Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 30 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Steven Erikson
‹Męty Końca Śmiechu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMęty Końca Śmiechu
Tytuł oryginalnyThe Lees of Laughter’s End
Data wydania19 września 2008
Autor
Wydawca MAG
CyklOpowieści o Bauchelainie i Korbalu Broachu, Malazańska Księga Poległych
ISBN978-83-7480-094-5
Format152s. 115×185mm
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Męty końca śmiechu

Esensja.pl
Esensja.pl
Steven Erikson
Przedstawiamy fragment powieści Stevena Eriksona „Męty końca śmiechu”. Książka, będąca niezależną opowieścią ze świata „Malazańskiej Księgi Poległych”, ukazała się nakładem wydawnictwa MAG.

Steven Erikson

Męty końca śmiechu

Przedstawiamy fragment powieści Stevena Eriksona „Męty końca śmiechu”. Książka, będąca niezależną opowieścią ze świata „Malazańskiej Księgi Poległych”, ukazała się nakładem wydawnictwa MAG.

Steven Erikson
‹Męty Końca Śmiechu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMęty Końca Śmiechu
Tytuł oryginalnyThe Lees of Laughter’s End
Data wydania19 września 2008
Autor
Wydawca MAG
CyklOpowieści o Bauchelainie i Korbalu Broachu, Malazańska Księga Poległych
ISBN978-83-7480-094-5
Format152s. 115×185mm
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Na zachód od Kradzieży Cieśnina Dziesięciny wychodzi na Pustkowia, szeroką połać oceanu, na którą zapuszczają się jedynie żądni przygód oraz lekkomyślni, niebezpieczne szlaki morskie ciągnące się aż po Czerwoną Drogę Końca Śmiechu i dalej, ku wyspom Seguleh oraz południowemu wybrzeżu Genabackis, gdzie kraina Lamatath oferuje niepewny azyl piratom, utracjuszom, rzadko się tam zapuszczającym kupcom oraz wszechobecnym statkom pielgrzymów Upadłego Boga.
Tylko kapitan Sater i być może również jej pierwszy oficer, Cwany Roztropek, wiedzieli, co skłoniło wolny statek Słoneczny Lok do opuszczenia bezpiecznych wód Korelu i Kradzieży. Ciekawość zdolna popchnąć człowieka do snucia spekulacji na podobne tematy mogła pochwycić duszę z siłą fali odpływowej. Tak przynajmniej matka zawsze powtarzała Benie swym irytującym, ochrypłym szeptem, a Bena nie należała do tych, którzy zatykają uszy, gdy ktoś udziela im sensownych rad.
Przynajmniej dopóty, dopóki matka nadal jej towarzyszyła, rzecz jasna. Jej brzmiący jak szum fal i świst wiatru głos nigdy nie cichł na długo. Bena znała jego ostrzegawcze gwizdki, cierpkie pohukiwania i drwiące jęki równie dobrze, jak muzykę własnego serca. Siwe włosy matki wciąż jeszcze tańczyły na wietrze, sięgając ku młodej, gładkiej i – jak mawiano daleko w dole – kuszącej twarzy dziewczyny, która jak zwykle przykucnęła na bocianim gnieździe, kierując spojrzenie młodzieńczych oczu na zachodnie Pustkowia. Pośród białych grzywaczy nie widziała ani jednego żagla, patrzyła jednak z uwagą, albowiem jej gorzkim obowiązkiem było ostrzeżenie załogi, że zbliżają się do złowrogich, ciemnych jak krew wód okolic Końca Śmiechu.
Minął już pełen tydzień, odkąd opuścili maleńki, ciasny port Smętnej Laluni. Nocami Bena słyszała, jak marynarze pod pokładem rozmawiają szeptem o swych narastających obawach, skarżą się na ciąg­łe skrzypienie gwoździ w kojach i grodziach, na dziwne głosy słyszalne w ładowni i za mocnymi, dębowymi drzwiami skarbca, choć przecież wszyscy wiedzieli, że nie ma tam nic poza ekwipunkiem pani kapitan oraz zapasem rumu dla załogi, a Sater jest jedyną osobą, która ma dostęp do zębatego klucza otwierającego wielki, żelazny zamek. Z pewnością też w odpowiedzi na te wszystkie wydarzenia każdej nocy z chwilą nadejścia najczarniejszego dzwonu każdy marynarz utaczał do pucharu trzy krople cennego płynu ze skaleczonego kciuka.
