Siedem światów, sześć etapów i tylko jedna korona. A po drodze zgraja wojowniczych Bzików. Pisaki w dłoń, przed nami „Szalona misja”.
Stołowa platformówka
[Laurent Escoffier, David Franck „Szalona Misja” - recenzja]
Siedem światów, sześć etapów i tylko jedna korona. A po drodze zgraja wojowniczych Bzików. Pisaki w dłoń, przed nami „Szalona misja”.
Podziękowania dla wydawnictwa Rebel za udostępnienie gry na potrzeby recenzji.
Laurent Escoffier, David Franck
‹Szalona Misja›
Romans planszówek z komputerami rozwija się w najlepsze. Z jednej strony w coraz więcej gier stołowych można zagrać w wersji on-line. Z drugiej, gry zaczynają wykorzystywać urządzenia mobilne, jak smartfony czy tablety, jest tak chociażby w przypadku nowości z ostatnich targów w Essen – do „Alchemików” bez dostępu do któregoś z tych gadżetów nie ma w ogóle co zasiadać. „Szalona misja” idzie jeszcze inną drogą. Autor pomysł zaczerpnął z klasycznych gier platformowych, polegających na pokonywaniu coraz to trudniejszych poziomów. Jak sobie jednak z tym poradzić bez klawiatury i myszki? Kostka, pionki? Nic z tych rzeczy. Do zabawy wystarczą przezroczyste ekrany oraz flamastry.
Przygotowanie rozgrywki trwa niezwykle krótko, wystarczy wybrać jeden ze światów, w którym będziemy się zmagać z przeciwnościami oraz rozdać graczom przybory do rysowania. Na środku stołu układana jest pierwsza z plansz, w jej rogu opisano, co będzie naszym zadaniem. Gracze nie rysują jednak na niej, tylko na przezroczystych ekranach, które mają przed sobą. Na wykonanie misji mają pół minuty, odmierzanej przez klepsydrę. Po przesypaniu piasku, każdy kolejno nakłada swój rysunek na planszę główną i sprawdza, co udało mu się zdobyć. Czasem celem jest przeprowadzenie linii z punktu A do B, innym razem okolenie jakiś charakterystycznych miejsc. Dodatkowe punkty można zdobyć za zahaczenie o symbole gwiazdek, można je niestety także stracić, gdy np. dotkniemy skał lub czyhających wszędzie potworków. Na późniejszych etapach dochodzą jeszcze klucze i klatki, dezaktywatory i lasery.
Jakby tego było mało, w trakcie misji można zdobywać żetony nagród i kar. Te pierwsze to supermoce, jak tarcza dająca ochronę przed pułapkami oraz tzw. Psikusy, które można sprawić współgraczom. Ot, choćby podkładając banana, utrudniającego poruszanie się po planszy czy też komara, którego żeton przeciwnik musi utrzymać na końcu mazaka. Nie mniej ciekawe są kary. Skurcz wymusi pisanie ręką wyprostowaną w łokciu, cyklop nakaże nam przymknąć jedno oko, a zamiana uczyni praworęcznego mańkutem. Na poziomie zaawansowanym można jeszcze wprowadzić wspólną karę dla wszystkich, losowaną przed każdym starciem. Rozgrywka trwa przez sześć etapów, w ostatnim czeka zawsze walka z bossem. Całość można spokojnie ukończyć w pół godziny.
„Szalona misja” to bardzo oryginalna pozycja. Co prawda pojawiały się już gry wykorzystujące talenty rysownicze, ale dotąd były to przeważnie kalambury. Tytuł sprawdzi się wśród osób w każdym wieku, a wytłumaczenie zasad zajmuje ledwie minutę. Oprawa graficzna jest bardzo pstrokata, grafiki stylizowane są trochę na słynne „Angry Birds”, co może przyciągnąć dodatkowych chętnych. Ale nawet bez tego ze świecą szukać osoby, która po usłyszeniu w czym rzecz nie miałaby ochoty spróbować. Co prawda światów jest tylko siedem, ale nie znaczy to, że po ich rozegraniu gra będzie zużyta. Za każdym razem będzie okazja rysować z innej perspektywy, inne będą także żetony kar. „Szaloną misję” należy dawkować z umiarem, jedna partia na wieczór ze znajomymi w zupełności wystarczy. Na koniec rada: przed pierwszą rozgrywką zdejmijmy folie ochronne. Uniknie to zdziwienia i psioczenia na wydawcę za to, dlaczego ekraniki się tak brudzą i nie można ich doczyścić…