Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Tomasz Marchewka
‹Wszyscy patrzyli, nikt nie widział›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWszyscy patrzyli, nikt nie widział
Data wydania24 maja 2017
Autor
Wydawca Sine Qua Non
CyklMiasto szulerów
SeriaSQN Imaginatio
ISBN978-83-7924-818-6
Format336s. 135×210mm
Cena36,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wszyscy patrzyli, nikt nie widział

Esensja.pl
Esensja.pl
Tomasz Marchewka
« 1 2 3 4 »

Tomasz Marchewka

Wszyscy patrzyli, nikt nie widział

„Kiedyś tu był, klnę się na grzechy mego ojca, wszedł tymi drzwiami i usiadł z nami przy stoliku. Chociaż miałem go na wyciągnięcie ręki, to jego twarz ciągle spowijał mrok, jakby pomagał mu ukryć się przed nami. Nie wiem, jak wyglądał, ale pamiętam jego oczy. Znały tajemnice. Nie musiał podnosić kart. Dostawał rękę i nawet na nią nie zerkał, przesuwał tylko pieniądze na środek, a one wracały do niego razem ze wszystkim, co mieliśmy. Nie przegrał choćby jednej partii. Raz spasował, też nawet nie patrząc w karty. Z nim nie można wygrać”.
Albo:
„Nigdy nie zapomnę tamtej nocy, mówię ci. Siedziałem wtedy w tym domu gry, wiesz którym, i coś nagle zwróciło moją uwagę. Tam, przy stole do dziesięciny. Wiesz, ja w to nie gram, bo to jest najgorszy rodzaj hazardu – wolę zakręcić ruletą, przynajmniej za nią nikt nie obetnie mi palców. W każdym razie patrzę, a on tam siedzi. Zwykły człowiek jak ty czy ja, ani wysoki, ani szczególnie niski, jednak w żadnym razie nie przeciętny – ani krztyny przeciętności w nim nie było. Drapieżnik, niech go szlag, prawdziwy łowca. Grał o stawki godne królów, a ilekroć przesuwał na środek fortunę, ani drgnął. Tkwił nieruchomo jak jakiś pieprzony posąg, chociaż za chwilę mógł stracić wszystko. I wygrywał, ciągle wygrywał. To nie może być zwykły człowiek…”
Opowiadano. Takie lub inne, lecz za każdym razem równie malownicze głupoty.
Tajemnicą niezmiennie pozostawało, skąd pochodził oraz jak daleko sięgają jego wpływy. Profesor był duchem hazardu, jednocześnie wszechobecnym i nieistniejącym. Mało kto wiedział, gdzie go znaleźć, a jeszcze mniej było takich, którym udzieliłby prywatnej audiencji. Żeby usiąść z nim do kart, trzeba było się wykazać. Pomimo tego wciąż pojawiali się tacy, którym udawało się zagrać z tym, który nigdy nie poniósł porażki. Przyjeżdżali, przegrywali, wyjeżdżali.
Mówiono, że przy stole w jego sali klubowej powstawały i upadały imperia, a z biegiem czasu coraz mniej było chętnych do sprawdzenia, ile jest w tym prawdy. Wciąż jednak nikt nie wątpił, że jest w Hausenbergu numerem jeden. Nie rządził, bo polityka bandytów nigdy go nie pociągała, wolał siedzieć w swojej rezydencji i tasować, poza tym wiedział, że nikt nie ważyłby się otwarcie mu sprzeciwić. Nic nie mówił, lecz miasto wiedziało, że słucha.
Teraz stał w oknie i spoglądał w stronę światła astralitowych latarni. Milczał.
Gdzieś tam, w gąszczu krętych uliczek, znajdował się jego jedyny uczeń. Był młody, nierozważny i zapewne teraz biegł pośród cieni. Tak to tutaj nazywano, kiedy w grę wchodziły ostry hazard, płatna miłość, zuchwałe przekręty i walka o to, o kim rankiem będzie mówić ulica. To, co rozgrywa się poza prawem, pomiędzy Ludźmi Nocy.
