Genueńczycy przez wieki zapracowali na miano dusigroszy. Sami wolą jednak określenie – rozważni w interesach. Jakiejkolwiek nie użyć by terminologii, ich miasto znakomicie nadaje się na lokalizację gry handlowej. Wybierzmy się więc w podróż wąskimi uliczkami Genui.
Wydusić ile się da
[Rüdiger Dorn „Genua” - recenzja]
Genueńczycy przez wieki zapracowali na miano dusigroszy. Sami wolą jednak określenie – rozważni w interesach. Jakiejkolwiek nie użyć by terminologii, ich miasto znakomicie nadaje się na lokalizację gry handlowej. Wybierzmy się więc w podróż wąskimi uliczkami Genui.
Dziękujemy sklepowi Rebel.pl za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
Gry negocjacyjne – można je kochać lub nienawidzić. W odpowiednim towarzystwie potrafią dać sporo satysfakcji dzięki dużej interakcji między grającymi i wesołym docinkom przy stole. Innym razem mogą oziębić atmosferę i doprowadzić do drobnych nieporozumień. Właśnie dlatego z duszą na ramieniu zabierałem „Genuę” na wieczór planszówkowy do przyjaciół. O miano najlepszego handlarza miałem rywalizować z dwiema bliskimi sobie parami.
Na stole dość szybko pojawiła się znaczących rozmiarów plansza, która usprawiedliwiła konieczność przetransponowania przeze mnie dość dużego pudła. Oprawa wizualna została przyjęta jednogłośnie przychylnie. Główna część planszy to tytułowe miasto, przedstawione na planie 64-polowego kwadratu. Część z pól zajmują ulice, pozostałe zaś są różnymi budynkami użyteczności publicznej.
Odpowiedni podział zadań spowodował, że przygotowanie rozgrywki nie zajęło wiele czasu. Przez moment wszyscy zajęci byli sortowaniem żetonów towarów, znaczników własności, żetonów specjalnych oraz formowaniem stosów kart (kontraktów, wiadomości, zamówień dużych i małych). Dzięki dobremu przygotowaniu merytorycznemu właściciela gry również tłumaczenie zasad przebiegło sprawnie i w momencie pojawienia się pierwszych oznak zniecierpliwienia u pań zostało zakończone sukcesem. Co usłyszeli współgracze?
Na początku rundy gracz startowy rzuca dwiema ośmiościennymi kostkami, ustalając w ten sposób startową pozycję wieży kupieckiej, składającej się z pięciu drewnianych dysków. Następnie rozpoczyna się faza przemieszczania tejże kolumny i związanych z tym akcji. Właściciel wieży przestawia ją według własnego uznania lub negocjuje kierunek z innymi. Na każdym polu, przez które ona przejdzie, należy pozostawić jeden dysk. Gdy kolumna napotyka budynek, można przeprowadzić w nim określoną akcję. Cały wic polega na tym, że każdy z graczy może przeprowadzić tylko jedną akcję podczas rozkładania wieży. Przeważnie jej właściciel sam korzysta z jednego z przybytków, a dostęp do pozostałych stara się sprzedać z jak największym zyskiem. W trakcie zajadłych pertraktacji można proponować mu wszelkie posiadane dobra: pieniądze, towary, znaczniki i karty.
Drugą istotną fazą jest pozyskiwanie budynków. Poczynając od gracza startowego każdy może zdjąć jeden dysk z pola ulicy i dołożyć jeden lub dwa znaczniki własności do przylegających temu miejscu budynków. Przy każdej aktywacji budynku w przyszłości właściciel otrzyma dziesięć dukatów z banku. Po wszystkim dyski są zbierane i kolejna osoba ma prawo umieścić na planszy swoją wieżę. Gdy każdy otrzyma już taką możliwość, znacznik rund jest przesuwany o jedno pole i wszystko zaczyna się od nowa.
Skoro mechanika jest już znana, można przejść do tego co najistotniejsze, czyli działania budynków i sposobów pomnażania majątku. Centrum miasta zajmują gildia kupiecka, ratusz, katedra i poczta. Są to miejsca zdobywania zamówień, wiadomości i znaczników własności. Na obrzeżach Genui ulokowano składy poszczególnych towarów, a także takie lokacje jak port, powozownia czy karczma, gdzie można pozyskać żetony specjalne. Żetony te pozwalają naginać nieco podstawowe zasady, dając dostęp do dodatkowej akcji, dowolnego towaru czy wykorzystania jednego z posiadanych budynków. Narożniki miasta zajmują wille, w których to zdobywamy kontrakty i realizujemy zamówienia. Te ostatnie wymagają zdobycia określonych towarów i dostarczenia ich pod wskazany adres. Kontrakty natomiast to po prostu karty budynków na planszy. Im więcej sąsiadujących ze sobą przybytków będziemy na nich mieli, tym większy zysk na koniec gry. Ostatnia możliwość czerpania dochodów to dostarczanie wiadomości. By na nich zarobić, trzeba spowodować, by wieża kupiecka w jednej turze przeszła przez oba wskazane na karcie miejsca. Czasem nie trzeba się wiele napracować, by to zrealizować, dochód z nich jest jednak najmniej imponujący. W zależności od liczby osób rozgrywka trwa od sześciu do dwunastu rund. Na koniec gracze zliczają posiadane dukaty, dodając do nich dziesięć za każdy swój znacznik na budynkach oraz sumy zyskane na kontraktach. Najbogatszy kupiec zostaje zwycięzcą.
Po rozgrywce przyszedł czas na zbieranie opinii. A te były dość rozbieżne. Jednym podobało się bardzo, drudzy stwierdzili, że owszem OK, ale szału nie było. Nikt jednak nie uważał czasu spędzonego nad planszą za stracony. Całe szczęście nie doszło do żadnych niesnasek czy rękoczynów. Wręcz przeciwnie, nad stołem dominowała ogólna wesołość i teksty typu: – pozwolisz mi skorzystać z tego budynku albo nie licz jutro na obiad czy – za to pole dostaniesz szafran oraz miedź i nie będziesz musiał dziś spać na kanapie. Trzeba przyznać, że różnice majątkowe na koniec gry były dość spore. Od razu widać było, kto się bardziej przykładał, a kto potraktował całą rozgrywkę po macoszemu. Na koniec jeszcze kilka słów o skalowaniu, bo wiele osób od tego uzależnia w dużym stopniu zakup gry. Widniejące na pudełku „od dwóch do pięciu graczy” należy brać raczej z przymrużeniem oka. Wariant dwuosobowy został wsadzony zdecydowanie na siłę, niewiele lepiej jest przy trzech osobach. Przy większej liczbie jest już bardzo przyjemnie. „Genua” jest grą specyficzną, do której należy zebrać odpowiednich towarzyszy. Gdy się to uda, nie powinno być zawodu. Temu tytułowi należy się trochę miłości.