Zapraszamy do lektury fragmentu pierwszego tomu powieści „Łabędzi śpiew” autorstwa Roberta McCammona. Objęta patronatem Esensji książka ukaże się nakładem wydawnictwa Papierowy Księżyc.
Robert McCammon
Łabędzi śpiew. Księga I
Zapraszamy do lektury fragmentu pierwszego tomu powieści „Łabędzi śpiew” autorstwa Roberta McCammona. Objęta patronatem Esensji książka ukaże się nakładem wydawnictwa Papierowy Księżyc.
Robert McCammon
‹Łabędzi śpiew. Księga I›
Czas mijał.
Josh mierzył jego upływ liczbą pustych puszek piętrzących się w miejscu, które w myślach nazwał wysypiskiem śmieci. Żywili się racjonalnie – jednego dnia puszka jarzyn, drugiego dnia mięso. „Dzień” był czymś, co dało się określić jedynie w dużym przybliżeniu, ale na podstawie pracy swoich trzewi, zawsze regularnej jak w zegarku, Josh zdołał obliczyć, że żyją w ten sposób już ponad trzy tygodnie. Po dodaniu kilku koszmarnych dni na początku, zanim wzięli się w karby, wyszło mu, że minęła połowa sierpnia.
Znalazł paczkę baterii, nie musieli więc skąpić sobie światła. Tym łatwiej dostrzegł, że zużyli już połowę zapasów. Najwyższy czas się stąd wydostać, pomyślał, rozglądając się za łopatą. Suseł chrobotał w stosie pustych puszek. Żywił się odpadkami z ich stołu, choć nie był to stół zbyt obfity, wylizując puszki tak, że można się było w nich przejrzeć. Tego jednak Josh stanowczo się wystrzegał.
Swan spała; słyszał jej równy oddech. Spała dużo, zwykle w tym samym miejscu. Oszczędzała energię jak małe zwierzątko pogrążone w zimowym letargu. Dręczyły ją złe sny i nieraz budził się słysząc, że woła matkę. Czasem krzyczała ze strachu, jakby coś niewyobrażalnego skradało się ku niej przez krainę koszmarnych zjaw.
Mieli mnóstwo czasu na rozmowy. Opowiadała mu o swojej mamie, o „wujkach” i o tym, ile radości dawała jej uprawa kwiatów. Kiedy spytał o ojca, powiedziała tylko, że jest muzykiem rockowym, i szybko zmieniła temat.
Bardzo ją interesowało, czym olbrzym różni się od zwykłych ludzi. Wyjaśnił więc ze śmiechem, że byłby bogaty, gdyby dostawał ćwierć dolara za każdym razem, kiedy nie zmieścił się w drzwiach. Trudno było kupić tak duże ubrania, a buty musiał zamawiać na miarę. Życie olbrzymów jest więc dość kosztowne, zakończył. Później opowiedział o Rose i chłopcach, starając się, żeby głos mu nie zadrżał. Powtarzał sobie w duchu, że mówi o obcych ludziach, twarzach ze zdjęć w cudzym portfelu. Opowiadał o swojej karierze piłkarskiej; o tym, że w trzech kolejnych meczach został najwyżej ocenionym zawodnikiem. Zapasy też nie były złe, dodał. Dawały uczciwy pieniądz, a facet tak duży jak on nie ma zbyt wielu możliwości legalnego zarobku. Świat jest dla olbrzymów za mały: ustawia im na drodze za niskie drzwi, zbyt kruche meble i łóżka, które trzeszczą wniebogłosy, ilekroć zmęczony olbrzym chce choć przez chwilę odpocząć.
Rozmawiali w ciemności. Josh nie chciał patrzeć na nagą czaszkę i pokrytą szkarłatnymi bliznami twarz dziewczynki; sam też wolał jej zaoszczędzić widoku własnej paskudnej gęby.
Popioły Pif– Pafa zostały pogrzebane. Nie wspominali o nim, ale rozkaz: „Chroń dziecko!” dźwięczał w umyśle Josha niczym spiżowy dzwon.
Włączył latarkę, delikatnie dotknął ramienia Swan. Obudziła się natychmiast i jak zwykle od razu całkiem przytomna. Źrenice jej przekrwionych oczu skurczyły się w świetle jak szpileczki. Josh odsunął latarkę.
– Pobudka. Zaczynamy kopać.
Pokiwała głową i usiadła.
– Jeżeli będziemy pracować oboje, pójdzie szybciej – wyjaśnił. – Ja zacznę kilofem, a ty weźmiesz łopatę i będziesz odgarniać wykopaną ziemię, okej?
– Okej – przytaknęła, ruszając na czworakach w stronę nory susła.
Odwracając się za nią, Josh dostrzegł kątem oka coś, czego wcześniej nie było. Poświecił na miejsce, w którym spała.
– Swan, co to takiego?
– Gdzie? – Jej wzrok podążył za promieniem latarki.
Josh odłożył kilof i dotknął ziemi. Setki małych szmaragdowozielonych łodyżek tworzyły idealne odbicie sylwetki śpiącego dziecka. Przesunął ręką po trawie. Nie, to nie była trawa, raczej kiełki, młodziutkie pędy… kukurydzy?
Obejrzał resztę piwnicy. Nie było ich nigdzie, tylko w tym jednym miejscu. Wyrwał jedną z roślinek, by obejrzeć korzenie, i zauważył, że Swan się krzywi.
