Myślę, że nie chciałbym dożyć przyszłości kreowanej przez Beakera. Pozostaje mieć nadzieję, iż nie będę musiał rezygnować z oczekiwanej długowieczności. Miejmy nadzieję, że autor zbyt wcześnie wieszczy zmiany, ku którym nieuchronnie zmierzamy. No i wolę płodzić dzieci w jakże przyjemny i naturalny sposób wyćwiczony przez naszych praojców – wymagający odpowiedzialności za nasze czyny.
Science czy fiction?
[Robin Baker „Seks w przyszłości. Spotkanie pierwotnych popędów z technologią jutra” - recenzja]
Myślę, że nie chciałbym dożyć przyszłości kreowanej przez Beakera. Pozostaje mieć nadzieję, iż nie będę musiał rezygnować z oczekiwanej długowieczności. Miejmy nadzieję, że autor zbyt wcześnie wieszczy zmiany, ku którym nieuchronnie zmierzamy. No i wolę płodzić dzieci w jakże przyjemny i naturalny sposób wyćwiczony przez naszych praojców – wymagający odpowiedzialności za nasze czyny.
Robin Baker
‹Seks w przyszłości. Spotkanie pierwotnych popędów z technologią jutra›
Robin Baker należy do grona wybitnych badaczy z zakresu biologii i psychologii ewolucyjnej. Wraz z M.A. Bellsem odkrył, między innymi, przyczynę funkcjonalnego zróżnicowania plemników jako formy adaptacji obronnej naszych „praojców” na niewierność naszych „pramatek” („Human sperm competition”).
Dzięki talentom badawczym autor odkrył (tym razem u siebie) żyłkę popularyzatora nauki, czego efektem są niezwykle interesujące książki: „Wojny plemników”, ciekawe choć kontrowersyjne „Wojny dziecięce” (napisane wraz z E. Oram) – obie z zakresu psychologii ewolucyjnej – oraz najnowsza – „Seks w przyszłości – spotkanie pierwotnych popędów z technologią jutra”, będąca próbą futurologicznych przewidywań dalszego rozwoju technologii reprodukcyjnych oraz ich wpływu na zmiany społeczne.
Baker umieszcza swój horyzont przewidywań w latach 2010-2100, pokazując możliwości, jakie powstaną przy wykorzystaniu ulepszonych wersji aktualnie dostępnych technologii.
Rozpoczyna łagodnie, od wyleczenia „zmory niepewności”, która dręczyła naszych wszystkich praojców („kura nie wie na czyich jajkach siedzi, a chłop – czyje dzieci wychowuje”). Problemowi ustalania ojcostwa można już dziś zaradzić – również poprzez internet (!) – wystarczy zajrzeć na stronę
www.ojcostwo.pl, pobrać dyskretnie próbki materiału genetycznego i po uiszczeniu ok. 2 tys. zł otrzymujemy pewność co do ojcostwa lub jego braku… Zdaniem autora, powszechne testy genetyczne wraz z udoskonalonymi urządzeniami do ustalania dni płodnych cyklu (już dostępne w aptekach) wymuszą zmiany społeczne zapoczątkowane np. powstaniem w 1993 r w W.Brytanii rządowej agencji Child Suport Agency, co w efekcie może spowodować powstanie specjalnego tzw. podatku dziecięcego. Autor wkracza tu na pole prawa i socjologii i kreśli hipotetyczne stosunki społeczne niedalekiej przyszłości, której większość z nas powinna jeszcze dożyć
W kolejnej części autor wgłębia się w rozwój technik leczenia bezpłodności. Rozpoczyna od macierzyństwa zastępczego – czyli „donoszenia” przez kobietę ciąży będącej wynikiem umieszczenia w jej macicy zarodka pochodzącego np. od połączenia plemnika mężczyzny i komórki jajowej jego żony, której budowa macicy uniemożliwia donoszenie dziecka. To również żadna nowość. Już na początku lat 90. powstały organizacje zrzeszające zastępcze matki, a w USA istnieje możliwość zarobkowego w nich uczestnictwa. Problem wymaga jednak rozwiązania wielu aspektów prawnych, gdyż istnieją przypadki, iż zastępcze matki odmawiają oddania urodzonego przez siebie dziecka. Rozwiązaniem, być może, okaże się sztuczna macica (rodem z „Seksmisji” czy „Matrixa”), która „wydała” już na świat np. koźlątka (zdjęcia można znaleźć np. w „Świecie Nauki” nr 12[100] z XII 1999 str. 105), gdyż, bez względu na technologię – sztuczne zapłodnienie, klonowanie czy połączenie kodów DNA osób tej samej płci – konieczne jest środowisko, w którym przez 9 miesięcy zarodek będzie mógł się prawidłowo rozwijać.
Oczywiście problem bezpłodności nie dotyczy tylko kobiet, lecz również mężczyzn, którzy pomimo swej biologicznej rozrzutności (miliard produkowanych plemników), stają się coraz mniej płodni – być może na wskutek zanieczyszczeń środowiska czy trybu życia, a być może wskutek powszechnego stosowania przez kobiety hormonalnych środków antykoncepcyjnych oraz hormonalnej terapii zastępczej, co powoduje, że w otaczającym nas środowisku jest coraz więcej hormonów żeńskich wydalanych z moczem i przenikających do gleby i wody.
