WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Sejsmiczna pogoda |
Tytuł oryginalny | Earthquake Weather |
Data wydania | 7 września 2004 |
Autor | Tim Powers |
Przekład | Mirosław P. Jabłoński |
Wydawca | Zysk i S-ka |
Cykl | Ostatnia odzywka |
ISBN | 83-7298-569-3 |
Format | 680s. 125×183mm |
Cena | 45,— |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Sejsmiczna pogodaTim Powers
Tim PowersSejsmiczna pogodaPrzez otwarte drzwi kuchni Angelica słyszała teraz zbliżający się z ulicy nieharmonijny łomot, jak niewłaściwy, kontrapunktowy rytm wybijany na zestawie bębnów bata, które orisha z pewnością by odrzuciły jako zbyt ryzykownie nastrojone. Kiedy wyszła na zewnątrz, krocząc śmiało po oświetlonym słońcem chodniku w kierunku podjazdu, ujrzała wielką, kanciastą, czerwoną półciężarówkę, która skręciła w uliczkę, a potem wolno, dudniąc, zaczęła wspinać się pracowicie po łagodnym wzniesieniu w stronę miejsca, gdzie stała. Kątem oka zauważyła, że Kootie znajdował się u jej lewego boku, a Pete u prawego; Angelica wyciągnęła przed siebie ręce i klasnęła. Czerwona półciężarówka zakołysała się i zagrzechotała, zatrzymując się kilka metrów przed nimi. Pokrywały ją smugi błota i kurzu, ale spod nich lśniła żywo jej czerwona barwa. Angelica zauważyła, że wokół samochodu, w odległości mniej więcej trzydziestu centymetrów od niego, drży aura przypominająca fale gorącego powietrza, a liście szarańczynów po przeciwnej stronie podjazdu wydają się szare tam, gdzie widziała je poprzez tę otoczkę. Drzwi półciężarówki po stronie kierowcy szczęknęły i skrzypnęły, otwierając się. Wysiadł z niej smukły mężczyzna mniej więcej w wieku Pete’a. Jego zniszczone, wysokie buty i dżinsy wydawały się Angelice tylko oszukańczo światowe, a wąska, opalona twarz za nieporządnymi wąsami w kolorze tytoniu i popiołu wyrażała dużą troskę. – Co wydaje się problemowe? – spytał wolno, przeciągając głoski, a w jego tonie i skośnych, brązowych oczach kryła się pewna doza nacechowanego wyczerpaniem humoru. Teraz otworzyły się drzwi po stronie pasażera i na trawiaste pobocze podjazdu wysiadła kobieta w ciąży, ubrana w wymiętą, lnianą, białą, plażową sukienkę. Ona także wyglądała na zmęczoną. Blond włosy, podobnie jak Angelica swoje czarne, zebrała z tyłu głowy w związany pośpiesznie, wygodny koński ogon, ale mimo to uznała, że tamta jest najbardziej promieniejącą i piękną kobietą, jaką w życiu widziała. – Jeśli jest tu jakiś problem, to ten, który przywieźliście z sobą – odparł Pete spokojnym głosem. – Kim jesteście? – Punkt dla ciebie – odparł wąsacz, kiwając rozumnie głową. – Odnośnie do przywiezienia go z sobą. Przepraszam, nazywam się Archimedes Mavranos, a ta pani to Diana Crane. – Spojrzał ponad ramieniem Angeliki i uniósł brew. – I naprawdę nam przykro, że przeszkadzamy wam w przyjęciu. Angelica zerknęła za siebie i zrozumiała, jak dziwacznie musi wyglądać tłum na parkingu – klęczące i wyrażające podziękowania kobiety, odstawiający pantomimę pływania, chodzenia gęsiego i kierowania ruchem ulicznym ludzie obojga płci, którzy wyginali świeżo wyzbyte bólu kończyny, a w końcu sześciu najwyraźniej nagich mężczyzn stłoczonych w nadmuchiwanym baseniku Mała