Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Hal Duncan
‹Atrament›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułAtrament
Tytuł oryginalnyInk
Data wydania24 sierpnia 2007
Autor
PrzekładAnna Reszka
Wydawca MAG
CyklKsięga wszystkich godzin
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-059-4
Format528s. 135×205mm; oprawa twarda
Cena35,—
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Atrament

Esensja.pl
Esensja.pl
Hal Duncan
1 2 »
Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Hala Duncana „Atrament”. Książka będąca drugim tomem cyklu „Księga wszystkich godzin” ukaże się nakładem wydawnictwa MAG.

Hal Duncan

Atrament

Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Hala Duncana „Atrament”. Książka będąca drugim tomem cyklu „Księga wszystkich godzin” ukaże się nakładem wydawnictwa MAG.

Hal Duncan
‹Atrament›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułAtrament
Tytuł oryginalnyInk
Data wydania24 sierpnia 2007
Autor
PrzekładAnna Reszka
Wydawca MAG
CyklKsięga wszystkich godzin
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-059-4
Format528s. 135×205mm; oprawa twarda
Cena35,—
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
PROLOG
SŁOWA ROZPASANEGO POŻĄDANIA

Historia – do tej pory
Historia, tak odległa w czasie i przestrzeni, wręcz niestworzona, zdała mi się egzotycznym zmyśleniem, kiedy usłyszałem ją po raz pierwszy od mojego wuja, na którego ustach błąkał się cień chytrego uśmiechu, ledwo widoczny, ale wystarczający, żeby wokół oczu pojawiły się kurze łapki. Stryj Reynard, rozpustnik i łobuz. Kiedy usłyszał, że sprzedałem swoje pierwsze opowiadanie i chcę zostać pisarzem, zaprosił mnie do siebie, mówiąc, że ma dla mnie pewną historię, rodzinną legendę wartą co najmniej książki. Gdy przybyłem do małego mieszkanka przy Baker Street, zostałem żywiołowo przywitany przez kundlicę Koré i posadzony przez gospodarza na czarnej skórzanej kanapie; na stoliku obok już stały szklanka dżinu z tonikiem i popielniczka.
Stryj zapalił papierosa i rozpoczął opowieść.
– Twój dziadek, kapitan Jack Carter, wrócił z wielkiej wojny bardzo zmieniony. Widział na własne oczy krew i błoto Sommy, posyłał ludzi na śmierć, skazywał ich na rozstrzelanie za tchórzostwo. Moja matka mówiła, że tamte wspomnienia ciążyły mu niczym sekretne brzemię, od którego nie mógł się uwolnić. Pewnego dnia dostał telegram od swojego starego profesora – chyba nazywał się Hobbsbaum – pożegnał się krótko ze swoją ukochaną Anną, która w tym czasie była przy nadziei, wyruszył na Bliski Wschód i ślad po nim zaginął.
Stryj Reynard zamilkł na chwilę, stary manipulant.
– Zniknął w Welinie – oznajmił wreszcie.
– W Welinie? – powtórzyłem.
Stryj pociągnął łyk dżinu z tonikiem.
– Pusta kartka ma w sobie wielki potencjał, nie sądzisz? Jako pisarz? Na tym… podłożu za pomocą atramentu można stworzyć wszystko. Milion słów czeka na wyczarowanie lekkim muśnięciem pióra po papierze. I nawet jak już wyryjesz swoją wersję porządku na czystej tabliczce, między słowami zawsze pozostaną wolne przestrzenie, możliwości, które można wyczytać między wierszami. – Uśmiechnął się. – Uważasz, że mówię metaforami. Chyba tak. Staram się wyrażać w zrozumiały dla ciebie sposób. Historia nie biegnie prostą linią od początku do końca. Może być – i bywa – opowiedziana w różny sposób przez różnych pisarzy, z których każdy wybiera własną ścieżkę i dodaje jej drugi wymiar. Ta sama historia może być – i jest – przekazywana w różny sposób przez kolejne pokolenia. Następcy poprawiają wersję poprzedników, wznoszą własne konstrukcje na szczątkach przeszłości, nowe warianty nadają historii trzeci wymiar. Kiedy potem ją czytamy, podążając szlakiem atramentu, poruszamy się w trzech wymiarach, mkniemy naprzód, skaczemy do tyłu, zbaczamy tu i tam, zastanawiając się, jak mogło być inaczej, kopiąc w złożach osadowych opowieści, martwych prawd ukrytych pod nowym tekstem. To metafora czasu. Taka jest natura Welinu. Czas ma trzy wymiary, podobnie jak przestrzeń.
