Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

James Blaylock
‹Widma minionych nocy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWidma minionych nocy
Tytuł oryginalnyNight Relics
Data wydania8 marca 2011
Autor
PrzekładJarosław Cieśla
Wydawca Prószyński i S-ka
ISBN978-83-7648-645-1
Format488s. 125×195mm
Cena39,90
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Widma minionych nocy

Esensja.pl
Esensja.pl
James Blaylock
« 1 2

James Blaylock

Widma minionych nocy

Rozdział 2
– Peter…
Znów usłyszał swoje imię, wypowiedziane najcichszym szeptem. To nie Beth. Głos nie dobiegał z sypialni.
U jego stóp po dywanie przebiegały cienie – ciemne sylwetki cienkich gałęzi poruszających się w powiewach wiatru jak ulistnione witki wierzby płaczącej.
– Peter…
Wszedł w smugę delikatnego światła, wyglądał jak owinięty cieniami.
Nagle powietrze wypełniła ciężka woń kwiatów pomarańczy. Potem, tak silne i czyste jak wspomnienia, pojawiły się zapachy świeżo ściętej trawy, hamburgerów skwierczących na grillu oraz, powoli unoszący się pośród nich, gorący, mglisty aromat letniego wieczoru.
Chwytał powietrze gwałtownymi haustami, nagle opanowało go poczucie odrętwienia i nierzeczywistości. Jak lunatyk powoli podszedł do drzwi i zajrzał do gabinetu, przepełniony nostalgiczną tęsknotą, jakby przechodził przez bramę do jakiegoś minionego fragmentu czasu, starannie odtworzonego z pamięci.
Na podłodze leżały porozrzucane jego narzędzia, dywanik był odwinięty, słabo widoczne meble ustawiono w stertę w kącie za kamiennym kominkiem. Wypełniające pokój światło zdawało się wysączać jak dym z zaśmieconego paleniska. Ze środka podłogi wyrastała widmowa wierzba płacząca. Gęstwina jej witek zwieszała się na wysokość ramienia, przesłaniając sufit. Peter obiema rękami uchwycił się framugi, obraz pokoju drżał i falował niczym pustynny miraż. Letni wiatr poruszał liśćmi wierzby, przez jej gałęzie prześwitywało blade słońce. W jego promieniach listki wydawały się niemal złote. Znajdujące się za drzewem zniszczone meble stanowiły tylko stertę mrocznych cieni.
Jakby z ogromnej odległości dobiegał go syk zraszaczy trawnikowych i coś przypominającego śmiech. W kuchni szczękały garnki i patelnie. Gdzieś spoza tych wszystkich dźwięków znów usłyszał wyszeptane swoje imię, „Peter…” jak szelest listu wsuwanego pod drzwi.
Wszedł pomiędzy koronkowe, lśniące gałęzie drzewa. „Tak”, powiedział i natychmiast, jakby w odpowiedzi, na zewnątrz zawył wicher, wstrząsając całym domem. Widmowe światło w palenisku zgasło nagle jak zdmuchnięty płomyk świecy. Stare meble zdematerializowały się w mroku, i wierzba, aromaty lata, wszystko zniknęło niczym przerwany sen.
Peter trzymał przed sobą ręce i zaciskał pięści, próbując powstrzymać drżenie. Nagle zdał sobie sprawę z silnego, gryzącego zapachu przegrzanej kawy. Mechanicznie przeszedł do kuchni, przestawił ekspres na zimny palnik, wyłączył kuchenkę i ciężko oparł się o blat. Zacisnął powieki, próbując przypomnieć sobie szczegóły snu. To musiał być sen, jakiś rodzaj zwidów na granicy jawy, halucynacja.
Wziął z blatu kubek, spróbował nalać sobie kawy. Ręce ciągle mu się trzęsły i porozlewał napój po całej kuchence. Czując nagły zawrót głowy, ciężko postawił dzbanek ekspresu na palniku i zmusił się do równomiernego oddychania, przytrzymując się krawędzi kuchenki. Wiatr, blask księżyca, dziwny płacz w oddali – wszystko razem tworzyło niesamowitą atmosferę, budząc grozę i oszołomienie.
