„Still Life” to klasyczna przygodówka, w której nacisk położono przede wszystkim na fabułę i klimat. I udało się – bierzemy udział w historii przywodzącej na myśl mroczne thrillery Thomasa Harrisa. Jednak starannie obmyślając fabułę, chyba zapomniano trochę o graczach – „Still Life” to gra prosta i krótka, rozepchana denerwującymi zagadkami logicznymi.
Kurs pieczenia pierniczków
[„Still Life” - recenzja]
„Still Life” to klasyczna przygodówka, w której nacisk położono przede wszystkim na fabułę i klimat. I udało się – bierzemy udział w historii przywodzącej na myśl mroczne thrillery Thomasa Harrisa. Jednak starannie obmyślając fabułę, chyba zapomniano trochę o graczach – „Still Life” to gra prosta i krótka, rozepchana denerwującymi zagadkami logicznymi.
Victorię McPherson, śliczniusią i gibką agentkę FBI, poznajemy, gdy przybywa na miejsce odnalezienia kolejnej ofiary seryjnego mordercy, za którym nasza bohaterka ugania się już od jakiegoś czasu. Agentka pogaworzy trochę z ekipą, obejrzy ofiarę i zbierze ślady z miejsca zbrodni. Po krótkiej wizycie w biurze, udaje się w odwiedziny do ojca, gdzie na strychu odnajduje dziennik swojego dziadka. Okazuje się, że Gus McPherson, prywatny detektyw, prowadził analogiczne śledztwo kilkadziesiąt lat wcześniej w Pradze.
W trakcie siedmiu rozdziałów, na które podzielona jest gra, będziemy kolejno sterowali poczynaniami Victorii we współczesnym Chicago i Gusa w Pradze, by w końcu zakończyć oba śledztwa, które zgrabnie się ze sobą połączą. Wciągająca fabuła rozgrywa się w mrocznych lokacjach, dostajemy pokaźną dawkę makabry (ale bez zbędnego epatowania) i trochę dynamicznej akcji. Wątki obracają się wokół okrutnych mordów, drobiazgowego śledztwa i światka powiązanego z dziełami sztuki. W trakcie rozgrywki wielokrotnie nasuwają się skojarzenia z przygodami Hannibala Lectera. Należy podkreślić, że fabuła i klimat to najmocniejsze strony „Still Life”.
Bardzo przyzwoicie prezentuje się także oprawa całości, mimo że zastosowano tu nieco przestarzałe rozwiązanie: na wyrenderowane, statyczne tła nałożone są trójwymiarowe postacie. Bez obaw jednak, to, co oglądamy na ekranie w żadnym stopniu nie przypomina koszmarnych konwersji gier konsolowych na PC-ty, połączenie środowisk 2D i 3D jest naturalne. Drobiazgowo narysowane lokacje i animacja postaci robią bardzo dobre wrażenie. Również liczne przerywniki filmowe zostały starannie przygotowane, aczkolwiek zbyt często wykorzystuje się w nich patent „kręcenia z ręki”.
Dzięki fabule i dobrej oprawie „Still Life” zamienia się na monitorach niemalże w film, w którym… gracz jest nie do końca potrzebny. No właśnie, w trakcie rozgrywki można odnieść wrażenie, że gra jest mało interaktywna. Czasy przygodówek, w których dźwigało się setkę przedmiotów, na których można było wykonać kilkanaście czynności i użyć nie wiadomo gdzie na ekranie, odeszły w zapomnienie, ale poziom uproszczenia gier takich jak właśnie „Still Life” sprawia, że stają się nudne. Aktywnych punktów na ekranie jest maksymalnie kilka, czynności podpowiadają się same, przeważnie nosimy ze sobą jeden-dwa przedmioty, po udanym wykonaniu czynności ktoś wchodzi lub dzwoni i dowiadujemy się, co robić dalej. W trakcie dialogów możemy kliknąć prawym lub lewym przyciskiem myszki (postać wypowiada kwestię związaną ze śledztwem lub porusza bardziej prywatne tematy), ale kolejność klikania nie ma wpływu na nic. Gracz jest cały czas prowadzony za rękę i dopiero po koniec przygody zyskuje trochę więcej swobody. Wszystko to powoduje, że zabawa robi się schematyczna i bierna.
Kolejną konsekwencją ułatwiania graczowi wszystkiego jest długość rozgrywki. Grę można przejść szybko i twórcy mieli tego świadomość. Dlatego też poupychali (przynajmniej jedną na rozdział) nie najłatwiejsze zagadki logiczne. Część jest jako tako uzasadniona fabułą, ale niektóre tylko śmieszą. W pewnym momencie, aby posunąć akcję do przodu, Veronica musi upiec ojcu pierniczki według zaszyfrowanego przepisu. Absurd. Inne zagadki są lepiej zakotwiczone w historii, ale także irytują – jedna z nich to klasyczne przesuwanie 8 płytek w celu ułożenia obrazka. Problem w tym, że obrazek wygląda jak paw puszczony po zjedzeniu słoika ćwikły popitego tanim winem. Wszystkie elementy są niemal identycznie. Ogólnie zagadki raczej drażnią i ujmują grze realizmu.
Z innych wad można wymienić konieczność wielokrotnego przechodzenia po tych samych lokacjach, w których nic nie można zrobić. W czasie całej rozgrywki Victoria kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt) razy odwiedzi swoje biuro i aby ją tam doprowadzić, trzeba przejść podziemnym parkingiem, poczekać na windę, wjechać na górę i przejść korytarzem. Czyżby kolejny sposób na wydłużenie gry?
W „Still Life” można zagrać, bo dostarczy sporo wrażeń. Wymienione wady tylko w niewielkim stopniu wpływają na pozytywne wrażenie wywołane fabułą. I byłoby może nawet 80% ekstraktu, gdyby na sam koniec nie okazało się, że i wymyślona historia nie jest pozbawiona wad – zupełnie skopano zakończenie.
Plusy:
FabułaKlimatOprawa graficzna
Minusy
Może lepiej było zrobić film?