Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Jupowicz-Ginalska
‹Dobrymi intencjami to piekło brukują›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna Jupowicz-Ginalska
TytułDobrymi intencjami to piekło brukują
OpisAutorka pisze o sobie:
Prywatnie: szczęśliwa mama małego Stasia i równie szczęśliwa żona Jacka. Miłośniczka popkultury, podróży, dobrej kuchni i muzyki (raczej metalowej). Fanka tatuaży i wschodnich sztuk walki.
Zawodowo: specjalista ds. PR z ponad dziesięcioletnim stażem, doktor nauk humanistycznych, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka pierwszego w Polsce podręcznika akademickiego na temat marketingu medialnego oraz wielu artykułów o środkach przekazu. Obecnie pełni funkcję Pełnomocnika Dziekana Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW ds. Promocji.
Gatunekfantasy

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 2

« 1 9 10 11

Anna Jupowicz-Ginalska

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 2

– To pamiątki rodziny Terrierów z powierzchni. Wiem, bo sam kiedyś taką miałem… Zanim splajtowałem w dzielnicy targowej. – Gnoll wskazał na szyld, na którym widniał napis: „Henry Terrier – skup, sprzedaż i magazynowanie”.
Wtedy Soara, rozeźlony niczym osa, dał za wygraną. Klął jak szewc, oddając zrabowane kosztowności. Potem zamknięto go w więzieniu.
Rychło dołączył do niego Soara numer dwa. Przyłapano go na obrażaniu urzędników Silva Rerum. Podchmielony mężczyzna w niewybrednych (acz dowcipnych) słowach opisywał piękno pani burmistrz, dowodząc, że jest ona krasnoludem przebranym za krasnoluda, tyle że ogolonego. Domorosły poeta śmiał się najgłośniej z własnych żartów, nawet wówczas, gdy straże wyciągały go ze speluny o wdzięcznej nazwie „Dziureczki”. Po krótkim czasie poszerzono listę jego wykroczeń: Soara II okazał się wyuzdanym bałamutnikiem, rozpustnikiem i bawidamkiem. Doprowadził do wielu zwad rodzinnych, przyspieszonych rozwodów i niechcianych ciąż. W końcu jednak trafił za kraty. Soarowie przywitali się oszczędnie. Ta ograniczona wylewność zdziwiła strażników. Wszak obecność rodziny winna podnosić na duchu, nawet gdy sytuacja wydaje się beznadziejna.
Cóż, wtedy jeszcze myślano, że panowie są braćmi…
Poważną refleksję nad ich koneksjami familijnymi przyniósł wybryk trzeciego Soary. Otóż pewnej nocy mężczyzna zakradł się pod kazamaty. Wierząc w swoje szczęście i ślepy traf, wybrał na chybił trafił jedną ze ścian, myśląc, że tuż za nią znajduje się poszukiwane więzienie. Podłożył tam parę lasek sprasowanego prochu, zapalił je i…
Walnęło tak, że cała ściana kwater strażniczych rozsypała się w proch – dzięki bogom nikogo nie zabijając. Sam Soara wyszedł cało, potem tłumacząc bogobojnie, że chciał jedynie uwolnić kamratów z celi. Był przy tym tak wystraszony, rozedrgany i zapłakany, że Gestleiter czym prędzej odesłał go do więzienia. Pojmany całą drogę się modlił, raz po raz klękając i tarzając na podłodze. W końcu oznajmił, że jest gotów zapłacić za własne winy. Dzielnie wkroczył do karceru, a po chwili na całe lochy rozniosły się obelżywe krzyki, krytykujące jego dokonania.
No i został jeszcze Soara IV. Strażnicy przywlekli go w naprędce skleconych noszach. Mężczyzna był tak pijany, że nie trzeźwiał przez dwa dni, a gdy się obudził – wpadł w delirkę. Widywano w Silva Rerum strasznych alkoholików i narkomanów. Ten jednak bił wszystkich na głowę.