Idee światów równoległych fizyki kwantowej albo alternatywnych historii nie były mi obce, ale myśl o… poprzednich rzeczywistościach…
– Nie jestem pewien, czy…
– Żyjemy w małym zagajniku na powierzchni wielkiej kuli – ciągnął stryj – w małej dolinie rzeczywistości i widzimy tylko to, co za nami i przed nami. Ale istnieją w Welinie inne doliny i równiny, gdzie czas tworzy rozległe pola iluzji, na których łatwo zboczyć z drogi i zajść tak daleko, że kiedy człowiek się obejrzy, zobaczy przeszłość, ale już nie swoją. Są też rozpadliny, uskoki, gdzie przesuwające się kontynenty wypiętrzyły starsze światy w łańcuchy górskie, przy których pierwotnym majestacie jesteśmy karzełkami. Gdy zrobisz krok poza ten świat, pod stopami znajdziesz rumowisko mitów, w skalnym zboczu przed sobą ujrzysz skamieniałe pióra anielskich skrzydeł. Zaczekaj chwilę.
Stryj dźwignął się z fotela i wyszedł z pokoju. Przez otwarte drzwi widziałem, jak przecina kwadratowy przedpokój swojego mieszkania z jedną sypialnią – kawalerskiego gniazdka, jak je nazywał – i wchodzi do gabinetu. Chwilę później wrócił z czymś w rodzaju pojemnika na cygara, wielkości pudełka na buty, może trochę większego. Każdy centymetr jego powierzchni zdobiły zawiłe abstrakcyjne wzory, wieczko było na zawiasach, klamra z mosiądzu.
– Twój dziadek zniknął w Welinie, lecz przysłał nam to. Twój ojciec chciał je spalić, ale go powstrzymałem. Uznałem, że ty powinieneś je dostać. Zgodnie z wolą dziadka.
Położył pudełko na moich kolanach.
– Napisał to na pierwszej stronie.
Odpiąłem klamrę i otworzyłem wieczko. Skrzypnął zawias. W środku było pełno papierów – luźnych świstków i notatników – o pożółkłych kartkach i skórzanych oprawach, kruchych jak jesienne liście. Pachniały kurzem i rozkładem, i chyba trochę siarką; pod palcami czułem piasek albo sól oblepiającą gładkie, choć zniszczone powierzchnie wyprawionej skóry i wyblakłego pergaminu.
Zgodnie z tym, co powiedział stryj, na pierwszej stronie – a właściwie na kawałku kartki wydartej nierówno z jakiejś taniej książki – wyraźnie było napisane, że tajemnica jest przeznaczona dla mnie.
Dla mojego wnuka Reynarda, jeszcze nienarodzonego i nienapisanego. Obyś uczynił z tego szaleństwa przyszłość wolną od przeznaczenia. Zmień Księgę w książkę.
Jack Carter, Palestyna, 1929
– Nie rozumiem – powiedziałem. – Przyszłość wolna od przeznaczenia? Jaka książka?
Księga wszystkich godzin – wyjaśnił stryj. – Przypuszczam, domyślam się, że chodzi o… projekt Welinu, całej rzeczywistości, całej nierzeczywistości, uwiecznionej w grimoire, która mogła zostać spisana przez samego Boga, jeśli wierzysz w takie rzeczy. Podręcznik matematyki i metafizyki napisany w języku aniołów – on nazywa go Mową – języku, który spaja rzeczywistość.
Księga wszystkich godzin?
– Przeczytaj ją i sam zobacz – odparł stryj Reynard.
Dawno, dawno temu
– Dawno, dawno temu – zaczął Jack, gdy siedzieliśmy w ogrodzie – była sobie księga pod tytułem Dawno, dawno temu, o małym Jacku. Niestety, Jack nie przepadał za książkami, bardziej interesowały go pistolety zabawki i tego rodzaju gówno, więc wziął flamastry i pomazał ją całą, aż nie można było odczytać żadnego słowa w jednym wielkim kleksie z atramentu. Oberwał za to jak cholera. – Spojrzał na mnie i dodał: – Taka właśnie jest historia mojego życia, atramentowy chaos. I tym samym jest Księga wszystkich godzin, Guy, pieprzona Księga wszystkich pieprzonych godzin. Oto skąd się wzięły moje blizny.