Syrenka. – Szukamy pokornie człowieka z niegojącą się raną w boku – ciągnął Mavranos. Kootie puścił na chwilę rękę Angeliki, podniósł swoją upapraną krwią dłoń, a potem tak wolno, jak poddający się człowiek pokazuje policjantowi broń, podniósł połę koszuli, by odsłonić czerwony bandaż. – Dzieciak! – powiedział Mavranos, rzucając na Pete’a oskarżycielskie spojrzenie. Przyjrzał się uważniej Kootiemu, a potem zrobił krok w przód. Prawa dłoń Angeliki musnęła skraj jej bluzki ponad czterdziestką piątką, ale obcy tylko klęknął przed Kootiem i ujął lewy nadgarstek chłopca w swoje węźlaste, brązowe dłonie. – Zapinasz pasek zegarka na kształt wstęgi Möbiusa? – zapytał łagodnie. – To już nie działa, synu. Teraz, gdy to robisz, izolujesz tylko siebie od swojego ja. – Mówiąc to, rozpiął pasek, a potem wetknął zegarek do kieszonki koszuli Kootiego. – Jeśli nadążasz za mną. Ach, i to samo z paskiem od spodni, co? To, pozwolę, żebyś sam poprawił. Mój Boże, chłopcze, obie nogi i twoja lewa ręka! – ciągnął, kręcąc głową i podnosząc się zwinnie. – Musiałeś cały dzień być słaby jak kot. Kootie wyglądał na tak zażenowanego, jakby przez pomyłkę wszedł do damskiej toalety. Chłopak szybko rozpiął pasek, wyjął go ze szlufek i rozprostował skręt, po czym zapiął pasek ponownie, a wreszcie wskazał półciężarówkę i spytał burkliwie: – Dlaczego twoje auto ma kolor krwi? Ciężarna przy samochodzie zamknęła oczy, a Mavranos skrzyżował ramiona i kilkakrotnie kiwnął głową. – Ciężka droga, oczywiście. Jedziesz kiepską drogą, a ja będę pełzł w tym cholernym pyle, zgadza się? To jest duch. Och, to było złe pytanie, chłopcze! Odwrócił się i podszedł do nadal otwartych drzwiczek po stronie kierowcy. Przez chwilę Angelica miała nadzieję, że tych dwoje i wszystko, cokolwiek mogło przyjechać wraz z nimi w półciężarówce, po prostu zaraz zniknie, ale Mavranos pochylił się tylko, żeby wyłowić puszkę piwa Coors, która – sądząc z tego, w jaki sposób kołysał nią w dłoni, idąc ciężko z powrotem tam, gdzie stał wcześniej – była już w połowie pusta. Zanim się odezwał, pociągnął z niej łyk. – Ale skoro pytasz. Ta pani i jej przyjaciel pomalowali auto w Las Vegas, w środę popielcową 1990 roku, by umknąć przed policyjnym pościgiem – jak krew jagnięcia na belkach drzwi w Egipcie, prawda? – i od tamtej pory co roku, w Wielki Tydzień, samochód okrywa się samo-rzut-nie czerwienią. Normalnie jest niebieski. – To nie jest Wielki Tydzień – odważył się powiedzieć Pete. – Jest Nowy Rok. – Och, ten błąd mi nie umknął, szczerze – odparł Mavranos. Spojrzał ponownie na Kootiego i zmarszczył brwi. – Kilka lat temu żebrałeś na ulicach Los Angeles, zgadza się? Ze starym Murzynem i psem? Czy nie dałem ci pięciu dolców? Kootie otworzył szeroko oczy, a potem zmrużył je z powodu wykwitającego wolno nieśmiałego uśmiechu. – Taaa, dałeś. I to była niebieska półciężarówka. – Jasne – potwierdził Mavranos. – Pamiętam, że nawet wtedy widziałem na twojej głowie miejsce na koronę. Powinienem był się domyślić, że to ciebie dzisiaj znajdziemy. – Kucnąwszy, by postawić puszkę na chodniku, Mavranos wyprostował się i splunął na dłoń, a potem uderzył w plwocinę pięścią drugiej ręki; ślina bryznęła w kierunku