Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Paul Kearney
‹Wyprawa Hawkwooda›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWyprawa Hawkwooda
Tytuł oryginalnyHawkwood’s Voyage
Data wydaniagrudzień 2003
Autor
PrzekładMichał Jakuszewski
Wydawca MAG
CyklBoże Monarchie
ISBN83-89004-58-5
Format414s. 115x185mm
Cena29,-
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wyprawa Hawkwooda

Esensja.pl
Esensja.pl
Paul Kearney
Prezentujemy prolog wydanej przez MAGa powieści fantasy Paula Kearney’a „Wyprawa Hawkwooda” będącej pierwszym tomem cyklu „Boże Monarchie”.

Paul Kearney

Wyprawa Hawkwooda

Prezentujemy prolog wydanej przez MAGa powieści fantasy Paula Kearney’a „Wyprawa Hawkwooda” będącej pierwszym tomem cyklu „Boże Monarchie”.

Paul Kearney
‹Wyprawa Hawkwooda›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWyprawa Hawkwooda
Tytuł oryginalnyHawkwood’s Voyage
Data wydaniagrudzień 2003
Autor
PrzekładMichał Jakuszewski
Wydawca MAG
CyklBoże Monarchie
ISBN83-89004-58-5
Format414s. 115x185mm
Cena29,-
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Dla grupy z Museum Road:
Johna, Dave’a, Sharon, Felixa i Helen;
i dla dr Marie Cahir, partnerki we wszystkim.
Prolog
Rok Świętego 422
Statek umarłych dryfował wzdłuż wybrzeża z północno zachodnim wiatrem. Marsle miał postawione, lecz reje nadal były zbrasowane, jakby wciąż gnał go wiatr otwartego oceanu, który dawno już pozostawił za sobą. Pierwsi zauważyli go rybacy, w wigilię dnia świętego Beynaca. Przechylał się mocno, mimo że fale nie były wysokie, a to, co ostało się z jego ożaglowania, drżało i łopotało w podmuchach wiatru.
To był dzień niepokalanego błękitu – morze i niebo odbijały się w sobie nawzajem w bezkresnych płaszczyznach. Stadko mew krążyło niecierpliwie wokół łodzi rybackich, których załogi wciągały na pokład wypełnione srebrnym łupem sieci. Z lewej burty przemknęła grupka błyszczących oyvipów: zły omen. Powiadano, że każdy z nich kryje w sobie wyjącą duszę topielca. Wiatr jednak był przychylny, ławica wielka – widać ją było jako szeroki cień pod kadłubem, od czasu do czasu przeszywany błyskiem słońca odbijającego się w boku mknącej szparko ryby – a rybacy przebywali tu już od przedpołudniowej wachty, wypełniając sieci zawsze trudnym do zdobycia bogactwem morza. Ciemna linia hebriońskiego brzegu po prawej za ich plecami przerodziła się w blady cień.
Szyper jednego z joli osłonił dłonią oczy – niebieskie kamyki otoczone pomarszczoną, ogorzałą skórą – przystanął i spojrzał na morze. Porastająca jego podbródek szczecina była jasna jak włoski na łodydze pokrzywy. W zapadniętych oczach odbijał się świetlisty cień wody.
– To ci dopiero – mruknął.
– Co to jest, Fader?
– Karaka, chłopcze, pełnomorski statek. Tak to przynajmniej wygląda. Ale jej żagle wiszą w strzępach. Widzę też luźno opadający bras. Do tego nabrała z tonę wody, jeśli mnie o to pytasz. A co się stało z załogą? Durne szczury lądowe.
– Może nie żyją albo opuścili statek – zauważył jego syn.
– Może. Albo może dopadła ich zaraza, która podobnież szaleje na wschodzie. To klątwa zesłana przez Boga na niewiernych.