Pomyślałem o pierwszych słowach Księgi: Na początku. Powszechnie znany tytuł pierwszego rozdziału, Genesis, pochodził od hobbeńskiego słowa bereshit przetłumaczonego na versidzki.
Dawno, dawno temu to całkiem trafne tłumaczenie tytułu księgi o początku, o niebiosach i Ziemi powołanych do istnienia tchnieniem Zeusa na pustkę, uznałem. Chyba dobry sposób na rozpoczęcie tej opowieści.
Dawno, dawno temu był sobie mały Jack.
Jacka poznałem w szpitalu Poudre Valley w Laramie, w Manitu Północnym, do którego przyjęto go na leczenie z powodu ran. Zostałem wezwany jako konsultant psycholog, żeby ocenić, czy pacjent ma skłonności samobójcze. Sieć blizn na jego piersi świadczyła o samookaleczeniu albo maltretowaniu, ale były też inne, bardziej przerażające ślady. Z karty choroby wynikało, że trzy dni wcześniej Jack nożycami ogrodowymi odciął sobie skrzydła, najpierw usunąwszy rogi piłą i szlifierką. Siedząc na brzegu łóżka i wyglądając przez okno, z opatrunkiem na plecach wyraźnie widocznym pod szlafrokiem i obandażowaną głową – gęsta czupryna blond włosów o ognistym odcieniu sterczała wokół białej gazy niczym płonące zboże – powiedział mi, że tak naprawdę nigdy nie miał skrzydeł.
– Ani rogów – dodał.
Dysmorfia, pomyślałem od razu.
Potem oznajmił, że jest odmieńcem.
Na pierwszym spotkaniu nie robiłem notatek. W takich okolicznościach wolałem zwykłą rozmowę, która pomaga pacjentom rozluźnić się i otworzyć – czują się swobodniej niż w czasie tradycyjnego badania przez obcego człowieka z notesem w ręce, który oficjalnym tonem zadaje pytania. Takie podejście pozwala mi jednocześnie na wnikliwszą obserwację. Pamiętam, zauważyłem, że w pokoju nie ma kartek pocztowych ani kwiatów. Spartańskie otoczenie i brak śladów odwiedzin pasowały do obojętności pacjenta. Podobnie jak brak skrzydeł, które mógłby złożyć wokół siebie dla osłony przed chłodem Zimy.
– Żadnej rodziny – wyjaśnił. – Nie w tym świecie, doktorku. Jestem odmieńcem, rozumie pan. Osieroconym Orfeuszem szukającym swojej Eurydyki.
Później się dowiedziałem, że rodzice Jacka są nieznani. Zajęła się nim opieka społeczna, przerzucano go z jednego sierocińca do drugiego; jego akta spłonęły w pożarze, powiedział mi dyrektor jednego z domów dziecka. Można by niemal pomyśleć, że naprawdę zjawił się tutaj z jakiegoś innego świata, z innego czasu.
Ale na pierwszym spotkaniu tylko rozglądałem się po jego pokoju, szukając jakichkolwiek wskazówek. Jedynym przedmiotem zdradzającym potrzebę otuchy była Księga wszystkich godzin Gideona, która leżała otwarta na szafce przy łóżku. Nie wydało mi się to niezwykłe tutaj, na środkowym zachodzie Amoryki, w sercu kultury przesiąkniętej ewangeliczną wiarą. Jedno z pytań, które najczęściej zadawali mi koledzy, żeby zagaić przyjazną rozmowę, brzmiało: Do jakiego kościoła chodzisz w Albionie? Odchrząkiwałem wtedy i wyznawałem, że jestem niewierzący. Przez chwilę patrzyli na mnie wstrząśnięci, raczej skonfundowani, gdyż nie rozumieli, jak, u licha, ktoś może nie pragnąć w życiu miłości Naszego Pana Adonisa – po czym szybko zmieniali temat.
Księga świadczyła o tym, że Jack nie jest całkiem wyobcowany z otaczającego go świata.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Aperitif dla wyobraźni
— Michał Foerster

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.