kuchni, a on spojrzał pierwszy raz na zwariowany, stary dom. Patrzył na szyld nad drzwiami. – Poznałem Leona – powiedział cicho – chociaż stracił swoje testiculos całe lata temu. Czując niezwykłe napięcie, Angelica także była teraz zażenowana. – To znaczy „Jądra Lwa” – wyjaśniła. – Wszyscy consultorios mają nazwy mężnych zwierząt – Odwaga Byka, Serce Leoparda, takie rzeczy. To… taki zwyczaj. Mavranos spojrzał na nią, a oczy miał jasne, póki nie mrugnął i znowu obronnie nie zmrużył. – Żeglujemy po wzburzonych bystrzach zwyczaju w każdą stronę, w jaką pani spojrzy, madame. A losowa… trajektoria mojej śliny wskazuje na wasz dom. Pozwolicie naszej grupie wejść do środka? Grupie? Angelica nabrała nagle pewności, że w starej, czerwonej półciężarówce znajduje się trzeci człowiek – osoba, TA osoba, najważniejsza ze wszystkich – chora, ranna lub martwa; i nagle poczuła bardzo zdecydowanie, że nie chce mieć żadnego z tych obcych ludzi pod dachem Solville. Najwyraźniej trzeba było udzielić pozwolenia, żeby się to stało, więc otworzyła usta, aby zaprotestować… Ale pierwszy odezwał się Kootie. – Ja jestem panem tego domu – powiedział chłopiec. – I masz moją zgodę, żeby wprowadzić swoje towarzystwo do środka. Angelica odwróciła się do Kootiego, czując, że policzki jej czerwienieją. – Kootie, co ty… – a potem urwała i wypuściła resztę zdania w postaci bezradnego westchnienia frustracji. Pod splątanymi kosmykami czarnych włosów twarz Kootiego wyglądała teraz na szczuplejszą i starszą, ale przepraszający uśmiech, jakim chłopiec obdarzył Angelicę, był ciepły od synowskich uczuć i smutny chłopięcym smutkiem. Uśmiech Mavranosa był kamienny. – Wiem, madame, co zamierzała pani powiedzieć – warknął. – No, dobra; a teraz, skoro chłopak odzyskał siłę w kończynach, to może wraz z tym drugim dżentelmenem pomógłby mi w noszeniu? – Podniósł puszkę piwa i osuszył ją do końca, a potem rzucił na trawnik. Być może do siebie, powiedział cicho: – Ale dlaczego chłopak mnie nie zapytał, czyja to jest półciężarówka? – Angelica otworzyła ponownie usta, żeby coś powiedzieć, lecz Mavranos machnięciem ręki nakazał jej milczenie. – Sporny punkt i retoryczne pytanie – rzekł. – To zawsze dzieje się w ten sposób, jak sądzę. – Daj mi przynajmniej czterdzieści dziewięć centów! – odezwała się Angelica. „Jeśli ci ludzie mi zapłacą i staną się w ten sposób moimi klientami – pomyślała – i jeśli postępując z nimi, będę podążała za moim ita, to możemy być chronieni przez orisha. Jeśli zostały tutaj jeszcze jakiekolwiek orisha, i jeśli moje ita znaczy cokolwiek po tym, co się dzisiaj dzieje”. Mavranos uśmiechnął się sennie i wyłowił z kieszeni dżinsów garść drobnych. – Tylko spójrz na to – powiedział. – Dokładna suma. – Upuścił na otwartą, drżącą dłoń Angeliki ćwierćdolarówkę, dwie dziesiątki i cztery centy. Spojrzał obok kobiety na Kootiego i Pete’a. – Chcecie mi pomóc, chłopaki? – zawołał. – Otworzę tylko klapę z tyłu samochodu. Ruszył ciężkim krokiem w stronę półciężarówki, obracając ręką grzechoczące kluczyki w kieszeni starej dżinsowej kurtki. Kootie i Pete wymienili nerwowe spojrzenia, a potem ruszyli za nim. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner