Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 30 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

‹Wizje alternatywne 4›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWizje alternatywne 4
Data wydaniagrudzień 2002
RedakcjaWojtek Sedeńko
Wydawca Solaris
ISBN83-88431-47-1
Format606s. 125x195mm
Cena39,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Klub Absolutnej Karty Kredytowej

Esensja.pl
Esensja.pl
Jarosław Grzędowicz
« 1 2 3

Jarosław Grzędowicz

Klub Absolutnej Karty Kredytowej

Ogromny, tłusty kot perski uplasowany dekoracyjnie na czarnym, szorstkim futrze dzika podniósł na osobę i bagaż Zięby spojrzenie pełne arystokratycznej pogardy, po czym powrócił do przerwanej drzemki.
Całą szerokość kontuaru recepcji okupowała grupka hałaśliwie szczęśliwych Anglików. Zastawili podłogę sakwojażami i sztucerami w futerałach, trzech podrywało recepcjonistkę, błaznując niczym wędrowny cyrk Monty Pythona, zaś dwóch poszturchiwało się w udawanej bójce.
Pięciu wyluzowanych Angoli na wakacjach. Nie przeszkadzało im nietaktownie bogate wnętrze, nie bali się wracać do domu, nie znajdowali się na wirażu życia od lat. Byli tak ostentacyjnie normalni, że aż się niedobrze robiło.
– Słucham? - recepcjonistka zaszczyciła Ziębę błękitnym spojrzeniem.(Niestety, jestem żonaty)
– Ile będzie kosztował wolny pokój?
– Jest pan sam? (Tak, i czuję się taki samotny).
– Tak, na jedną noc. (Ale całą, ślicznotko).
– Trzysta pięćdziesiąt ze śniadaniem.
Zapłacił z góry, czując, jakby wydzierał sobie serce, dostał klucz i ruszył po drewnianych schodach na górę, a jakiś mały człowieczek w jego głowie obrzucał go wyzwiskami, żądał, by natychmiast odebrał pieniądze, opamiętał się i wracał do domu. Panie i panowie! Oto pan Zięba, który na co dzień przez pięć minut wybiera pomiędzy dwoma paczkami żółtego sera, posiada jedną parę całych spodni, a bilet do kina od lat stanowi dla niego niedościgły luksus. Właśnie zapłacił trzysta pięćdziesiąt złotych za pokój - witamy na dnie. Ciekawe, co jego dzieci jedzą dziś na kolację - czekamy na telefony od państwa!
„Oszalałem"- pomyślał ze zgrozą - "nareszcie”. Otworzył drzwi, żegnany oskarżycielskimi spojrzeniami wypchanych kozłów, saren oraz jeleni i wszedł do środka. Pokój był dość bezosobowy, jak to pokój w hotelu. Tapczan, szafka nocna, komódka z małym, japońskim telewizorkiem, stolik, krzesło, szafka nocna z lampką i telefonem, tacka ze szklankami, drewniany stojak na strzelby obok szafy, w maleńkim korytarzyku. Wszelkie sprzęty wykonał ktoś natchniony myślistwem i jazdą konną, niemniej, Zięba był zachwycony. Sam pędził życie w ciasnym, zagraconym i pełnym zgiełku pokoju, zmienionym w dwie klitki za pomocą paskudnej meblościanki.
Zamknął za sobą drzwi i położył torbę na podłodze. Zdjął przemoczoną kurtkę, a potem usiadł na brzegu tapczanu i spojrzał na facjatowe okienko wbudowane w pochyły dach, słuchając deszczu, siekącego równo sosnowy las. Zupełnie nagle poczuł przypływ zimnej wściekłości i dzikiego buntu, który od dawna wrzał mu gdzieś pod czaszką. Zostanie tu.
Pieprzyć to wszystko.
