Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

James Blaylock
‹Widma minionych nocy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWidma minionych nocy
Tytuł oryginalnyNight Relics
Data wydania8 marca 2011
Autor
PrzekładJarosław Cieśla
Wydawca Prószyński i S-ka
ISBN978-83-7648-645-1
Format488s. 125×195mm
Cena39,90
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Widma minionych nocy

Esensja.pl
Esensja.pl
James Blaylock
1 2 »
Zamieszczamy fragment powieści Jamesa Blaylocka „Widma minionych nocy”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.

James Blaylock

Widma minionych nocy

Zamieszczamy fragment powieści Jamesa Blaylocka „Widma minionych nocy”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.

James Blaylock
‹Widma minionych nocy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWidma minionych nocy
Tytuł oryginalnyNight Relics
Data wydania8 marca 2011
Autor
PrzekładJarosław Cieśla
Wydawca Prószyński i S-ka
ISBN978-83-7648-645-1
Format488s. 125×195mm
Cena39,90
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
SOBOTA
…już nie widzimy diabłów za zasłonami łóżka ani nie leżymy bezsennie, wsłuchując się w wiatr.
Robert Louis Stevenson
„Child’s Play”
Rozdział 1
Kolejna wietrzna noc, ciepła jak na późny listopad, pachnąca piołunem i kurzem. Niespokojne jesienne sny. Noc nawiedzona powolnym, niespiesznym skrzypieniem szkieletu starego domu, postukiwaniem obluzowanych drzwi o framugi, wzdychaniem wiatru pod okapem dachu, jego pomrukami za kamieniami kominów. Mrok wypełniony szumem miotających się wściekle gałęzi szarpanych wichurą i suchymi liśćmi obijającymi się o okiennice, pędzonymi po wyłożonym kostką podjeździe.
Księżyc w pełni wisiał nad grzbietem wzgórz jak latarnia na ciemnej ścianie, rzucając na kuchenną podłogę ruchliwe cienie liści. Peter Travers przyłożył zapałkę do palnika ściennej lampy gazowej. Propan zapłonął z sykiem, zmieniając cienie w blade, migotliwe duchy. Peter odmierzył zmieloną kawę i wodę do pojemnika zaparzarki i podpalił pod nią gaz.
Czekając na kawę, wyjrzał przez okno, opierając się przy tym o blat. Za dębami i platanami lśniły w srebrzystym świetle księżyca zbocza wzgórz. Nad wyschłą ziemią wirowały kłęby kurzu, unosząc się spośród sumaków i kęp ziół jak niespokojne duchy. Kuchnię przeniknęły pierwsze smugi aromatu gorącej kawy, maskując pustynne wonie niesione wiatrem. Duchy. Nawet zapach parzącego się napoju zaczął przypominać ducha minionych poranków.
Poryw wiatru wstrząsnął domem, zajęczał w szczelinach drzwi, okien i w niskiej piwniczce. Niepojęte, jak Beth mogła spać w takim hałasie, zwłaszcza w niemal obcym łóżku. Poczuł gwałtowne ukłucie winy, że jego tam nie ma. Zupełnie jakby zostawił pożegnalny liścik w biurze, tyle tylko że nigdzie się nie wybierał i był to jego dom.
Po prostu wiatr budził w nim niepokój. Od kilku dni słyszał jego szept na obrzeżach swoich myśli nawet w czasie snu i budził się co noc po kilkanaście razy, zawsze świadom postukiwania okien i skrzypienia ścian, w półśnie przeczuwając, że wiatr rozedrze dom kawałek po kawałku i udekoruje szczątkami całą dolinę.
Kolejny poryw wstrząsnął domem, zerwana z zaczepu okiennica uderzyła w deskowanie, mocno, ostro, jakby ktoś walił w ścianę drewnianym młotkiem. Peter przeszedł do salonu i otworzył jedno z wielu okien znajdujących się na tylnej ścianie. Zerwana okiennica kiwała się na zawiasach. Od pokrywającej ją spękanej, białej farby odbijało się światło księżyca, pełne ruchliwych cieni liści. Peter dopchnął okiennicę do ściany i zamocował ją metalowym haczykiem. W nocnym powietrzu unosił się zapach świeżych liści dębów i platanów oraz ulotny ślad woni jaśminu. Wychylił się z okna i przyjrzał ciemnej masie drzew, krawędzi wysokiego grzbietu. Po chwili wiatr ucichł, pozostawiając po sobie niesamowitą ciszę, zupełnie jakby noc wstrzymała oddech.
I właśnie wtedy, w tym znieruchomiałym nocnym powietrzu, gdzieś pomiędzy rosnącymi na tyłach domu drzewami rozległ się niezmiernie cichy, samotny odgłos czyjegoś płaczu…
Dom stał jakieś pięćset metrów od zabudowań najbliższego sąsiada. Nigdzie w kanionie nie było telefonów ani elektryczności. Lodówka, oświetlenie, piecyk, bojler – wszystko napędzał gaz. Chociaż do autostrady i cywilizacji było raptem dziesięć kilometrów, dojazd tam zajmował pół godziny kiepską drogą gruntową biegnącą wzdłuż potoku Trabuco, wijącą się wraz z nim wśród gór.
Kanion rozszerzał się koło Trabuco Arroyo, gdzie boczna droga kończyła się na utwardzonej nawierzchni autostrady. Pasma wzgórz na wschód od Arroyo usiane były setkami niemal identycznych pobielonych domków, skupionych wzdłuż granicy głuszy. Tworzyły osiedla, rozrzucone na przestrzeni ponad stu pięćdziesięciu kilometrów. Na terenie tym dotąd były tylko pastwiska, pola uprawne i ogrody. Kiedy wiatry od Santa Ana oczyszczały powietrze, większość hrabstwa Orange była widoczna ze szlaku Holy Jima, wspinającego się na szczyt Santiago, odległy od domu Petera o kilka trudnych do przebycia kilometrów. Nawet wtedy jednak nadbrzeżna równina często przesłonięta była żółtobrunatną chmurą smogu.
Sześć miesięcy temu, kiedy rozstali się z Amandą, powiedział „do widzenia” temu wszystkiemu, smogowi, przedmieściom, i kupił kawałek samotności na głuchej prowincji, w górnej części kanionu Trabuco.
– Peter?
Zasunął okno i zamknął je.
– Tutaj – powiedział.
Poczuł ulgę, że Beth się obudziła, mimo iż starał się cicho zachowywać.
Wrócił do sypialni. Siedziała na łóżku, tuląc do siebie poduszkę. Była zmęczona i senna. Zmierzwione blond włosy spadały jej na jedno oko.
– Znów włóczysz się nocą po domu? – zapytała.
– Tak. Właśnie usłyszałem cholernie dziwny odgłos. – Przysiadł na łóżku. – Nie uciekłem od ciebie. Robiłem kawę.
– Taka kobieta jak ja nie ma szans w konkurencji z filiżanką dobrej kawy – skomentowała. – Która godzina?
– Około czwartej.
– Czwarta – prychnęła. – Może zaszaleję i pośpię sobie do późna, co najmniej do piątej, albo nawet do wpół do szóstej.
Rzuciła się z powrotem na łóżko i naciągnęła kołdrę aż pod szyję. Bobby, jej syn, odwiedzał swojego ojca gdzieś na wschodzie. Peter nie pamiętał gdzie i wcale nie chciał. Im mniej słyszał o eksmężu Beth, tym lepiej.
– Posłuchaj – szepnął, siadając na krawędzi łóżka.
– Nie słyszę nic oprócz wiatru – powiedziała po chwili.
– Ćśś, poczekaj. – Peter uniósł rękę.
Przez chwilę rzeczywiście słychać było tylko szelest drzew za oknem. Potem bardzo wyraźny odgłos płaczu.
– Słyszałaś? – spytał Peter.
– Tak – odparła, odwracając się i poprawiając poduszkę. – Słyszałam. Jeśli z tego powodu wstawałeś, to możesz już wrócić do łóżka. To nie maniakalny morderca. Nie taki głos. Mordercy nie płaczą, lecz się śmieją. Strasznym, chrypliwym śmiechem.
– To co to jest? Brzmi jak szloch zagubionego dziecka, nie?
– Raczej przypomina zawodzenie lisa – zaoponowała Beth. – One tak płaczą, zwłaszcza jeśli stracą partnera. Lisy dobierają się w pary na całe życie.
– Ludzie powinni studiować ich zwyczaje – mruknął.
– Wracaj do łóżka i możemy teraz się poświęcić takim studiom. – Odwróciła się do niego z sennym uśmieszkiem i podpierając się na łokciu.
– Chyba jestem trochę podenerwowany – powiedział Peter.
– Kawa pomoże.
Peter siedział w milczeniu.
– Przepraszam, nie chciałam być przykra. – Uścis­nęła go za rękę i położyła się z powrotem.
– W porządku – uspokoił ją Peter. – To ten wiatr. Prześpij się jeszcze.
Beth zamknęła oczy i przez chwilę wierciła się, jakby próbując ułożyć się jak najwygodniej. Wysunęła rękę spod przykrycia, poklepała go po kolanie i cofnęła ją, odwracając się na drugi bok.
– Ten materac przypomina wór z linami – oświadczyła i zamilkła.
Po jakimś czasie Peter znów usłyszał płacz – lis stracił partnerkę – jeśli o to właśnie chodziło. Dźwięk nadbiegł tym razem z daleka i wkrótce całkowicie zanikł.