W końcu zdołał nalać smolistej kawy do kubka, choć razem z mnóstwem fusów. Za oknem księżyc właśnie zachodził za grzbiet, niebo na wschodzie poszarzało. Przeleciała chmura suchych liści. Zaczęły nim wstrząsać dreszcze. Skierował się do salonu, wysunął szufladkę i wyjął kopertę ze zdjęciami. Usiadł potem przy kuchennym stole i zaczął je przeglądać – fotografie Davida na deskorolce, grającego w koszykówkę, Amandy z synem przed choinką.
Grzebał w nich w poszukiwaniu najnowszego zdjęcia żony, zrobionego w niezbyt dla niej przyjemnym okresie, w czasie ostatniego Bożego Narodzenia. Ubrani byli do wyjścia; w czarnej wieczorowej sukience wyglądała jak modelka. W zeszłym tygodniu popatrzył na tę fotografię i bez wahania pomyślał „oczywiście się z nią ożeniłeś”.
Ku ich zaskoczeniu te święta były udane, może dlatego, że żadne z nich się tego nie spodziewało. Nie było pośpiechu, kłótni, wymuszonej świątecznej wesołości. Nawet wieczorami czytali z Amandą na zmianę fragmenty Opowieści z mórz południowych Jacka Londona. Wtedy zaplanowali wycieczkę na Hawaje – z której został w końcu wykluczony.
Jeszcze raz przerzucił zdjęcia.
– Pijemy kawę czy asfalt?
Na dźwięk głosu Beth zaskoczony Peter drgnął gwałtownie i trącił ręką kubek z kawą, która polała się na zdjęcia i spłynęła ze stolika.
Beth zerwała ścierkę z wieszaka, szybko podniosła fotografie i osuszyła je po kolei. Była ubrana jak do wyjścia.
– Przepraszam – powiedziała. Przyjrzała się zdjęciom, rozkładając je na stole, aby wyschły. – Nie chciałam cię przestraszyć.
– To nic – odparł Peter. – Dość łatwo mnie wypłoszyć. Ja akurat… – Odebrał jej ścierkę i wytarł kawę z podłogi.
– Myślałeś o swojej rodzinie. – Beth dokończyła za niego. Podniosła jego zdjęcie z Amandą, popatrzyła na nie i odłożyła. – Zawsze uważałam, że jest śliczna.
Peter czekał.
– Ja i Walter w końcu zaczęliśmy się nienawidzić. Wy tego uniknęliście?
– Mniej więcej. Na pewno wygląda to inaczej niż u was.
– Nie nienawidzisz jej?
– Nie – oznajmił Peter. – Myślę, że nie.
Pociągnął pełnej fusów kawy z opróżnionego do połowy kubka i odstawił go na stół.
– Wiesz – odezwała się po chwili Beth – Bobby wraca do domu dziś po południu. Tydzień wcześniej. Jego ojciec jest… zbyt zajęty, żeby zatrzymać go przez cały miesiąc.
– Walter to palant – oświadczył Peter. – Wiedziałem o tym już wtedy, kiedy za niego wyszłaś.
Nagle poczuł gorycz, jakby w jakiś nieokreślony sposób dzielił słabość Waltera. Może dotyczyło to w ogóle wszystkich mężczyzn.
– Taak – przyznała Beth. – Zawsze wiedziałam, co o nim myślisz. Miałeś rację. Gdybym wiedziała więcej o życiu, jacy są mężczyźni, może zdołałabym ochronić Bobby’ego przynajmniej choć trochę. Nie wiedziałam wystarczająco dużo.
– Nie podoba mi się to „jacy są mężczyźni”. Niektórzy z nas są zupełnie inni.
Przez dobrą minutę słuchali wichru.
– Taak – mruknęła w końcu – to nie było fair.
Zastanowiła się przez chwilę, jakby szukając słów.
– Powiedzmy, że teraz wiem więcej. Nie pozwolę, żeby Bobby przeżywał to jeszcze raz. – Odwróciła wzrok, ponownie spoglądając na zdjęcie Amandy. – Mogę cię o coś zapytać?
– Wal – odparł Peter.
– Kiedy dowiedziałeś się o Amandzie, o tym, co było pomiędzy nią i tym drugim facetem, czy wtedy już było po wszystkim?
– Co masz na myśli, mówiąc „po wszystkim”? Dla kogo? Między mną i Amandą?