Slava, chociaż wciąż bardzo młody, miał już wyrobioną reputację. Wyskakiwał rozkręcać mniejsze i większe sztuki i chociaż tego nie wiedział, miasto bacznie mu się przyglądało. Z jednej strony można się było tego spodziewać – był w końcu jedynym podopiecznym samego Profesora. Chłopak nie miał tez pojęcia, że stary mentor dobrze wie o każdym jego posunięciu. Profesor nigdy mu tego nie powiedział, ale Slava miał prawdziwy talent. Jedyne, czego mu brakowało, to instynktu samozachowawczego. Z tygodnia na tydzień porywał się na coraz bardziej niebezpieczne numery. Każdy powinien kosztować go życie, lecz on wychodził z nich niemal bez szwanku. Grał w niebezpieczną grę, gdzie najdrobniejszy błąd groził upadkiem w przepaść. Biegł po krawędzi. A najzabawniejsze było, że chociaż ciągle się potykał, jeszcze nie upadł.
Profesor uśmiechnął się, nieustannie spoglądając w miasto.
• • •
Uderzył w szybę i czas nagle się zatrzymał. Świadomość Slavy cofnęła się kilkanaście sekund wstecz, krok po kroku odtwarzając, jak doszło do tak poważnej wtopy.
Divard wydaje polecenie. Zanim ktokolwiek zdąży zareagować, Slava zrywa się z miejsca i ciska krzesłem w stojącego przy drzwiach zbira. Chwyta za obrus (co za cymbał ustawia grę na obrusie?), zdziera go ze stołu razem ze wszystkimi leżącymi na nim pieniędzmi. Monety dzwonią, kilka banknotów upada na podłogę. Zwija materiał w kulkę i wpycha pod marynarkę. Kątem oka widzi, że ochroniarz odzyskuje równowagę i zaraz uderzy. Slava odwraca się. Skacze. Trzask pękającego szkła, a na twarzy i dłoniach kłujące odłamki. Zaraz potem uczucie spadania.
Rzeczywistość wróciła jak trzaśnięcie bicza, falą bólu. Zleciał na sąsiedni dach, kilka pięter niżej. Przywalił tak mocno, że aż stracił oddech i pociemniało mu w oczach. Gdzieś na granicy świadomości zarejestrował krzyki; dochodziły z wysoka. Divard i jego ludzie na pewno ruszyli w pościg. Nie ma czasu na mazgajenie się, trzeba uciekać.
Uważając, by nie pokaleczyć się jeszcze bardziej o powbijane w marynarkę odłamki szyby, wstał i kilkukrotnie podskoczył w miejscu. W ten sposób przynajmniej pozbył się tych największych kawałków szkła. Odruchowo jeszcze przeczesał włosy i rozejrzał się, szukając jakiegokolwiek ratunku.
Dachy. Wszędzie, kurwa, dachy.
Podszedł najpierw do jednej krawędzi, potem do drugiej. Był wysoko – od bruku dzieliły go co najmniej dwa piętra, czyli wystarczająco dużo, by upadek wgniótł go w ziemię jak obcas zgniata zgniłe jabłko. I po tym upadku pewnie właśnie jak zgniłe jabłko by wyglądał. Krzyki ludzi Divarda ponownie przypomniały mu, że musi się spieszyć. Jeszcze chwila i któryś z nich zejdzie tutaj na dół, a wtedy połamią mu znacznie więcej niż palce.
No to szlus.
Nie zastanawiając się więcej, Slava zrobił dwa kroki w tył i zerwał się do biegu. Wyskoczył do góry, celując w dach najbliższego budynku, lecz kiedy był już w powietrzu, zorientował się, że przestrzelił – zdążył tylko zobaczyć, jak upragniona krawędź przelatuje mu przed oczami. Instynktownie wyciągnął ręce przed siebie i zacisnął powieki. Pod powiekami już rysował mu się obraz rozgniecionego jabłka. Nagle jego dłonie napotkały na coś, czego mogły się złapać. Z całej siły zacisnął palce i poczuł szarpnięcie. Otworzył oczy i zobaczył co go uratowało.
