Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

« 1 2 3 4 17 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

– Nie, mój książę – odparł Roland – Dlaczego miałbym się bać? To darowany mi czas, dodatkowe chwile, które mogę spędzić tak, jak chcę, bez oglądania się na Historię. Mogę robić to, co lubię. Taka ekstra premia, bonus sprezentowany przez niewiadomą siłę. I tak wiem przecież, że kiedyś powrócę do ósmego stulecia i zginę pod Roncevaux.
– Czy na pewno? Jesteś pewien, że wrócisz? A nawet jeśli tak się stanie, to co, jeśli przeniesie cię bezpośrednio tam, do wąwozu? Nie myślałeś o tym? Jeżeli znikniesz stąd i w jednej chwili pojawisz się tam, z rozpłataną czaszką, otoczony setkami wrogów?
– Nie wiem, książę. Wolałem o tym nie myśleć za często, bo miałem z tego tylko ból głowy. Miałbym od razu zginąć? Tym bardziej zależy mi na tym, co mam tu i teraz. Zobaczyć i poznać jak najwięcej. A co potem – zobaczymy. Karol i Saraceni z pewnością nie uciekną. A ty, Ryszardzie?
Książę milczał przez chwilę, jakby walcząc z czymś, co przeszkadzało mu mówić swobodnie.
– Mnie ciągle prześladują sny o Poitou – powiedział wreszcie – Boję się, że nie zdążę wyjść z austriackiego pierdla, wrócić do Anglii, pokosztować życia w moim prawdziwym świecie. Boję się, że od razu będę pod tym zagubionym zamkiem ze strzałą w plecach. I zdechnę jak pies. To mnie paraliżuje.
– Nie martw się, książę – rzekł Roland – To tutaj to też prawdziwe życie. Baw się nim, jak ja.
– Gdyby to było takie proste – westchnął Ryszard.

Przy ogniskach kulili się zziębnięci rycerze. Na niebie wisiał księżyc w pełni, nad wyspy nadciągnął wyż, co zwiastowało pierwsze przymrozki. Godfrydowi, pociągającemu z bukłaka mocny, rozgrzewający kości miód nagle wydało się, że są obserwowani. Rozejrzał się ostrożnie dookoła.
– Hej, Tristanie, tam, w krzakach! Widziałem błysk ślepiów! – krzyknął.
Tristan w mgnieniu oka chwycił karabin i posłał w kępę krzaków pocisk zapalający. Krzewy ogarnął ogień, w środku coś głośno skrzeknęło, ognista, zamazana postać wypadła z kępy i pognała w stronę rzeki, a rycerze patrzyli za nią oniemiali z zaskoczenia. Podwojono natychmiast warty, ale przez resztę nocy w obozie panował spokój.
Tymczasem złorzecząc gulgotliwie Gollum wypełznął powoli z rzeki, oglądając zniszczone, prawie całkiem zwęglone ubranie. „Glum, glum, pomyślmy. Od tego passskudnego Merlina dostaliśmy tysiąc funtów za szpiegowanie Drużyny, tak, Gollumek lubi brzęczące pięknie złoto, ale te śliczne, cudowne szaty utkane z pajęczyn Szeloby chroniące mnie przed, glum, glum, złymi promieniami sssłońca, kosztowało mnie prawie tyle samo, glum. Nie, nie opłaca mi się ten interes. Gollum wraca do Szczeliny Zagłady, może wreszcie mu się poszczęści i znajdzie, ja znajdę Pierścień. On tam gdzieś musi być, ten lichy, słaby ogień nie mógł go zniszczyć, glum”.
Z głową tuż przy samej ziemi, trwożliwie wypatrując srebrnej tarczy księżyca wyglądającej zza chmur, stwór szybkim krokiem podążył leśnymi ścieżkami w stronę pokrytych popiołami równin Mordoru.

Obudzili się przemarznięci do szpiku kości. Jesień była już w pełni, a przecież cały czas posuwali się na północ, naprzeciw nadciągającej zimie. Achilles mruczał pod nosem greckie przekleństwa, niezbyt zadowolony ze zmiany złych warunków na gorsze, zastanawiając się pewnie, po cholerę była ta cała wędrówka Dorów na południe, do słonecznej Grecji, skoro i tak trafił z powrotem prawie pod biegun. Jego ojciec mógł nie wychodzić z szałasu, na to samo by wyszło. Natomiast Celtowie byli zadowoleni, chodzili uśmiechnięci, czując bliskość rodzinnych stron.
– Dlaczego, kurde, mnie to spotkało? – mruczał pod nosem antyczny heros.
– Chodzą słuchy – Lancelot usłyszał jego słowa – że strasznie opieprzałeś się pod Troją, może bogowie ukarali cię za lenistwo? Słyszałem nawet, że ścigałeś się z żółwiem i przegrałeś.
– Ohydna potwarz – odrzekł Achilles – To był podstęp, pieprzony Zenon z Elei zrobił mnie w trąbę. Zamiast zwyczajnego żółwia, sukinsyn podstawił specjalnie szkolonego żółwia wyścigowego. Cholernie szybko przebierał łapkami.