W zeszłym tygodniu spędził cztery dni w Santa Barbara, u brata, niedaleko portu. Co rano wypływali katamaranem gospodarza. Być może w przyszłym miesiącu, jeśli będzie parę pogodnych dni, wybierze się tam znowu. Tym razem weźmie swojego syna Davida, który teraz był z matką na Hawajach. Jeśli Amanda mogła go zabrać tam na wakacje, to Peter mógł wybrać się z nim na żagle do Santa Barbara. Od separacji, sześć miesięcy temu, rywalizowali ze sobą.
Beth spała albo udawała, że śpi. Zanim wstał, pocałował ją delikatnie w policzek. Pomyślał, że ostatnie miesiące zmieniły zarazem wszystko i nic. Jego małżeństwo się rozpadło, ale przeszłość wciąż się za nim wlokła, nieustępliwe duchy…
Zamknąwszy drzwi sypialni, ponownie poszedł do salonu. Podświetlone księżycem zasłony falowały w przeciągu, za nimi migały przelatujące liście pędzone wiatrem. Peter powoli podszedł do okna, wsłuchując się w szept wiatru, wyobrażając sobie, że teraz słyszy w nim śmiech – ukryty w jęku, wyciu, szumie i stukocie – jak kontrapunkt dla płaczu, który dotarł do niego parę minut temu. Deski podłogowe skrzypiały mu pod nogami. O okiennicę ocierała się gałąź.
Nagle w drzwiach gabinetu mignął cień. A potem powoli, zupełnie jakby ktoś pomału podkręcał płomienie w propanowych latarniach, blade światło wypełniło otwór drzwiowy pomieszczenia, rzucając srebrzystą smugę na dywan w salonie.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Bo subtelność ducha duchom szkodzi
— Anna Kańtoch

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.