Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Andrzej Drzewiński, Jacek Inglot
‹Bohaterowie do wynajęcia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBohaterowie do wynajęcia
Data wydania3 czerwca 2004
Autorzy
Wydawca Fabryka Słów
ISBN83-89011-49-2
Format500s. 125×195mm
Cena27,99
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Bohaterowie do wynajęcia

Esensja.pl
Esensja.pl
Jacek Inglot, Andrzej Drzewiński
Zamieszczamy fragment opowiadania „Kandydat do Unii” wchodzącego w skład zbioru Andrzeja Drzewińskiego i Jacka Inglota „Bohaterowie do wynajęcia”. Zbiór ten ukazał się nakładem wydawnictwa Fabryka Słów.

Jacek Inglot, Andrzej Drzewiński

Bohaterowie do wynajęcia

Zamieszczamy fragment opowiadania „Kandydat do Unii” wchodzącego w skład zbioru Andrzeja Drzewińskiego i Jacka Inglota „Bohaterowie do wynajęcia”. Zbiór ten ukazał się nakładem wydawnictwa Fabryka Słów.

Andrzej Drzewiński, Jacek Inglot
‹Bohaterowie do wynajęcia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBohaterowie do wynajęcia
Data wydania3 czerwca 2004
Autorzy
Wydawca Fabryka Słów
ISBN83-89011-49-2
Format500s. 125×195mm
Cena27,99
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Kandydat do Unii
(fragment)
Misja
Otworzył gwałtownie oczy. Przebywał w kiszkowatym pomieszczeniu, ciasno zastawionym ceramicznymi pojemnikami, ze ścian zwisały plastykowe worki. Podszedł i odgarnął warstwę szronu. „Filety z makreli” odczytał. Dalej były „Ozorki cielęce”, a potem „Kurze udka”. No tak… Pojął, że znajduje się w magazynie żywnościowym statku. Innymi słowy, zielonemu udało go się wstrzelić wprost do lodówki.
Uniósł rękę i wdusił przycisk sygnalizatora. Potem, przyświecając sobie reflektorkiem, dotarł do drzwi. Jak w każdej szanującej się chłodni, od środka nie zainstalowano klamki. Zniechęcony przysiadł na jednej ze skrzyń i podkręcił ogrzewanie kombinezonu. Sytuacja nie wyglądała różowo, zwłaszcza, że nie wiedział, w jakim stanie są baterie w, zabytkowym w sumie, skafandrze.
Raptem pojaśniało. Obrócił głowę i dojrzał, że drzwi stoją otworem. Ha, był w czepku urodzony. Nie musiał forsować drzwi ani wracać do zielonego. Z radością powstał i ruszył ku mężczyźnie, grzebiącemu za jedną ze skrzyń. Ten dojrzał go, kiedy Enrico był już o krok. Podskoczył jak oparzony, a z rąk posypały mu się plastykowe woreczki.
– Inwazja! Czerwoni na pokładzie! – wrzasnął i wybiegł na zewnątrz.
Enrico opuścił wyciągniętą bratersko dłoń. Cóż, pomyślał, też bym się zdenerwował, znajdując kogoś w lodówce. Ruszył ku wyjściu i już przy pierwszym kroku stąpnął na coś śliskiego. Mimo rozpaczliwego wyrzutu ramion stracił równowagę i zwalił się na podłogę. Chrupnęło dość donośnie. Przerażony, miał w pierwszej chwili wrażenie, że coś sobie złamał, ale było jeszcze gorzej. To sygnalizator zielonego poszedł w drobny mak. Ciężko westchnął. Wyglądało na to, że w kwestii powrotu jest teraz zdany wyłącznie na domyślność kosmity.
Wstając, mimochodem zerknął na woreczki, na których się poślizgnął. Jeden pękł i mąkopodobna substancja rozsypała się po podłodze. Nie wytrzymał. Zdjął hełm, poślinił palec i zebraną drobinkę położył na języku. Znał ten smak z dawnych czasów, gdy zdarzało mu się pociągnąć.
– Cholera – mruknął i splunął. – Cholera, tego jeszcze nie było.
Ruszył przed siebie, pragnąc jak najszybciej dotrzeć do dowódcy statku. Po pierwsze, musiał go uprzedzić, że ma narkomana na pokładzie. Taki człowiek może wystawić na szwank powodzenie całej misji. A po drugie, rzecz jasna, pozostawała sprawa, w celu załatwienia której tu przybył. Boże, jak ich namówić, aby zawrócili statek, kiedy przygotowania do wyprawy trwały wiele lat i kosztowały kupę forsy… Wierzył, że najlepszym argumentem będzie on sam – a dokładniej jego niewytłumaczalna obecność na pokładzie.
Grawitacja, wywołana rotacją statku, była znikoma, więc w wąskim korytarzu bardziej płynął niż szedł. Po dobrych kilku metrach usłyszał głosy zza niedomkniętych drzwi. Przyłożył oko do szczeliny i dojrzał coś w rodzaju nawigatorni. Zamontowany ukośnie ekran ze zbliżeniem tarczy Marsa wieńczył ścianę pełną monitorów. Stojące do nich frontem fotele pilotów okazały się jednak puste. Cała załoga – pięć osób – siedziała w kucki, tworząc pośrodku pomieszczenia indiański krąg. Wyglądało to na jakąś naradę. Nie miał pojęcia, którego z nich nakrył w magazynie. W każdym razie nie tego naprzeciwko, w którym rozpoznawał Glenna – dowódcę statku. Uznał, że pukanie byłoby idiotyczne, więc pchnął drzwi i wszedł do środka.