Rynna. Pieprzona, metalowa rynna. Wisiał w powietrzu, czując, że przerdzewiały metal wbija mu się w palce, ale wiedział, że jeżeli rozluźni chwyt, będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobi. Zamajtał nogami, poszukując oparcia dla stóp.
Pusto, pusto… Jest.
Udało mu się zahaczyć palcami o wystający fragment gzymsu. Nieznacznie odciążając ręce, przykleił się do ściany i wziął głęboki wdech. Postanowił, że nie będzie patrzył w dół, po czym to dokładnie zrobił. Był cholernie wysoko.
Starając się o tym nie myśleć, zaczął przesuwać się do rogu. Tam rynna przechodziła w rurę biegnącą od dachu aż do ziemi. Kroczek za kroczkiem, i następny, i jeszcze jeden… Niech to szlag, jak wysoko.
Rany na dłoniach krwawiły, mimo to wciąż zaciskał palce z całych sił. Przesuwał się dalej, aż w końcu skończyło się miejsce. Dotarł do rogu. Chciał już tam zostać, ale wiedział, że równie dobrze mógłby po prostu rzucić się w dół. Zmusił się, by oderwać rękę od rynny, i natychmiast przytulił się do metalowej rury. Przytrzymujące ją przy ścianie przerdzewiałe śruby jęknęły w zgrzytliwym proteście.
A niech to jasny chuj, tylko nie…
Nie dokończył tej myśli. Trzasnęło i śruby wystrzeliły ze ściany, a Slava znowu zawisł kilkanaście metrów nad ziemią, tym razem obejmując rękami metalową rurę. Spojrzał w dół. Zgniłe, rozbryzgane, zgniecione jabłko.
Jeszcze raz zaklął i zamachał nogami. Niestety, nie był w stanie dosięgnąć ani ściany, ani najbliższego parapetu. Rąk też raczej nie mógł oderwać. Czyli będzie tu wisiał do końca zasranego świata. Albo dopóki nie zwiotczeją mu mięśnie. Albo dopóki nie przyjdą ludzie Divarda. Albo… Albo nic, bo kątem oka dojrzał, co wyrastało w powietrzu, kilka metrów od niego. Podest. Pieprzone rusztowanie przy remontowanej kamienicy! Było kilka metrów pod nim, trochę po skosie, w odległości niecałego piętra, czyli jakieś półtorej sekundy licząc w czasie spadania. Jeżeli odpowiednio mocno majtnie nogami, to trafi; spadnie na drewniane deski, a stamtąd będzie mógł zejść na ziemię. A jeśli nie…
Trafi. Musi trafić.
Zaczął się huśtać. Raz, drugi, trzeci…
I stchórzył.
Niech to szlag, zaklął w myślach, to bez sensu. Spadnie i skręci kark. Lepiej żeby… żeby…
Nie było żadnego lepiej. Zamknął oczy, spinając całe ciało, i jeszcze raz zakołysał biodrami. Raz, dwa…
Puścił.
Półtorej sekundy spadania to wystarczająco długi czas, by przypomnieć sobie całe swoje życie, zwłaszcza kiedy leci się w kierunku bruku. Slava jednak nie zaznał tego uczucia. Zamiast tego zdążył dziesięć razy bardzo szybko powtórzyć „a to był taki, kurwa, dobry plan”, po czym uderzył w twardą powierzchnię.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

03 VI 2018   18:56:57

Książka "Wszyscy patrzyli, nikt nie widział" zabiera czytelnika do świata hazardu, szulerów, oszustów i morderców. W Hausenbergu każdy chce być najlepszy. Slava to młody, ambitny szuler, którego wspiera sam Profesor. To on uczy go sztuki karcianej. Slava pragnie aby całe miasto go zapamiętało. Przygotowuje popisowy numer. Czy wsparcie przyjaciół Petra i Nino pomoże mu wyplątać się z kłopotów w które wpadnie? A może przyjaciel okaże się zdrajcą?
Lektura ciekawa, polecam
www.czytampierwszy.pl

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

W świecie hazardu
— Katarzyna Piekarz

Szybka partyjka
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.