisowe, zwinięte skarpetki, worki z kostiumem gimnastycznym, parę razy Roxanne, wszelkie kuliste owoce. Kopanie stanie się moją nieodpartą potrzebą, będę się z nim świetnie czuła. Kopię. Dzięki kopaniu poruszam się i odczuwam radość. Nie mam pojęcia, że unoszę się w samym środku Glenwood, a Glenwood unosi się w stanie Kansas, a Kansas to stan prostoduszny, znajdujący się w bezpiecznej odległości od innych, bardziej skomplikowanych. Nie wiem, że mój umysł jest oceanem zbierającym rzeczy, które przesączają się ze światła dnia, przez półcień, półmrok i północ, do stref głębinowych, na czarne jak smoła dno, i osiadają w rowach wykopanych tam przez naturę. Nie wiem o tym, że pewnego dnia zakotłują się wiatry i gdy się zakotłują, podniesie się pył, z którym wszystko wypłynie na powierzchnię. Wiem tylko jedno – że kiedy kopię, to się posuwam, więc kopię ponownie, uwolniona z cielesnego więzienia siły ciężkości. Jestem taka, jaka byłam, wiruję w głębiach archaicznej pamięci, naga, wypełniona unoszącym się swobodnie na wodzie tłuszczem, a świat szemrze na zewnątrz, wydając słodkie stłumione dźwięki, które działają usypiająco. Wyskakuję, otwieram oczy, uczę się posuwać naprzód w wodzie.
Nie zdaję sobie sprawy, że mama chodzi w ciąży, myślę, że jest po prostu gruba, jak ja. Będziemy razem ustawicznie tyły, aż wreszcie pewnego dnia obudzę się rano i przekonam, że jej nie ma. Przeszukam cały dom, będę po nim chodziła, wyjąc i zawodząc, podczas gdy Bron będzie sobie coś malowała, w milczeniu rozsmarowując farby palcami. Czuwać nad nami będzie opiekunka o okrągłej twarzy. Uszczypnie mnie w policzek, naśladując gaworzenie, popatrzy ze zgrozą, gdy kopnę w drzwi lodówki tak mocno, że się wgniotą. A ja będę kopała zawzięcie, dopóki nie zjawi się Leonard i nie zabierze mnie i Bron do samochodu. W samochodzie będę patrzyła przez okno na śmigające ze świstem drzewa i zanosiła się płaczem aż do chwili, gdy w jakimś obcym łóżku nie zobaczę matki z wiercącą się i czerwoną na buzi Roxanne w ramionach. Rzucę się wtedy na podłogę i będę się po niej tarzała, dopóki matka nie odłoży tego ruchliwego tobołka, a potem, kiedy poprosi mnie o całusa, walnę ją w twarz twardą, lepką pięścią. Nie zapamiętam wysokiej zakonnicy w szerokich spódnicach stojącej w drzwiach z talerzem ciasteczek i oceniającej mnie chłodnym, profesjonalnym okiem, ale ona zapamięta mnie.
Kiedy rok później przyjdzie na świat wiercąca się Dot o sinej twarzyczce, będę już zrezygnowana i pogodzona z życiem, które nigdy nie utuli mojego żalu. Będę stać przy łóżku mamy na porodówce i płakać gorącymi łzami. Rozłożę ręce w uniwersalnym geście klęski i powiem tylko: Ta jest sina. A później będzie się o tym mówiło podczas każdej kolacji, aż do dnia, w którym wszyscy przestaną wspominać ten incydent.
