Kerney świetnie radzi sobie z masowymi scenami bitew, wątkiem marynistycznym czy skrzącymi, dyplomatycznymi sporami. Wszystko to opisuje starannym, obrazowym stylem, zdecydowanie bardziej zbliżonym do Martina niż do wymagającej ciągłego skupienia prozy Eriksona. I choć świat Bożych Monarchii nie jest zbyt oryginalny, a dla czytelnika przyzwyczajonego do liczących tysiąc i więcej stron tomów niektóre ze scen zostają rozegrane zbyt szybko, to trudno o lepszy początek nowego cyklu.
Martin, Erikson i... Kearney
[Paul Kearney „Wyprawa Hawkwooda” - recenzja]
Kerney świetnie radzi sobie z masowymi scenami bitew, wątkiem marynistycznym czy skrzącymi, dyplomatycznymi sporami. Wszystko to opisuje starannym, obrazowym stylem, zdecydowanie bardziej zbliżonym do Martina niż do wymagającej ciągłego skupienia prozy Eriksona. I choć świat Bożych Monarchii nie jest zbyt oryginalny, a dla czytelnika przyzwyczajonego do liczących tysiąc i więcej stron tomów niektóre ze scen zostają rozegrane zbyt szybko, to trudno o lepszy początek nowego cyklu.
Paul Kearney
‹Wyprawa Hawkwooda›
"Wyprawa Hawkwooda" to pierwszy tom kolejnego cyklu fantasy. Argument taki zwykle nie zachęca do sięgnięcia po powieść – nie wiadomo, ile tomów będzie liczyć sobie seria, czy autor zapragnie, o ile dożyje tego momentu, zakończyć kiedykolwiek przynoszący fortunę cykl, jak długo będziemy czekać na kolejne odsłony i, w ekstremalnych przypadkach, czy polscy wydawcy nie zrezygnują aby z wydawania serii na przedostatnim tomie (choćby "Kupcy i ich żywostatki" Robin Hobb). "Bożych Monarchii" – bo taki tytuł nosi seria autorstwa Paula Kearneya – zarzuty te, całe szczęście, nie dotyczą. Pierwszy tom otrzymaliśmy do rąk, gdy na Zachodzie seria została już opublikowana w całości (liczy sobie pięć średniej objętości książek), a po zapowiedziach wydawnictwa MAG można wywnioskować, że będą one wydawane w kilkumiesięcznych odstępach.
W recenzjach "Wyprawy" często przewijają się nazwiska George′a R. R. Martina i Stevena Eriksona (nazwisko tego drugiego widnieje nawet na okładce pod wypowiedzią, że to najlepsza seria fantasy, jaką czytał od lat) i trzeba przyznać, że porównania są trafne. Panowie są autorami chyba najbardziej popularnych obecnie w Polsce serii fantasy, należących do podgatunku pseudohistorycznych, wielowątkowych, monumentalnych dzieł rozpisanych na tysiące stron. Kearney, choć jego powieść wydaje się bardziej skondensowana, wpisuje się w tę konwencję i ma szansę dorównać popularnością obu kolegom po fachu. "Wyprawa Hawkwooda" to wciągające otwarcie cyklu, bardzo zachęcające do sięgnięcia po kolejne tomy.
Realia świata, w którym Kearney osadził fabułę, to kolejna wariacja na temat, ulubionego przez fantastów, średniowiecza lekko zaprawionego magią. W pięciu wiodących, zjednoczonych ze sobą królestwach wrze. Ze wschodu nadciągają hordy Merduków. Pod naporem najeźdźcy padają kolejne fortece. Zjednoczeni władcy muszą się bronić, ale jednocześnie ścierają się z posiadającym sporą władzę i własną, doskonale wyszkoloną armię duchowieństwem. Religijni przywódcy, wykorzystując najazd Merduków, wypowiadają wojnę parającym się magią poganom i heretykom. Zapalają się inkwizycyjne stosy, a sojuszowi Pięciu Królestw grozi rozpad.
W wir tych burzliwych wydarzeń wrzucone jest aż kilkanaście głównych postaci. Tytułowy kapitan Hawkwood wyrusza dwoma żaglowcami w długą morską podróż, wioząc ku mitycznemu lądowi skazaną na prześladowania duchownych grupkę magów, zaklinaczy pogody i uzdrowicieli, którzy mają na nieznanym kontynencie założyć nową kolonię. Wojskowego Corfe i jego żonę rozdziela gwałtowne natarcie Merduków, w efekcie czego oboje stają w centrum wydarzeń kształtujących przyszłość całego kontynentu. Król Abelyn próbuje zjednać sobie władców sojuszniczych królestw przeciwko uzurpatorskim dążeniom duchownych.
Powyższe streszczenie jest oczywiście krzywdzące, bo spłaszcza postacie i nie oddaje w pełni złożoności akcji. A Kearneyowi udało się stworzyć dzieło kompletne, mogące bez kompleksów stawać w szranki z dokonaniami Martina i Eriksona. Fabuła jest skomplikowana, ale sprawia wrażenie starannie przemyślanej – brak tu momentów marazmu znanych z "Pieśni Lodu i Ognia" i "Malazańskiej Księgi Poległych", gdy rozstrzelone po wymyślonym świecie postacie wędrują grupkami po lasach i pustyniach, cierpliwie czekając na natchnienie autora. W "Wyprawie Hawkwooda" improwizację zastąpił dopracowany plan - każdy rozdział popycha akcję do przodu, a wątki splatają się i rozgałęziają wyjątkowo zgrabnie. Wrażenie może być mylące, bo to dopiero pierwszy tom, ale ich ilość i objętość sugeruje, że autor wie, gdzie zmierza.
Oczami wiodących postaci naprzemiennie, podobnie jak u Martina, obserwujemy kluczowe dla świata wydarzenia. Kearney rysuje kolejne osoby wprawną ręką tak, że łatwo zapadają w pamięć i wzbudzają naszą sympatię, choć tu akurat można mu co nieco wytknąć. Podział na "dobrych" i "złych" jest nakreślony zbyt grubą krechą. Postacie nie są jednowymiarowe, ale wszystkie męty i szuje świata Bożych Monarchii wyprane są z jakichkolwiek pozytywów. Po stu stronach książki wiemy już dokładnie, kogo chcielibyśmy zamordować.
Kerney świetnie radzi sobie z masowymi scenami bitew, wątkiem marynistycznym czy skrzącymi, dyplomatycznymi sporami. Wszystko to opisuje starannym, obrazowym stylem, zdecydowanie bardziej zbliżonym do Martina niż do wymagającej ciągłego skupienia prozy Eriksona. I choć świat Bożych Monarchii nie jest zbyt oryginalny, a dla czytelnika przyzwyczajonego do liczących tysiąc i więcej stron tomów niektóre ze scen zostają rozegrane zbyt szybko, to trudno o lepszy początek nowego cyklu. Powieść kończy się nie jednym, ale aż kilkoma klasycznymi cliffhangerami, jednak, całe szczęście, według zapowiedzi wydawnictwa już w marcu dowiemy się "co było dalej".