Pieprzyć odpowiedzialność i poczucie winy.
Nie będzie szukał żadnego kempingowego ośrodka, ani poddasza u wiejskiej gospodyni. Zostanie tak długo, na jak długo wystarczy mu pieniedzy, myślał, odkrywając w przedpokoju miniaturową lodówkę. Oznaczało to najwyżej dwa, trzy dni, ale co tam. I tak niczego by przez ten tydzień nie wymyślił.
– Trzy dni - powiedział stanowczo, oszołomiony wstrząsająco nowobogacką łazienką, z wypolerowanymi mosiężnymi kranami i czarno-złotą glazurą. Trzy dni, a potem wróci do domu i przynajmniej będzie miał co wspominać. Będzie odpoczywał, łaził po lesie, oglądał telewizję, siedział w barze i udawał kogoś innego. A potem, kiedy będzie mu się wydawało, że już dłużej nie wytrzyma, przypomni sobie trzy dni z życia normalnego człowieka.
Odkręcił oprawione w mosiądz porcelanowe kurki i słuchając przytulnego plusku wody lejącej się do wanny, zdjął przemoczoną kurtkę i powiesił ją w przedpokoju. Rozpiął torbę i rozłożył swój skromny dobytek na półkach w szafie. Zadomawiał się.
Spędził prawie godzinę w wannie,mocząc się w gorącej wodzie, patrząc na czysty biały sufit i rozkoszując się ciszą. Nikt nie wrzeszczał, nikt się nie kłócił i nie dobijał się do drzwi. Mógłby tak leżeć cały dzień. Ukryty przed światem, poza zasięgiem telefonów, pretensji, wezwań i obowiązków, którym nie można sprostać.
Nie zdołał całkowicie odpocząć, ale coś z panującej w pokoju ciszy, trochę sennego spokoju deszczowego, jesiennego wieczoru przeniknęło do jego zmaltretowanego mózgu. Kiedy wstał z wanny i ubrał się, miał ochotę poruszać się miękko i cicho, mówić szeptem, a najchętniej milczeć. Do tej pory rozpierała go potrzeba wrzeszczenia aż do zachrypnięcia albo puszczenia się panicznym sprintem wprost przed siebie. Teraz czuł, jakby ktoś wymienił mu filtry w mózgu na nowe i czyste.
Zmienił koszulę, wypalił papierosa i postanowił pójść na kolację. Udało mu się wejść w rolę i stać się na chwilę tym innym, bardziej udanym człowiekiem, bo nie uciekł na widok krochmalonych białych obrusów, świeczników i snujących się jak widma kelnerów w myśliwskich marynarkach. Przy stolikach siedziało najwyżej kilkanaście osób. Anglicy wygłupiali się i rżeli jak ogiery, ale teraz poczuł do nich lekką sympatię. Znalazł sobie dyskretny stolik pod ścianą, z premedytacją rozłożył serwetkę, niszcząc zaprasowane kwietne origami i otworzył kartę dań. Trzeba przyznać, że ceny były zaporowe i Zięba mimo swojego nowego wcielenia na chwilę stracił rezon. Przez jakiś czas nieprzytomnie wodził wzrokiem po cenach, szukając panicznie czegoś dwucyfrowego, przeliczał stare złotówki na nowe i odwrotnie, myląc się za każdym razem, wreszcie znalazł wśród zakąsek jakieś kiełbaski „Darz bór” i zamówił, dołożywszy sobie jeszcze herbatę. Mimo najgorszych obaw, kelner wcale nie był wyniosły i nie dawał niczego do zrozumienia. Przeciwnie, zachowywał się przyjacielsko jak terapeuta i przez pięć minut opowiadał Ziębie o pieczonym na liściach chrzanu tutejszym wiejskim chlebie, od którego zagraniczniacy uzależniali się jak od kokainy i kupowali na drogę całe bochny.