Czyżby w Smętnej Laluni na statek dostała się jakaś klątwa? Mael wiedział, że pasażerowie, których wzięli tam na pokład, nie mogli przynieść ze sobą nic dobrego. Szlachcic ze spiczastą bródką i zimnym, pustym spojrzeniem. Rzadko oglądany na pokładzie eunuch, jego towarzysz, a także ich lokaj, sam Niefartowny Mancy, który – jak się dowiedziała – zostawił za sobą więcej wraków niż Jeźdźcy Sztormu. Tak przynajmniej mówili marynarze.
A kysz, przeklęci goście – mamrotała raz po raz matka Beny, gdy Słoneczny Lok zbaczał o rumb albo dwa z właściwego kursu. Bena kuliła się trwożnie, kiedy maszt się trząsł, pochylał i kołysał, a wiklinowy kosz bocianiego gniazda przechylał tak bardzo, że czasami, spoglądając w górę, widziała morskie fale.
Wiatry są narowiste, droga córko, a ci goście, ach, tylko spójrz na tę wronę, która leci za nami, trzepocząc czarnymi skrzydłami, a przecież od stu pięćdziesięciu mil, gdy zostawiliśmy za sobą Kamyczki, nigdzie nie było nawet kawałka rafy. A mimo to ten pomiot demona wciąż leci za nami, czarny jak żałoba! Popatrz na tę wronę, kochanie, i nie pozwól, żeby zrobiła sobie gniazdo w twoim koszu!
Bena jeszcze nigdy, od czasu gdy dzieliły ze sobą bocianie gniazdo, nie słyszała, by jej matka zawodziła tak długo. Wyciągnęła rękę i pogłaskała ją po siwych włosach. Na spalonym słońcem, pokrytym skorupą soli skalpie nad zapadniętymi ślepymi oczyma zostało tylko parę pasemek.
Przytul mnie, dotrzymaj mi towarzystwa tej nocy, kochana córko, bo przed nami ciemne jak krew morza Końca Śmiechu, gdzie gwoździe wypowiedzą swe straszliwe słowa. Trzymaj się, słodkie dziecko, naszego maleńkiego domku wysoko nad pokładem. Wyssiemy do sucha ostatnie mewie jaja, będziemy się modliły, by deszcz przyniósł ulgę naszym gardłom, i oto zakrzykniesz z zachwytu, ujrzawszy, jak znowu puchnę i ­dojrzewam, kochanie. Przytul mnie mocno, dotrzymaj mi dziś towarzystwa!
Wreszcie, daleko na zachodzie, Bena ujrzała to, co przepowiedziała jej matka. Krwawą żyłę. Koniec Śmiechu. Odchyliła mocno głowę i wydała z siebie przeszywający krzyk, by oznajmić tym na dole, że długo oczekiwana chwila wreszcie nadeszła. Potem zakrzyknęła jeszcze raz: Błagam, przyślijcie proszę na górę kolejne wiadro z jedzonkiem i porcję rumu, nim zapadnie noc!
I wszyscy zginiecie – dodała w myśli.
• • •
Gdy bezsłowny, zwierzęcy wrzask siedzącej na bocianim gnieździe Beny Młodszej wreszcie wybrzmiał, pierwszy oficer Cwany Roztropek wgramolił się na pokład rufowy i stanął przed panią kapitan.
– Dotarliśmy do ciemnej krwi tylko z jednodniowym opóźnieniem – oznajmił. – Przy tym wiaterku, który nam przeszkadzał po drodze, to całkiem niezły wynik.
Kapitan Sater nie skomentowała tego ani słowem. Zaciskała dłonie na kole sterowym.
– Te dhenrabi dalej za nami płyną – podjął po chwili Roztropek. – Ale one kierują się na Czerwoną Drogę, tak samo jak my. – Nadal nie otrzymał odpowiedzi. Podkradł się bliżej. – Myślisz, że wciąż nas ścigają? – zapytał cicho.
– Roztropek, jeśli jeszcze raz mnie o to zapytasz, wytnę ci język – odparła z grymasem złości na twarzy.
Wzdrygnął się, a potem pociągnął za brodę.
– Przepraszam, kapitanie. No wiesz, to nerwy…
– Zamknij się.
– Tak jest.