Nigdy nie przeglądam się w lustrze. Dopiero w wieku dojrzewania zacznę się domyślać, jaka jest ponura prawda. Nie mam pojęcia, że moje stopy są wyjątkowe, robi na mnie wrażenie jedynie to, że są mi posłuszne. Kopię obiema nogami naraz, robię doskonałego koziołka, a wszystkim, łącznie z Leonardem, zapiera dech ze zdumienia. Osoby ćwiczące aqua-aerobik słyszą, że coś się dzieje, nieruchomieją w pół obrotu i biegną na brzeg basenu dla dzieci. A ja kopię i dzięki temu się posuwam. Wykonuję idealną ósemkę, a tłum wstrzymuje oddech. Zanurzam się, błyskając pupą obrośniętą warstwą tłuszczu w kolorze kości słoniowej. Tłum cofa się o krok, znowu wstrzymuje oddech. Moje podbródki spiętrzyły się jedne na drugich, przypominają kształtem akordeon, ale zamiast nut bucha z nich woda. Nie mam pojęcia, kim jestem. Nie mam pojęcia, że świata, który zobaczę po drugiej stronie lustra wody, będę doświadczać sama, ale nagle przypominam sobie, że mam ręce, więc nimi macham. Kobieta o twarzy, którą teraz zaczynam już rozpoznawać, nie ma pojęcia, co robić. Stoi w samym środku wypełnionego wodą basenu, jej królicze zęby przygryzają dolną wargę, a oklapła kukiełka zwisa jej u biodra.
Matki i ojcowie z wiercącymi się w ramionach aqua-niemowlętami patrzą w zdumieniu. Przesuwam się szybko koło tyczkowatych nóg Leonarda, zatrzymuję, odpycham od nich pulchnymi stopami, szybuję na plecach w wodzie, świat śmiga po bokach ze świstem. Rozpoznaję kobietę, pozdrawiam ją gaworzeniem, a z nosa wypełzają mi dwa robaki zielonych smarków. Kobieta chce zadzwonić do stacji Channel 9, nie robi tego jednak, i będzie tego żałowała aż do śmierci. Wyskakuję na powierzchnię z obiema rękami nad głową, piszczę. Przyprawia to adeptki aqua-aerobiku, a także ich instruktorkę, o atak dreszczy. Zanurzam się ponownie. Kopię. A to sprawia, że się przesuwam. Muskam owłosione nogi Leonarda, wciągam powietrze do brzucha i wynurzam się powoli niczym łódź podwodna zdążająca do portu. Odprężam się w miękkim wirze energii, który kołysze mnie łagodnie, jakby w rytm tykania zegara. Moje oczy stają się ciężkie, powieki zaczynają opadać. Mama, pod wpływem silnie działających hormonów, łapie się obiema rękami za głowę i płacze. Bron mruży oczy, siada w kucki i głęboko się zamyśla. Leonard wyciąga mnie z wody i mocno trzymając, podnosi do góry. Wypluwam ciepłą wodę zmieszaną z mlekiem. Siusiam na Leonarda, a potem zasypiam na czternaście godzin.
Nie obudziłam się, kiedy mnie ubierali w ocieplany gruby zimowy kombinezon. Nie obudziłam się, kiedy założyli mi na głowę drapiącą czapkę, której się bałam, i pod najniższym z podbródków zawiązali troczki, nie obudziłam się, kiedy przypięli mnie do fotelika w samochodzie, ani kiedy mnie z niego wyjmowali, ani kiedy Leonard przypadkiem stuknął moją głową o drzwi, a matka aż krzyknęła. Nie obudziłam się, kiedy wnosili mnie po schodach, ubierali w piżamę, przykrywali miękkim kocykiem i gasili światło. Nie obudziłam się, kiedy Bron stanęła przy moim łóżeczku i zaczęła poszturchiwać mnie magiczną różdżką Kopciuszka, która rzucała na jej poważną twarz upiorne zielone światło. Zaglądał do mnie Leonard, zaglądała do mnie mama, a potem zajrzeli do mnie razem. Jest niezbitym, choć niewyrażonym słowami faktem, że w końcu potrafią mnie kochać. Tak, kochają mnie teraz, kiedy zostałam wyjęta z wody i kiedy zmarzłam po drodze do domu. Pławią się oboje w tej miłości, podczas gdy fale mojego oddechu przypływają i odpływają, powodując, że kopuła mojego brzuszka zapada się, a potem wznosi. Cisza w domu otworzyła przestrzeń dla nadziei. Leonard gładzi brzuch mamy, budząc niechcący śpiącą Roxanne, która wisi do góry nogami pogrążona w miękkim prenatalnym stuporze. A mama słucha jego słów wypowiadanych szeptem: Popatrz tylko, jak ta mała diablica smacznie śpi.
koniec
« 1 2
3 marca 2011

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.