Okazało się, że na wolności pozostał jeszcze jeden, najgorszy Soara. Morderca i gwałciciel. Nieuchwytny złodziej. Sadysta, okrutnik. Potwór, jednym słowem.
Pierwsza fala zbrodni przetoczyła się przez Silva Rerum już pół roku temu: rysopis, uzyskany od przypadkowych świadków, był zgodny z wyglądem naszych więźniów. Morderca poczynał sobie coraz śmielej i jawniej, a straż – za każdym razem, gdy osadzała kolejnego Soarę – miała nadzieję, że to właśnie TEN. Potem jednak następowały dalsze rozboje, aż w końcu złoczyńca spotkał kogoś, kto dał mu radę.
– Ciebie, Sh’elala – dokończył Gestleiter.
– No… ciekawa historia, nie powiem. – Zabójczyni przeciągnęła się, walcząc ze zbyt miękkimi pufami wielkiego fotela. – Powiedzcie mi, dlaczego nie mogliście zareagować wcześniej?
– To znaczy?
– Przesłuchanie? Rozmowa? Zabawa w dobrego i złego strażnika? Chyba nie muszę wymieniać tych waszych sztuczek.
– Ech, próbowaliśmy… Oczywiście w granicach prawa.
– To prawo ma jakieś granice? – wtrąciła, ale grobowa cisza świadczyła, że żart się nie udał.
– Każde przesłuchanie w Silva Rerum, które dotyczy spraw bezpieczeństwa wyspy, jest obserwowane przez wysłannika Rady Magistratu. A Rada, chcąc zachować kontrolę nad zapalczywością strażników, wybiera zazwyczaj bezstronnych obywateli. Adwokatów, medyków, uczonych. I ich obecność nas hamuje. Tak więc, jak mówiłem, wszystko odbywało się w granicach prawa.
– A co to oznacza?
– Krzyk, poszturchiwanie, obelgi.
– Łup w łeb już nie?
– Spróbowałem parę razy i dostałem naganę. – Gestleiter wydął usta.
– Może robiłeś to zbyt jawnie? – spytała zaczepnie, pijąc do „wypadku” w archiwum. Dowódca skrzywił się i puścił uwagę mimo uszu, wyjaśniając:
– Panowie się po prostu zacięli. Nigdy nie widziałem takiego uporu i oporu… Jednak mimo tych trudności coś odkryliśmy. Dziwnym zbiegiem okoliczności, bez względu na to, którego Soarę byśmy lekko poturbowali, skutki pogawędki odczuwali wszyscy. I to dokładnie w tym samym miejscu.
Morderczyni odstawiła pustą szklanicę. Dawno nie piła tak przedniego grogu. Postukała znacząco w brzeg naczynia, dopraszając się o dolewkę.
– A co będzie, gdy zabiję tego Soarę? Pozostali też zginą, jeżeli to, co mówicie, jest prawdą – zauważyła.
– Cholera. O tym nie pomyślałem. – Gestleiter zerknął na Skolvitza i Henriettę.
– Spokojnie – odparła krasnoludzica i zwróciła się do morderczyni, dolewając jej alkoholu. – Taki koniec jest bardzo prawdopodobny.
– Ale się tym nie przejmujemy, tak?
– Pani burmistrz, no ja rozumiem, że ten jeden… Ale przecież pozostali nie zasługują na śmierć… – wtrącił nieśmiało gnom.
– Chyba już ustaliliśmy, że oni nie są braćmi, tylko… No właśnie. Kim więc są? Skąd się wzięli? – Henrietta rozłożyła ręce. – W rejestrze Silva Rerum widnieje tylko jeden Soara, podobno mieszaniec. Jeden, Sh’elala. Coś musiało się stać tutaj, na miejscu.
– Czyli co?
– Tego nie wiemy. Chcielibyśmy, żebyś nam pomogła. To drugie zadanie, o którym wspominałam na początku naszego spotkania.
– Mam się bawić w detektywa?! – Jednooka podniosła brew.
– Tylko trochę – uśmiechnęła się burmistrz. – Twoje śledztwo i tak doprowadzi cię do tego, co lubisz robić najbardziej…