I w tym przypadku nauka dysponuje całym arsenałem środków zaradczych, od wymuszenia zapłodnienia in vitro przez najbardziej nawet leciwe plemniki, po pobranie dowolnej tkanki i wydzielenie z niej kodu DNA do wszczepienia komórce jajowej matki. Oczywiście istnieją obawy, czy taki zbieg nie spowoduje uszkodzeń genetycznych przyszłego płodu oraz czy inseminacja ocytplazmowa nie spowoduje przekazywania genetycznych nieprawidłowości, gdyż nie działają tu mechanizmy selekcyjne, które w procesie doboru naturalnego wykształciły metody wyboru plemnika z najlepszą pulą genów. Być może rozwiązaniem tego problemu będą dostępne w dalszej przyszłości terapie genowe, których pierwsze techniki zostały już opatentowane. Powyższe sposoby leczenia męskiej bezpłodności są chyba jednak bardziej prawdopodobne niż proponowane przez autora wszczepienie hybrydy jąder szczurzych z ludzkim materiałem genetycznym, co w efekcie wyleczyło by bezpłodność mężczyzn bez jąder (np. na wskutek raka jąder), lecz wiązało by się z inseminacją dróg rodnych kobiety ejakulatem zawierającym mieszankę plemników ludzkich i … szczurzych.
Dalsze techniki reprodukcyjne, jakie prezentuje autor, to głośne ostatnio klonowanie. Technologia dostępna już dziś, udoskonalona w przyszłości – pomimo aktualnych zakazów – może być w przyszłości powodem sporego etycznego zamieszania. Bo czy można odmówić zrozpaczonej matce klonowania dziecka, które zginęło w tragicznym wypadku? Co z tabu kazirodztwa w przypadku, gdy córka jest klonem matki? Co w ogóle z tabu kazirodztwa jako ewolucyjnego mechanizmu obronnego przed zbyt podobnymi fragmentami DNA, które w połączeniu mogą doprowadzić do dramatycznie zwiększonego prawdopodobieństwa chorób genetycznych – jeżeli dostępna będzie terapia genowa umożliwiająca rutynowe naprawienie błędów genetycznych? A co z możliwościami genetycznego potomstwa par homoseksualnych? Pytania stawiane przez Bakera zaczynają współczesnego człowieka coraz bardziej przerażać, a częściowe odpowiedzi (całościowe może przynieść tylko życie) stąpają na granicy skrajnego liberalizmu, który w efekcie ma doprowadzić do spełnienia najbardziej podstawowego prawa człowieka – do reprodukcji – w sposób, jaki uważa za słuszny (taki punkt widzenia autora wynika być może z determinacji par, które pomimo leczenia dostępnymi dziś środkami nie mogą doczekać się upragnionego potomka).
To jednak nie koniec. Zdaniem autora, w przyszłości nastąpi całkowite oddzielenie seksu i reprodukcji. Być może następne pokolenia w okresie najlepszego czasu rozrodczego będą oddawać plemniki i komórki jajowe do Banków Rozrodczych, a sami poddadzą się zabiegowi sterylizacji. Możliwe, iż rozwinie się handel komórkami rozrodczymi (już dziś za jajeczka studentki Princeton płacą 25 tys. dolarów) i każdy, kogo będzie na to stać, będzie mógł mieć dziecko z ówczesną Jennifer Lopez lub Enrique Iglesiasem, a dziecko na zamówienie będzie się wybierać przez monitor domowego komputera. Być może dojdzie do tego, co wieszczy autor: że całkowicie rozpadnie się model dzisiejszej rodziny nuklearnej, czego dowodem są tak liczne w USA rozwody i ponowne małżeństwa, coraz częstsze samotne wychowywanie dzieci czy też fakt, iż np. w Monachium ponad 50% ludzi w wieku reprodukcyjnym to single, które nie planują założenia rodziny. Zdaniem Bakera rodzina w tradycyjnym rozumieniu nie jest już potrzebna – co stoi w opozycji do choćby wypowiedzi jego kolegi po fachu, również psychologa ewolucyjnego, Michaela P. Ghiglieriego który w „Ciemniej stronie człowieka” (Wyd. WAB 2001) właśnie w rozpadzie więzi plemiennych i rodzinnych upatruje przyczyn coraz większej brutalizacji życia społecznego i okrucieństwa młodocianych zbrodniarzy.
Myślę, że nie chciałbym dożyć przyszłości kreowanej przez Beakera. Pozostaje mieć nadzieję, iż nie będę musiał rezygnować z oczekiwanej długowieczności. Miejmy nadzieję, że autor zbyt wcześnie wieszczy zmiany, ku którym nieuchronnie zmierzamy. No i wolę płodzić dzieci w jakże przyjemny i naturalny sposób wyćwiczony przez naszych praojców – wymagający odpowiedzialności za nasze czyny. Jednak badania prenatalne w połączeniu z możliwościami terapii genowej chciałbym mieć już dzisiaj. Szkoda tylko, że autor w sposób lekceważący podchodzi do dylematów etycznych czy moralnych (nie mówiąc już o filozoficznych), które pojawią się wraz z upowszechnieniem się prezentowanych technologii, ale to konsekwencja wyboru typowej dla niego formy prezentacji problemów – ze scenkami rodzajowymi opisującymi każdy rozdział i koncentracją na technologicznych aspektach prezentowanych metod, która spowodowała, że książkę czyta się lekko – co nie znaczy przyjemnie.