Kiełbaski były ponoć z dzika, pieczone na węglach i rzeczywiście smaczne. Zjadł, ale dalej był głodny. Kupił jeszcze małą butelkę coca-coli w cenie dwulitrowej butli, pięćdziesiątkę wyborowej i zamknął tym samym budżet na ten dzień.
Piekielnie słodka cola pozwoliła oszukać głód, więc siedział, paląc papierosy, sącząc homeopatyczne ilości wódki i obserwując innych gości. Bardzo był ciekaw, pod jakim względem jest od nich gorszy.
Anglicy, wiadomo. Urodzili się w odpowiedniejszym miejscu i wszystko załatwiła za nich historia. Robili swoje za godziwą zapłatę, a pogarda do własnego kraju nie była wśród nich modna.
Przy innym stoliku siedzieli sobie trzej panowie, noszący krawaty do myśliwskich kurtek, odznaczający się tą szczególną elegancją, która każe wybierać się do lasu w lakierkach i zakładać spodnie od dresu, do białej koszuli. Rozmawiali po rosyjsku i wznosili toasty.
„Jeżeli zaczną śpiewać coś bardzo smutnego i płakać, to znaczy, że właśnie kogoś zakopali w lesie” - pomyślał Zięba. - "To jest jednak charakter narodowy. Przynajmniej wiadomo, skąd mają forsę.” W pobliżu kominka, po drugiej stronie sali przy długim stole, biesiadowało hałaśliwie kilkuosobowe, mieszane towarzystwo, należące do młodego polskiego biznesu. Nikt nie miał więcej niż czterdzieści lat, nosili flanelowe, ocieplane kurtki w czarno-czerwoną kratę albo maskujący przyodziewek z amerykańskiego demobilu, wszystko kosztowne i nowiutkie. Wrócili najwyraźniej z polowania i obstawili kominek sztucerami i dubeltówkami, ale na stole królowały telefony komórkowe i papiery w plastikowych okładkach. Japiszony. Ciekawe, czy któryś umie strzelać.
Posiedział jeszcze trochę, ale w końcu zabrakło coli i trzeba było iść. Zresztą, nie było to takie złe. Miał pokój jak marzenie, mógł oglądać telewizję albo słuchać deszczu; spać do syta i nikt nie będzie niczego od niego chciał.
Notes leżał na nocnej szafce, obok popielniczki i telefonu. Zięba nie musiał się nawet specjalnie zastanawiać, żeby stwierdzić, że to nie jego. To było widać. Nie miał notesu oprawionego w czarną, miękko wyprawioną skórę i nigdy nie będzie miał. Podniósł go bezwiednie, a wtedy okazało się, że to nie notes, tylko książeczka. Wydrukowana na cieniutkiej bibułce, okrągłą, czytelną czcionką, ale drobniutką, jak maczek. Modlitewnik? Własność hotelu? Może poprzedni gość zostawił? Nonsens.
Zajrzał na pierwszą stronę i w ułamku sekundy pożegnał się z logiką. Jak cios w potylicę. Jak nagłe wejście w cień. WŁASNOŚĆ PANA ARTURA ZIĘBY.
Drukiem. Tą samą czcionką, którą wydrukowano całą książeczkę. Nie był to żaden ręczny czy maszynowy dopisek. Napis powstał na tej samej bibułce i w tej samej chwili, kiedy produkowano całość. Odłożył notes powoli na stolik i zdjął słuchawkę telefonu. Poruszał się jak we śnie, albo wysokiej gorączce. Nie myślał. W jego mózgu panowała głucha, watowana cisza. Wdusił zero.
– Dzwonię z pokoju trzydzieści osiem. Czy przyszła do mnie jakaś przesyłka?
– Zaraz, trzydzieści osiem… nie, przykro mi, nie było żadnej poczty. Jeżeli coś przyjdzie, to zadzwonimy, albo recepcjonista powie panu przy okazji. Staramy się nie zakłócać gościom wypoczynku.