Skończyły się monotonne równiny, teren stał się pofałdowany, usiany mniejszymi i większymi pagórkami, poprzecinany wąwozami. Ryszard wietrząc zasadzkę nakazał maksymalną ostrożność, co chwilę rozsyłał zwiadowców dla wybadania drogi. Posuwali się bardzo wolno, oszczędzając siły na ewentualne starcie, cały czas wypatrując przeciwników. Uryna, jak zwykle, wlokła się na szarym końcu, nie zamierzając pomóc czarami w badaniu gościńca. Już od kilku dni ona i Ryszard nie zamienili ani jednego słowa. Książę przewidywał, że to musi się źle skończyć.
Od czoła pochodu dobiegł go jakiś hałas, podniesione głosy. Wbił ostrogi w boki konia, by sprawdzić, co jest przyczyną tego gwaru. Podjechał do niego jeden z rycerzy idących w przedniej straży.
– Coś leży na drodze, jakaś skrzynka. Drewniana – powiedział.
– Drewniana skrzynka, powiadasz? – Ryszard skrzywił się z niesmakiem – Uważajcie, to może być prezent od naszego nieocenionego unabomberowego Merlina, choć raczej nie podejrzewałbym go o tak inteligentną zagrywkę.
Tristan, wybrany przez księcia jako najlepiej zorientowany w sprawach materiałów wybuchowych, poszedł sprawdzić tajemniczy przedmiot, natomiast reszta Drużyny cofnęła się, z niecierpliwością oczekując frunących w ich stronę fragmentów rycerza. Zawiedli się srodze, po niecałych pięciu minutach Tristan wrócił w jednym kawałku, trzymając w dłoniach otwartą szkatułkę. Wyjął z niej bogato zdobioną księgę i podał Ryszardowi.
– Wygląda na scenariusz – powiedział.
– Scenariusz? Dawaj szybko – książę nerwowo przewracał stronice – Fakt, to scenariusz. Jeśli chodzi o ścisłość, nasz scenariusz.
Zsiadł z konia, odszedł na pobocze, wgłębiając się w treść księgi. Po dłuższej chwili przywołał do siebie członków Rady. Nawet Uryna zdecydowała się podejść.
– Wydupczyli nas – powiedział Ryszard z marsem na czole – Ten śmieć, który dostaliśmy do ręki przed podpisaniem kontraktu, to był… śmieć. Wredna podpucha. To jest prawdziwy scenariusz. Wszystko się, cholera, zgadza. Każda dziwna rzecz, która nam się przydarzyła. I według niego już za parę stron dostaniemy potężnie w dupę, tak mocno, że już się nie pozbieramy. To będzie koniec Drużyny. Koniec każdego z nas, a Merlin z Graalem zatryumfują.
– To co robimy? – zapytał Henryk.
– Jak to co? Jeszcze pytasz? Idziemy dalej! Nie zerwiemy kontraktu, nawet nieuczciwego. Spróbujemy zwyciężyć, to wszystko.
– Czy możemy jakoś się zabezpieczyć? Znamy jakieś szczegóły? – dopytywali się rycerze.
– Nie, cholera. Potraktowali to bardzo zdawkowo: Ryszard i Drużyna napotykają wrogów i zostają wyeliminowani. Straty sto procent. Żadnych miejsc, mapek, opisu wojsk, nazwisk bohaterów. Zupełnie nic. Zbierać się, no już!
Dwie mile dalej natknęli się na niekończący się niski mur z wielkich głazów spojonych zaprawą, ciągnący się w obie strony aż po horyzont, poprzecinany bramami.
– Na kałdun Obeliksa, tego tutaj nigdy nie było! – powiedział Conan Barbarzyńca – Dziwne.
Przeszli przez jedną z bram, wkraczając w nieznane.

Kilkanaście mil od tego miejsca, ukryty w jaskiniach swej bazy, Merlin opętańczo chichocząc zacierał ręce.
– Przeszli przez Wrota! Jesteś już mój, dzielny książę!
– Przeszli? – zdziwił się Graal – Pomimo znalezienia tego nieszczęsnego scenariusza poszli dalej?
– Znam tego sukinsyna na wylot – odpowiedział czarownik – Honor nie pozwalał mu się zatrzymać. I przez to zginie, nie on pierwszy i nie ostatni. Królewska duma! No dalej, na co czekasz? Włączaj przekaźniki!
– Już teraz, panie? Może odczekamy jeszcze trochę, póki widzimy, co się dzieje, zobaczymy, co dalej… panie, nikt nam nie doniesie, jak przebiega akcja, odkąd zdradził Gollum…
– Przeklęty stwór! – warknął czarownik na wspomnienie tego wypadku – Wiedziałem, cholera, ze wyrywanie go ze Śródziemia to kiepski pomysł, ale znów mnie podkusiłeś! A przecież w służbie pana Mordoru Gollum też kiepsko się sprawdził! No i ucieka sobie teraz spokojnie z moim tysiącem funciaków. Włączaj, do cholery!
– Ale, panie…
– Wiesz co, Śmierdzielu? Czasami mam ochotę wsadzić cię w imadło i wycisnąć ten wielki pryszcz, który wyrósł ci na szyi zamiast głowy. Powtarzam, nic się nie może stać. Są nasi, łączność jest już niepotrzebna. Włączaj!
– Nie podoba mi się to. Wcale – mruczał Graal, uruchamiając aparaturę.

– Wpadliśmy jak śliwka w gówno – dosadnie wyraził się Roland, rozglądając się po zmienionej okolicy.
« 1 2 3 4 17 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.