Morderczyni odchyliła nieco głowę. Zadanie było nietypowe. Ciekawe.
– Poproszę o więcej szczegółów – powiedziała w końcu.
– Cudownie! – Henrietta klasnęła z radością. – Skolvitz, ty stary draniu, podaj mi to. O tak, to też. No chodź, chodź.
– Kolejne karteluszki? – Morderczyni westchnęła z rezygnacją. Nie lubiła papierkowej roboty.
– Nie tylko, sprawdź w środku… – rzekł gnom.
Sh’elala potrząsnęła aktami i w jej rękę wpadła grudka złota. Zalśniła i miłym ciepłem ogrzała lekko zmarznięte palce.
– To zaliczka? – spytała jednooka.
– Tak, ale dla mnie – wyjaśniła krasnoludzica. – Łapówka. I jednocześnie podróbka. Wyśmienita, rewelacyjna robota alchemiczna, ale nic więcej. Szuja chciała mi wmówić, że wszystko umie zamienić w złoto. Nie wierzyłam mu. Zbadaliśmy to dokładnie i co jak co, ale złoto to nie jest.
– I to was tak strasznie zdenerwowało, że postanowiliście wynająć płatnego mordercę?
– Drwisz ze złota w obecności krasnoluda?! – syknęła Henrietta.
– To nie była drwina, lecz… – Sh’elala, zaskoczona, uniosła brwi.
To właśnie była drwina jak w mordę strzelił. Jej zdziwienie złapał Gestleiter, który szepnął:
– Mówiłem, że w kwestiach językowych, to do pani burmistrz.
– Poznanie prawdziwej natury rzekomego złota, Sh’elala, miało jedynie sprawdzić szczerość intencji czarodzieja. Upewnić nas, że jego dobre chęci, z którymi się tak obnosi, mogłyby nam wybrukować całe Silva Rerum. Oczywiście przewidywaliśmy słusznie.
– Czarodziej…? – zapytała zabójczyni, ściskając w rękach akta.
– Otwórz i przekonaj się sama – sapnęła krasnoludzica, wchodząc po podeście i zbliżając się do okna. Popatrzyła na ponurą wieżę. – Myślę, że znaleźliśmy ci godnego przeciwnika.
Morderczyni otworzyła dokumenty. Zamilkła na długi czas. W ziemię wbiły ją nie zebrane informacje, lecz jego imię. Pamiętała je.
Dyfuzjusz.
Ilu mieszkańców Silva Rerum mogło się tak nazywać? Z iloma z nich spotykał się Lotr?
Przed oczami miała zagadkowy list, który znalazła na Zimnej Aurarze… i ponurą minę kochanka, gdy zdążyła przeczytać fragment korespondencji.
Sh’elala wiedziała już, gdzie znikał Lotr. Morderczyni smutno westchnęła.
Nagle zrobiło się jej bardzo ciężko na duszy.
• • •
To był dobry dzień dla Soary. Mężczyzna pozbył się niewygodnego świadka i na dodatek zdobył pracę na niezgorszej łajbie. Kiedyś miał okazję poznać i okręt, i panią kapitan, i samą załogę… Chociaż wtedy nie był jej członkiem. Teraz sytuacja się zmieniła: wszedł w szeregi morskich wilków i poznał ciężką – acz wesołą – marynarską robotę. Zadziwiające, z jaką łatwością przyjęto go na służbę u skorpeny. Pomogła mu zapewne zdeformowana, poraniona twarz, bardziej przypominająca gębę orka niż człowieka.
Najwyraźniej żeby zbiec z wyspy, musiał dostać po mordzie.
Nic nie dzieje się bez przyczyny, pomyślał.
Okazało się, że zew wolności i żądza bogactwa były silniejsze od chęci zemsty na jednookiej. Zwyciężyły nawet z urażoną dumą (wtedy, gdy pani kapitan wręczyła mu szmatę, nakazując wyszorowanie całego pokładu). Soara zacisnął tylko zęby i wziął się za pracę. Obiecał sobie, że pofolguje zachciankom na kontynencie: i to tak, że zaczną o nim pisać pieśni.
Pucował więc zniszczone deski i cieszył się jak dziecko.
Wypływali już jutro.
koniec
« 1 9 10 11
22 października 2011

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.