Pogrążył się w milczeniu. Miał nadzieję, że jest ono kojące, i po pewnym czasie doszedł do wniosku, że z pewnością tak właśnie jest. Gdy tylko poczuł się pewniej, nasunęła mu się myśl, że jakiś inny temat może okazać się łatwiejszy do przełknięcia.
– Im prędzej pozbędziemy się Mancy’ego ze statku, tym lepiej. Pech siedzi mu na kolanach. Tak przynajmniej mówią majtkowie, którzy zaciągnęli się w Smętnej Laluni. Nawet na Szlakach Kobylańskich słyszałem o…
– Daj mi nóż – rozkazała kapitan Sater.
– Słucham?
– Nie chcę, żeby mój pobrudził się krwią.
– Przepraszam, kapitanie! Pomyślałem sobie…
– Tak jest, pomyślałeś. Na tym właśnie polega problem. Jak zwykle.
– Ale ta sprawa z Mancym…
– Jest głupia i nie ma znaczenia. Zabroniłabym załodze o tym mówić, gdyby to mogło coś dać. Lepiej by było zaszyć wszystkim usta. – Ściszyła niebezpiecznie głos. – Nic nie wiemy o Szlakach Kobylańskich, Roztropek. Nigdy tam nie byliśmy. Nie dość ci, że w Smętnej Laluni wygadałeś, że przypływamy ze Stratemu? To całkiem, jakbyś naszczał na pieniek, żeby zostawić trop dla tych, którzy nas ścigają. A teraz posłuchaj mnie, Roztropek. Uważnie, bo nie mam zamiaru tego powtarzać. Równie dobrze mogli wynająć całą flotę kobylańskich piratów, a w takim przypadku ściga nas coś znacznie gorszego niż kilkadziesiąt samców dhenrabiego poszukujących partnerki. Jedno słówko o tym, że Kobylanie mogą nas poszukiwać, i będziemy mieli bunt. Jeśli usłyszę jeszcze kiedyś od ciebie coś w tym rodzaju, natychmiast poderżnę ci gardło. Czy mam powiedzieć to jaśniej?
– Nie trzeba, kapitanie. Wyraziłaś to bardzo jasno. Nigdy nie byliśmy na Szlakach Kobylańskich…
– Zgadza się.
– Ale tych troje, którzy przypłynęli z nami, ciągle opowiada o tych szlakach i naszym rejsie po nich.
– Nieprawda. Znam ich dobrze. Lepiej niż ciebie. Trzymają gęby na kłódkę. Jeśli wszystko się wydało, to z pewnością przez ciebie.
Cwany Roztropek zaczął się pocić na serio. Pociągał nerwowo za brodę.
– Może i kiedyś o tym wspomniałem. Raz byłem nieostrożny, ale to już się nie powtórzy, kapitanie. Przysięgam.
– Jeden raz w zupełności wystarczy.
– Przepraszam, kapitanie. Może uda mi się ich przekonać, że jestem kłamcą. No wiesz, będę im opowiadał różne niestworzone bajdy, przesadne opowieści i tak dalej. Znam taką historię z Bagna Głębi, w którą nikt by nie uwierzył!
– Oni może by nie uwierzyli – odparła powoli. – Ale tak się składa, że wszystko, co w życiu słyszałeś o Bagnie Głębi, to czysta prawda. Wiem coś na ten temat. Przez pewien czas byłam osobistą strażniczką tamtejszego faktora. Nie, Roztropek, zapomnij o tym pomyśle z kłamcą. Twój problem nie polega na tym, że gadasz za dużo, ale na tym, że do tego ­jesteś głupi. Szczerze mówiąc, to cholerny cud, że jeszcze żyjesz, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że troje moich przyjaciół musi co noc wysłuchiwać twojego gadania. Jeśli ja cię nie zamorduję, zapewne zrobią to oni. To znacznie skomplikowałoby sytua­cję, bo musiałabym skazać na śmierć któregoś ze swych najdawniejszych towarzyszy, albo nawet całą trójkę, za zabójstwo oficera. Zważywszy wszystko razem, powinnam cię natychmiast zdegradować.
– Proszę, porozmawiaj z nimi, kapitanie! Zapewnij ich, że nigdy już nie odezwę się ani słówkiem! Przysięgam na plwocinę Maela, kapitanie!
– Roztropek, gdyby nie fakt, że ty jeden z nas wiesz, który koniec statku wskazuje stronę, w którą płyniemy, już dawno byłoby po tobie. A teraz znikaj mi z oczu.
– Tak jest!
koniec
19 września 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Moja śledziona chce mnie zjeść!
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.