– Panie dowódco – zaczął służbiście. – Jestem Enrico Olivetti. Właśnie przybyłem z Ziemi w nadzwyczaj ważnej sprawie.
Oczekiwał okrzyków zdumienia, nieufności, setek pytań… każdej gwałtownej reakcji, lecz nie pięciu dość flegmatycznych, jeśli nie maślanych spojrzeń. Glenn od niechcenia przystawił palec do nieistniejącej czapki.
– Cześć, koleś, co cię sprowadza?
Już chciał zacząć wyjaśniającą orację, gdy jego wzrok spoczął na niskim stole, stojącym między siedzącymi. Na blacie przed każdym leżała kupka białego proszku i cienka rurka. Taka, co to tylko wsunąć do nosa i zdrowo pociągnąć. W środku żarzyło się coś na elektrycznym ruszcie. Widać stąd pochodził ten słodki zapach w pomieszczeniu.
– Co wy robicie? – zapytał.
Glenn uśmiechnął się wyrozumiale, niczym dobrotliwa inkarnacja Buddy.
– Co jest, koleś? Seansu psychoterapeutycznego nie widziałeś?
Spoczywający obok rudzielec przechylił się pod nieprawdopodobnym kątem.
– Nie masz pojęcia, jak łyso lecieć tak daleko od domu w takiej blaszanej beczce.– Uśmiechnął się porozumiewawczo. – Trzeba pociągnąć, bo inaczej byśmy już dawno hyzia dostali.
Wszyscy zgodnie przytaknęli. Enrico wodził osłupiałym wzrokiem od twarzy do twarzy, lecz wszędzie napotykał to samo szkliste spojrzenie. Ćpuny, pomyślał, ćpuny w kosmosie.
– Dobra. – Glenn wstał i przyjął postawę nienaturalnie wyprostowaną. – A więc jesteś z bojowej stacji hibernacyjnej, tak?!
– Z jakiej stacji?
– Sowieckiej, rzecz jasna. – Dowódca wycelował w naszywki jego skafandra. – Jesteś sam, czy inni są na zewnątrz? Kiedy was wystrzelili? Pewnie jeszcze w latach osiemdziesiątych…
Reszta załogi uniosła się z minami niewróżącymi nic dobrego. Enrico poczuł, że jest mu za gorąco – i nie tylko dlatego, że zapomniał wyłączyć ogrzewania skafandra.
– Ten strój to przypadek. Jestem Amerykaninem…
Urwał, gdyż rudzielec przejechał dłonią po jego torsie. Na palcach została warstewka topniejącego szronu.
– Koleś, ty chyba naprawdę przed chwilą z tej hibernacji wyszedłeś – zachichotał a inni mu zawtórowali.
Zrozumiał, że nie ma dla niego ratunki. Astronauci, widać, dojrzeli do identycznego wniosku, gdyż zawyli przeciągle i jednocześnie skoczyli. Przykryty stertą ciał walczył dzielnie, charcząc coś o UFO i misji, dopóki nie dostał czymś twardym po głowie.
Kiedy odzyskał przytomność, był obwiązany sznurkami jak baleron i troskliwie przymocowany do fotela. Jego skafander, porżnięty w gustowne strzępy, leżał tu i ówdzie. Ktoś gwałtownie zakręcił fotelem, ustawiając go twarzą do Glenna.
– Przyznaj się – zaczął ten podejrzanie słodko. – Miałeś uszkodzić statek i nie dopuścić do lądowania na Marsie, prawda?
Enrico desperacko szarpnął więzy, lecz z równym powodzeniem mógłby starać się przegryźć ścianę. Szanse na sukces były bliskie zeru – absolutnemu. Jęknął, a potem z prędkością karabinu maszynowego zaczął im tłumaczyć sytuację. Kiedy doszedł do makaronu, jego skromne liczbowo, acz uważne audytorium ryknęło śmiechem. Taki mały, łysawy, dostał czkawki.
– Chłopie. – Glenn poklepał Enrica po ramieniu. – Jesteś najlepszym urojeniem od początku naszej misji. Panienki z „Penthousa” każdemu mogą się w końcu przejeść.
– Ja nie jestem urojeniem. Chcę was uratować! – krzyknął, lecz astronauci mimo jego rozpaczliwych protestów wytoczyli fotel z nawigatorni i pociągnęli w głąb korytarza.
Śpiewali przy tym aż miło, nie hymn bynajmniej, lecz sprośną piosenkę o bawiącym na przepustce bosmanie. Wariaci, pomyślał Enrico i jęknął, gdyż zrozumiał, że nazwał rzecz po imieniu. Niestety.
W końcu stanęli przed grubymi drzwiami w żołto-czarne pasy. Rudzielec wystukał kod i śluza stanęła otworem. Śluza?! Enrico ryknął i zaczął wierzgać z całych sił, lecz absolutnie na nic to się nie przydało. Przy wtórze podśpiewywań o przygodach chutliwego bosmana wepchnięto go do środka.
– Jutro, kiedy wrócimy do naszej nudnej służby, będzie nam ciebie brakować – zapewnił go Glenn.
koniec
7 czerwca 2004

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Wolskość
— Wojciech Gołąbowski

Tegoż twórcy

Przyszłość w służbie przeszłości
— Marcin Mroziuk

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.