– Czy mają państwo jakiś swój folder, chciałbym polecić znajomym.
– To bardzo miło z pańskiej strony, foldery są w recepcji.
– Dziękuję - powiedział mechanicznie i odłożył ostrożnie słuchawkę. Sięgnął po książeczkę, ale bał się otworzyć. Materiał reklamowy? Wygrałeś jedną z nagród, wśród których jest pięć miliardów albo gipsowe krasnale, musisz tylko kupić nasz komplet garnków w cenie samochodu? A może to żart? Nie ma się co oszukiwać. Nie było do niego żadnych przesyłek. Ktoś go wytropił w tej leśnej głuszy, w motelu, w którym zatrzymał się przypadkiem, nawet nie wiedząc gdzie jest. Ktoś go dopadł i czegoś chciał.
Zupełnie spokojnie dopuścił do świadomości, że dzieje się coś niemożliwego. Tak po prostu.
Otworzył książeczkę.
To nie jest żaden żart, przyjacielu, loteria reklamowa ani folder hotelowy. Nie musisz się niczego obawiać. Nie jesteśmy żadną mafią, urzędem, czy sektą. Wiemy, że potrzebujesz pomocy i właśnie chcemy ci jej udzielić. Bez żadnych warunków i jakichkolwiek kosztów z twojej strony.
– Akurat - powiedział ponuro Zięba. - Nie ma niczego za darmo, z wyjątkiem przynęty. Tego akurat to się dobrze nauczyłem.
Oczywiście, nie ma niczego za darmo, ale akurat w tym przypadku, ty już swoje zapłaciłeś. Tym razem nie kupujesz niczego, tylko odbierasz zaległą pensję. Czy nigdy nie miałeś wrażenia, że z twoim życiem coś jest nie w porządku?”
– Mowa - powiedział Zięba. Poczuł rodzący się gdzieś w środku histeryczny chichocik. Robiło się coraz dziwniej. Zaczynał czuć ciarki na plecach i głowie.
Tysiące razy szukałeś odpowiedzi, zadawałeś retoryczne pytania, szukałeś przyczyny w sobie i na zewnątrz. Modliłeś się i cierpiałeś. Pracowałeś i starałeś się, ale zawsze miałeś do czynienia ze znacznie twardszym materiałem niż inni. Oni rzeźbili swoje życie w glinie, a ty w granicie. Tylko, że gołymi rękami nie można rzeźbić granitu. My chcemy dać ci dłuto.
– Kurwa - wyszeptał Zięba i z trudem przełknął ślinę. - Co tu się dzieje? Co to, kurwa jest?
To jest pomoc dla ciebie. Usiłujesz grać blotkami, bo takie karty przypadły ci w udziale, a my chcemy to zmienić. Chcemy, żebyś od tej pory miał w ręku asa.
Zięba cisnął książeczkę na tapczan i wstał. Trzęsły mu się ręce, kiedy zapalał papierosa i trzęsły się nadal, gdy wcisnął je do kieszeni koszuli i zaczął chodzić po pokoju. Nosiło go. Okno i las szumiący ulewą, nocny stolik z telefonem i lampką. I z tą piekielną książeczką. Chodził. Okno, stolik. Obraz na ścianie: mgła, szuwary, stadko kaczek na szarym niebie, brązowe wyżły i dwóch facetów w brązowo płowych kurtkach z jesiennym kamuflażem. Strzelby.
Jezu. Ta książka z nim gadała. Naprawdę. On sobie myślał, a tam stały jak wół odpowiedzi. Chodził. Okno, łóżko. Przeczesał palcami włosy, wyłamał z trzaskiem kłykcie. Chodził. Lodowate dreszcze czuł już na plecach i głowie pod włosami. Stawały mu dęba. Oszalałem. Mógłby tak chodzić całą noc. Chryste.
koniec
« 1 2 3
1 grudnia 2002

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Dużo i dobrze
— Eryk Remiezowicz

Córka łupieżcy
— Jacek Dukaj

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.