– O co chodzi? – spytał.
– To nie jest miły dźwięk.
– Dźwięk czego?
– Bólu.
Nie rozumiał, o czym to dziecko mówi. Potrząsnął głową. Korzonki miały już około dwóch cali. Oczywiście musiało istnieć jakieś proste, racjonalne wytłumaczenie tego fenomenu: być może huragan przyniósł tu nasiona. Zakorzeniły się i wypuściły pędy. To wszystko.
Jasne, pomyślał z przekąsem. Zakorzeniły się bez wody i puściły zielone pędy bez odrobiny światła. Miało to mniej więcej tyle samo sensu, co postanowienie zmarłego Pif– Pafa, żeby zmienić się w pochodnię Nerona. Znakomicie!
Upuścił wyrwaną łodyżkę. Swan natychmiast zebrała garść ziemi, roztarła ją w palcach i wetknęła w nią młodą siewkę. Josh usiadł i podciągnął kolana pod brodę.
– Rosną tylko w miejscu, w którym śpisz. Dziwne, nie sądzisz?
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
– Mówiłaś o jakimś dźwięku – podjął. – Co to było?
Znów ograniczyła się do wzruszenia ramion. Nie umiała o tym mówić, bo dotąd nikt nie chciał słuchać.
– Ja nic nie zauważyłem – stwierdził Josh i sięgnął po następną siewkę.
Swan złapała jego dłoń tuż nad ziemią.
– Mówiłam ci, że to je boli – zaprotestowała.
– Boli, kiedy wyrywam?
– Tak.
Boże, pomyślał Josh, nadaję się już tylko do pokoju bez klamek.
Zaczynał dochodzić do wniosku, że kiełki rosną pod wpływem bliskości jej ciała. Jakieś chemiczne oddziaływanie na ziemię… Zwariowany pomysł, ale jak miał to inaczej wyjaśnić?
– Czy to jest głos? – spytał cierpliwie.
– Właściwie nie.
– Chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat.
– Naprawdę?
– Tak – odparł z powagą. – Naprawdę.
– Mama mówiła, że fantazjuję.
– A fantazjujesz?
Zawahała się, po czym oznajmiła stanowczo:
– Nie. – Jej palce czule musnęły młode pędy. – Kiedyś mama zabrała mnie do klubu na koncert takiego jednego zespołu. Wujek Warren grał w nim na perkusji. I tam usłyszałam coś, co trochę przypominało ten bolesny ton. Mama powiedziała, że to elektryczna gitara, wiesz, taka, którą się kładzie na kolanach i gra. – Spojrzała mu głęboko w oczy. – Ale jest w nim jeszcze mnóstwo innych rzeczy. Na przykład wiatr. Albo gwizd pociągu słyszany z daleka. Albo grzmot, na długo przedtem, zanim zacznie się błyskać. Różne rzeczy…
– I zawsze to słyszałaś?
– Od bardzo dawna. Od dziecka.
Josh nie zdołał powstrzymać uśmiechu. Spojrzała na niego z wyrzutem.
– Nabijasz się ze mnie?
– Nie. Raczej sam żałuję, że tego nie słyszę. Czy wiesz, co to za dźwięk?
– Tak – odparła. – To śmierć.
Uśmiech spełzł mu z twarzy.
Swan znów podniosła grudkę ziemi i zaczęła ją kruszyć w palcach.
– Najgorzej jest w lecie – powiedziała – kiedy ludzie wyciągają kosiarki.
– Przecież… to tylko trawa – bąknął.
– Jesienią dźwięk jest inny – ciągnęła, jakby w ogóle go nie słyszała. – Przypomina głośne westchnienie, a potem liście zaczynają opadać. Zimą jest cicho. Wszystko śpi – dodała, posypując łodyżki roztartą ziemią. – Dopiero kiedy znów robi się ciepło i zaczyna świecić słońce, myślą o przebudzeniu.
– Myślą?
– Wszystko myśli i czuje na swój własny sposób – stwierdziła, podnosząc na niego wzrok. Jej oczy w dziecinnej twarzyczce wydały się nagle Joshowi bardzo stare. – Owady, ptaki, nawet trawa. Wszystko ma własny rozum i język. Trzeba go tylko umieć zrozumieć.
Josh chrząknął. Owady. Przypomniał sobie szarańczę, która oblepiła jego samochód w dniu wybuchu. Nigdy dotąd nie zastanawiał się nad tym, ale czuł, że Swan mówi prawdę. Ptaki ruszały w drogę wraz ze zmianą pór roku, mrówki budowały skomplikowane kopce, kwiaty kwitły i przekwitały, lecz ich pyłek żył nadal zgodnie z wielkim, tajemniczym planem, który Josh zawsze uważał za oczywisty. Wszystko było tak proste, jak źdźbło trawy – i tak skomplikowane, jak tor lotu świetlika.
– Skąd to wszystko wiesz? – zapytał. – Kto cię tego nauczył?
– Nikt. Sama do tego doszłam. – Swan przypomniała sobie swój pierwszy ogród w piaskownicy na przedszkolnym podwórku. Minęły lata, zanim się przekonała, że nie każdy czuje w palcach przyjemne mrowienie, ilekroć dotknie ziemi, i nie każdy potrafi wywnioskować z bzyku osy, czy ma zamiar użądlić, czy po prostu chce sobie obejrzeć twoje ucho. Ona zawsze wiedziała i na tym to właśnie polegało.