Inni członkowie załogi zamarli w bezruchu, słysząc te słowa, i wbili mroczne spojrzenia w zbliżający się statek. Wiatr zmienił nieco kierunek – poczuli, że nie wieje im już prosto w oczy – i niezwykły żaglowiec wytracił prędkość. Jego sfatygowane maszty rysowały się czarno na tle horyzontu, tam, gdzie niebo i morze przechodzą w siebie, tworząc zamazaną granicę. Z dłoni rybaków ściekała woda, ryby trzepotały słabo w sieciach, zapomniane i umierające. Kropelki potu spływały po nosach mężczyzn i szczypały ich w oczy: wszędzie było pełno soli, nawet w płynach cielesnych. Wszyscy patrzyli na szypra.
– Jeśli załoga nie żyje, żaglowiec należy do nas prawem znaleźnego – odezwał się jeden z rybaków.
– Statek, który nadpływa z pustego zachodu bez śladu życia na pokładzie, może tylko przynieść pecha – mruknął drugi. – Tam nie ma nic poza tysiącami mil nieznanych mórz, za którymi leżą granice Ziemi.
– Na pokładzie mogą być żywi ludzie, którzy potrzebują pomocy – oznajmił stanowczo szyper. Jego syn spojrzał na niego, otwierając szeroko oczy. Cała załoga również skierowała nań spojrzenia. Czuł je tak, jak wyczuwał promienie słońca, ale jego poorane zmarszczkami oblicze nic nie wyrażało. Podjął już decyzję.
– Podpłyniemy do niego. Jakobie, podnieś fok i zbrasuj reje. Gorm, wciągnij te sieci na pokład i zawiadom inne łodzie. Niech zostaną na miejscu. To dobra ławica, za dobra, żeby ją przepuścić.
Załoga wzięła się do roboty. Jedni mieli naburmuszone miny, inni byli wyraźnie podekscytowani. Jol był dwumasztowy, a jego bezanmaszt usytuowano za płetwą sterową. Żeby zbliżyć się do karaki, będzie musiał halsować na wiejący od morza wiatr. Rybacy na pozostałych łodziach zaprzestali na jakiś czas wciągania sieci, by przyglądać się, jak stateczek zbliża się do celu. Karaka była zwrócona burtą do wiatru i pochylała się w prawo, gdy po jej nawietrznej stronie rozbijały się fale. Jol podpłynął bliżej i załoga wyciągnęła trały, łapiąc za ciężkie wiosła. Szyper i kilku innych mężczyzn wdrapało się na nadburcie, przygotowując się do niebezpiecznego skoku na burtę karaki.
Żaglowiec majaczył nad nimi niczym mroczny olbrzym. Jego takielunek powiewał swobodnie na wietrze, z łacińskiej rei bezanmasztu został jedynie kikut, a grube belki odbojowe burty były popękane i porozszczepiane, jakby karaka przeciskała się przez jakiś wąski przesmyk. Na pokładzie nie widziało się śladu życia, nikt nie odpowiedział na wołanie szypra. Mężczyźni trudzący się u trałów przerwali na chwilę pracę i wznieśli ukradkiem ręce do piersi, by nakreślić Znak Świętego.
Szyper skoczył. Stęknął głośno z bólu, uderzając o burtę karaki, wdrapał się na pokład przez reling i przystanął, dysząc ciężko. Inni podążyli za nim. Dwaj z nich trzymali w zębach sztylety, jakby spodziewali się, że będą musieli utorować sobie drogę walką. Jol odsunął się, gdy zastępca szypra wszedł w lewy hals. Stateczek zatrzyma się, złapie wiatr w żagle i powoli odpłynie. Szyper pomachał mu ręką na pożegnanie.
Karaka zanurzała się głęboko, a na wysokie kasztele na dziobie i rufie napierał wiatr. Nie było słychać nic oprócz szumu morza, trzasków drewna, poskrzypywania takielunku oraz łoskotu przetaczającej się w tę i we w tę w zęzie beczki. Szyper uniósł głowę, wyczuwając woń rozkładu. Stary Jakob spojrzał mu znacząco w oczy. Obaj pokiwali głowami. Na pokład dotarła śmierć. Gdzieś tu leżały gnijące trupy.
– Błogosławiony Ramusio miej nas w swojej opiece – odezwał się ochrypłym głosem jeden z mężczyzn. – Żeby tylko się nie okazało, że to dżuma.
Szyper łypnął nań ze złością.
– Nie strzęp jęzorem po próżnicy, Kresten. Wybadajcie z Danielem, czy ten statek da radę płynąć z wiatrem. Mam wrażenie, że deski nadal nie przeciekają. Może uda się nam dopłynąć do Abrusio, zanim kadłub utraci szczelność i statek pójdzie pod wodę.
– Chcesz nim dotrzeć do portu? – zapytał Jakob.
– Jeśli zdołam. Ale będziemy musieli zejść na dół, żeby się przekonać, czy grozi mu zatonięcie. – Szyper zachwiał się lekko, gdy statek zakołysał się na fali. – Wiatr robi się silniejszy. To dobrze, o ile uda się nam zawrócić statek. Chodź, Jakobie.
Otworzył jedne z drzwi na kasztelu rufowym i wszedł do jego mrocznego wnętrza, zostawiając za sobą błękitną jasność dnia. Słyszał za sobą kroki bosego Jakoba oraz jego ciężki oddech. Zatrzymał się. Statek kołysał się pod jego stopami jak konająca istota. Smród zgnilizny był teraz silniejszy, tłumił nawet znajome, morskie wonie soli, smoły i konopi. Szyper zwymiotował, wyciągając ręce w ciemności, i wymacał następne drzwi.
– Słodki Święty! – wydyszał, otwierając je.
Zalał go blask słońca, jasny i oślepiający, napływający do środka przez strzaskane bulaje na rufie. W wielkiej kabinie stał długi stół, na grodzi wisiały dwa skrzyżowane ze sobą, błyszczące bułaty, a za stołem siedział spoglądający na przybysza trup.
Szyper zmusił się do podejścia bliżej.
Pod stopami miał wodę, która pluskała w rytm kołysania się statku. Najwyraźniej morze wdarło się do wewnątrz przez wybite okienka. W przedniej części kajuty zobaczył stertę ubrań, broń, mapy oraz mały kuferek z mosiężnymi okuciami. Trup jednak siedział wyprostowany na krześle, zwrócony plecami do rufowych bulajów. Brązowa skóra, mocno naciągnięta na czaszce, przypominała pergamin. Jego dłonie zmieniły się w skurczone szpony. Dobrały się już do niego szczury. Krzesło łączyły z pokładem drewniane prowadnice, a mężczyznę przywiązano do niego licznymi splotami nasiąkniętej wodą liny. Wydawało się, że zrobił to sam, gdyż ręce miał wolne. W jednej rozkładającej się pięści ściskał wystrzępiony skrawek papieru.
– Jakobie, co my tu właściwie widzimy?
– Nie mam pojęcia, kapitanie. Na tym statku pewnikiem działała siła nieczysta. Ten człowiek był kapitanem. Widzisz te mapy? I jest tu też zniszczone astrolabium. Ale co mu się stało, że zdecydował się zrobić coś takiego?
– Nie wiemy, jak to wytłumaczyć. Jeszcze nie. Musimy zejść na dół. Poszukaj gdzieś lampy albo świecy. Muszę się przyjrzeć ładowni.
– Ładowni?
W głosie staruszka brzmiało powątpiewanie.
– Tak, Jakobie. Musimy sprawdzić, jak szybko statek nabiera wody i jaki ładunek przewozi.
Słońce zniknęło zza bulajów i statek uspokoił się nieco. Ludzie na pokładzie zdołali go skierować z wiatrem. Jakob i jego szyper po raz ostatni spojrzeli w twarz martwemu kapitanowi i opuścili kajutę. Żaden z nich nie powiedział drugiemu tego, co przyszło mu do głowy: zmarły zakończył swój ziemski żywot z twarzą wykrzywioną w grymasie przerażenia.

Wrócili w jasne światło dnia, do czystych bryzgów morskiej piany. Reszta rybaków trudziła się przy krążkach i brasach, poruszając rejami znacznie cięższymi od tych, do jakich byli przyzwyczajeni. Szyper warknął kilka rozkazów. Będą potrzebowali płótna i nowych lin. Z want po lewej stronie grotmasztu zostały jedynie strzępy. To cud, że statek nie wywrócił się do góry dnem.
– Żaden sztorm nie mógłby spowodować takich zniszczeń – stwierdził Jakob, przebiegając po relingu pokrytymi zrogowaciałą skórą dłońmi. Drewno było porozrywane i pełne dziur. Pogryzione, pomyślał szyper. Poczuł, że w jego żołądku zalągł się zimny robak strachu.
Gdy jednak Jakob obrzucił go pytającym spojrzeniem, zachował nieprzeniknioną minę.
– Jesteśmy marynarzami, nie filozofami. Naszym zadaniem jest dbałość o statek. Pójdziesz ze mną, czy mam poprosić kogoś z chłopaków?
Żeglowali razem u brzegów Hebrionu od z górą czterdziestu lat, przeżyli wspólnie nie wiedzieć ile sztormów i złowili milion ryb. Jakob skinął głową bez słowa. Gniew wypalił w nim strach.
Brezentowe zasłony rozwieszone w lukach były porozrywane i łopotały na wietrze. W trzewiach statku panowała ciemność i obaj mężczyźni zagłębiali się w nie z wielką ostrożnością. Jeden z ich towarzyszy znalazł i zapalił lampę. Opuszczono ją w mrok i w snopie jej światła ujrzeli otaczające ich skrzynie, beczki i worki. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny, a także słaby odór rozkładu. Słychać było bulgotanie spływającej gdzieś w głębi wody, łoskot przesuwającego się luźnego ładunku oraz skrzypienie przeciążonego kadłuba. Smród zęzy, na dużym statku z reguły nieznośny, łagodziła wdzierająca się do środka woda morska.
Posuwali się powoli naprzód przejściem między skrzyniami. Snop światła kołyszącej się lampy padał w przypadkowych kierunkach, pokrywając ściany tańczącymi cieniami. Znaleźli szczątki na wpół pożartych szczurów, lecz nie zauważyli ani jednego żywego gryzonia. Nie wypatrzyli też żadnych śladów załogi. Mogłoby się zdawać, że kapitan sam kierował statkiem aż do chwili swej śmierci.
Kolejny luk i drabina zejściowa, prowadząca w dół, w nieprzeniknioną ciemność. Kadłub skrzypiał i jęczał pod ich stopami. Nie słyszeli już głosów towarzyszy, którzy zostali na górze, w świecie słonego powietrza i morskiej piany. Pozostała tylko wiodąca w nicość dziura, a za otaczającymi ich drewnianymi ścianami bezlitosne morze.
– Tu też jest woda, i to głęboka – stwierdził Jakob, opuszczając lampę przez luk. – Widzę, jak się porusza, ale nie ma na niej piany. Jeśli jest tu przeciek, to niewielki.
Zamarli w bezruchu, spoglądając w dół, na miejsce, którego żaden z nich nie miał ochoty oglądać. Byli jednak marynarzami, jak powiedział szyper, a żaden z ludzi morza nie potrafiłby się biernie przyglądać zagładzie statku.
Szyper ruszył z miejsca, lecz Jakob powstrzymał go z dziwnym uśmiechem i zszedł na dół pierwszy. Oddychał ciężko, gardło wypełniał mu charkot. Szyper zauważył, że światło lampy odbija się i załamuje w wielobarwnej powierzchni wody. Coś w niej pływało, pluskając pośród tańca cienia i płomieni.
– Są tu ciała. – Głos Jakoba był odległy i zniekształcony. – Chyba znalazłem załogę. Och, słodki Boże i błogosławieni święci…
Coś warknęło, a potem Jakob krzyknął. Lampa zgasła i w ciemności coś rozpryskało głośno wodę. Szyper ujrzał przelotnie żółte oko, ogień gorejący daleko w nieprzeniknionej nocy. Jego usta ukształtowały imię Jakoba, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Język mężczyzny poraził strach. Szyper cofnął się i uderzył o ostry kant skrzyni. Uciekaj, krzyczał doń jakiś fragment jego umysłu, lecz szpik w jego kościach obrócił się w granit.
Potem coś wbiegło po drabince ku niemu. Nie zdążył nawet odmówić modlitwy, nim rozdarło jego ciało, a żółte oczy ujrzały ucieczkę duszy.
koniec
4 lutego 2004

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Martin, Erikson i... Kearney
— Tomasz Kujawski

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: Listopad 2004
— Tomasz Kujawski, Eryk Remiezowicz

Cisza przed burzą
— Tomasz Kujawski

Krótko, ale dynamicznie
— Tomasz Kujawski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.