– Nie. Miałam na myśli jej romans. Czy wtedy jeszcze była zaangażowana?
Peter potrząsnął głową.
– Romans był zakończony i pogrzebany.
– Ale uznałeś, że nie możesz z tym żyć? Że nie możesz pozwolić minionemu pozostać przeszłością?
– Uznałem? – zastanowił się Peter. – Chyba rzeczywiście był to wybór. Jednak pewne rzeczy… pracowałem nad tym, ale… jak to powiedzieć? To popsuło różne rzeczy. Może gdybym go nie znał…
– A ty sam nigdy w ten sam sposób nie zawiniłeś?
– Nigdy – powiedział Peter. – Jestem zdeklarowanym monogamistą.
– Jak lis – rzekła Beth. – Myślę, że skoro jesteś takim bezwzględnym monogamistą, nie zadowoli cię nic poniżej ślubu.
Peter wzruszył ramionami.
– Jeśli już mówimy prawdę – zaczął – powiedz mi, co miałaś na myśli, mówiąc o Bobbym, że nie pozwolisz, by znów to przeżywał.
– Nie wiem – odparła Beth. – O co mi chodziło? Może o to, że w ciągu ostatnich trzech miesięcy dość mocno się do ciebie przywiązał.
– Chyba tak – potwierdził Peter.
– Ciągle tylko: Peter to, Peter tamto. Założę się, że jego ojcu rzygać się chce od słuchania twojego imienia. Mam taką nadzieję.
– Pamiętaj, że nie jesteśmy wszyscy jednakowi – zauważył Peter.
– Wiem, że nie. Jak myślisz, dlaczego tu jestem? Gdybyś był taki, nie siedziałbyś o świcie w pustym pokoju, gapiąc się na zdjęcia kobiety, z którą rozstałeś się po piętnastu latach małżeństwa. Chciałabym chyba, żebyś… doszedł do tego, czego naprawdę teraz chcesz, i ustalił wszystko zgodnie z tą decyzją. Znalazł sposób na pozostawienie przeszłości w spokoju.
Zrobiła krok i wzięła dzbanek ekspresu, marszcząc twarz w udawanym uśmiechu i usiłując zachowywać się pogodnie.
– A ty narzekasz na moją kawę. – Odstawiła dzbanek.
– Idziesz? – zapytał. – Zostań na śniadaniu.
– Nie mogę. Mam mnóstwo roboty przed przylotem Bobby’ego. Ląduje w południe na lotnisku Johna Wayne’a.
Objęła go i pocałowała na tyle mocno i długo, żeby trochę zmniejszyć jego obawy.
– Rozchmurz się, do cholery – powiedziała. – To nie koniec życia takiego, jakie znamy. Czas tylko, żebyśmy je lepiej poznali, to wszystko. Czas, żebyśmy spoważnieli.
Kiedy wyszła, Peter siedział na kuchennym krześle, gapiąc się w pusty kubek. Ciągle czuł dotyk jej warg na swoich. Jego dłonie pamiętały kształt jej ciała z ostatniej nocy, przypomniał sobie bzowy zapach użytych przez nią soli kąpielowych i jak jeszcze wilgotna po kąpieli wśliznęła się do łóżka… Każda jego cząstka zachowała własne wspomnienia miłosnej nocy.
W świetle świtu okoliczne zagajniki były szarozielone. Peter wstał i przyrządził świeżą kawę, myśląc przy tym o duchach letnich popołudni. Poszedł do salonu i jeszcze raz sięgnął do szuflady, wyciągając kolejne koperty ze zdjęciami. Przeglądał je na stojąco, ledwie świadom wiatru szumiącego w koronach drzew.
Coś tkwiło w fotografiach, w uwięzionych wspomnieniach, co przypomniało mu o wizji doznanej tej nocy przed świtem. Włożył zdjęcia z powrotem do szuflady, podszedł do drzwi gabinetu i zajrzał do środka. Przez okiennice przesączał się blask wczesnego poranka, lekko rozjaśniając wnętrze.
Na dywanie na wprost zimnego paleniska leżał mały flet, subtelnie wyrzeźbiony z drewna, doskonale widoczny, zupełnie jak kolejna halucynacja. Wyglądał, jakby tego poranka wytoczył się z kominka.
koniec
« 1 2
2 marca 2011

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Bo subtelność ducha duchom szkodzi
— Anna Kańtoch

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.