Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Andrius Tapinas
‹Wilcza godzina›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWilcza godzina
Tytuł oryginalnyVilko valanda
Data wydania5 lipca 2017
Autor
PrzekładLaurynas Candravičius
Wydawca Sine Qua Non
CyklAkmens ir Garo miestų
SeriaSQN Imaginatio
ISBN978-83-65836-10-6
Format480s. 135×210mm
Cena39,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wilcza godzina

Esensja.pl
Esensja.pl
Andrius Tapinas
« 1 2 3

Andrius Tapinas

Wilcza godzina

Chaim odprowadził go wzrokiem i nie spiesząc się, przeczytał adres. Wstał, poprawił surdut, założył melonik, po raz ostatni zerknął na wytworne schody i przez stróżówkę wyszedł na plac Pałacowy; dopiero wtedy cicho zachichotał. Rosjanie wydawali mu się jeszcze śmieszniejsi od Turków czy Austriaków.
Chaim Rivkind rozejrzał się i skręcił w lewo. Miał niespotykaną pamięć wzrokową. Wystarczało mu pół godziny dokładnego studiowania mapy nieznanego miasta, by po przybyciu do niego czuć się jak w domu. Osłaniając się od dość ostrego wiatru wiejącego od Newy, skierował się Nabrzeżem Pałacowym w stronę mostu Troickiego. Celem posła był budynek znajdujący się na skrzyżowaniu prospektów3) Kamiennoostrowskiego i Kronwerskiego.
Po niedługim czasie Rivkind doszedł do zielonego skweru, gdzie powinien się znajdować Pałac Aleksandrowski, i nagle stanął jak wryty. Pałac był wytworny, ale w porównaniu z innymi wręcz miniaturowy, nad głównymi drzwiami widniał napis: „Willa wspólnego użytku”, jak określano publiczną toaletę.
Oprzytomniawszy, zachował się dokładnie tak jak w Ermitażu: wszedł do małej poczekalni, rozejrzał się i usiadł w kąciku na twardym krześle. Zapachy nie należały do najprzyjemniejszych, w tę i z powrotem biegali mężczyźni w kapeluszach, lecz poseł nie zwracał na nich uwagi. Nigdy wcześniej nie był w tym budynku. Dopiero teraz przypomniał sobie krążące o nim plotki.
Przed kilkoma laty petersburska arystokracja, pokładając się ze śmiechu, dyskutowała o romansie Aleksandrowa, kupca pierwszej gildii, niezwykle bogatego człowieka, właściciela między innymi domu uciech. Aleksandrow po uszy zakochał się w baronowej Gonczarowej i obsypywał ją podarunkami. Ona zaś chętnie przyjmowała prezenty, ale zakochanemu kupcowi pozwalała tylko pocałować swą rączkę. Aleksandrow długo skakał wokół pociągającej kobiety, lecz koniec końców cierpliwość mu się skończyła. Przycisnął damę do muru – zażądał szczególnej uwagi względem własnej osoby. Gonczarowa odrzekła na to: „Tyś prostak, a ja baronowa. Możesz pocałować rękę, nic więcej”. Wściekły kupiec obiecał się zemścić na grymaśnej pani. Niedługo potem pod oknami pałacu baronowej wyrósł śliczny zameczek z wieżyczkami i ozdobnymi daszkami – kopia letniej willi Gonczarowej, do której baronowa wpuszczała tylko gości z najwyższych sfer. W tym miniaturowym pałacyku Aleksandrow urządził publiczną toaletę, którą nazwał „Willą wspólnego użytku”. Dogłębnie urażona baronowa przeprowadziła się do innego pałacu, lecz za sprawą kupca w nowym miejscu również wyrosła identyczna willa. Gonczarowa przeprowadziła się po raz trzeci, jednak Aleksandrow nie odpuszczał – postawił trzeci szalet. Jak zakończyła się ta historia, tego Chaim nie wiedział, ale dopiero teraz pojął, że Pałac Aleksandrowski to owa publiczna toaleta. Do takiego miejsca sekretarz Solski skierował jego – posła Rothschildów.
Do tego przyszło mu znowu długo czekać. Gdy do willi zawitał rejestrator kolegium w towarzystwie żandarma, za oknami zapadał już zmierzch. Urzędnik podszedł do posła Rothschildów, ale nawet nie raczył się przywitać. Chaim Rivkind nie spieszył się więc, by wstać.
– Fuj, ale miejsce sobie wybraliście. – Rejestrator wykrzywił się, rozwiązując sznurki grubego skoroszytu. Puścił oczko do żandarma i obaj mężczyźni głośno się roześmiali. – Ale waćpan chyba już przyzwyczajony – dodał. – Jak to się mówi, pachnie domem, czyż nie?
Rivkind uśmiechnął się delikatnie.
– Pecunia non olet – wypowiedział cicho.
Rejestrator zmarszczył brwi.
– Słucham? – Wysunął ku posłowi skoroszyt z dokumentami. – Proszę, weźcie. Podpiszcie, że otrzymaliście, i przypieczętujcie.
Chaim wziął papiery i niespiesznie zaczął je czytać, przesuwając palcem po papierze, sprawdzał każde słowo, każdą linijkę, niemal wodząc nosem po tekście, badał każdy podpis i każdą pieczęć.
– Panie, można szybciej? – Rejestrator nie wytrzymał. – Trochę tu, że tak powiem, cuchnie.
Jednak Chaim sprawiał wrażenie, jakby w ogóle Rosjanina nie usłyszał. Dopiero gdy się upewnił, że wszystko zostało spisane poprawnie, a niezbędne podpisy znalazły się na swoich miejscach, wyciągnął zza pazuchy pudełeczko z pieczęcią, podmuchał na nie i niespiesznie zaczął składać pieczęć z herbem Rothschildów – pięść na czerwonej tarczy ściskającą pięć strzał. Skończywszy, schował pieczęć ponownie za pazuchą. Dopiero wtedy wstał i zwrócił Rosjaninowi umowy, zostawiwszy dla siebie ich kopie.
– Pecunia non olet – powtórzył. – Pieniądze nie śmierdzą. Tak mawiał cesarz rzymski Wespazjan. Ten, który opodatkował rzymskie toalety publiczne – dodał z uśmiechem, po czym odwrócił się i zostawił osłupiałych Rosjan samych w Pałacu Aleksandrowskim.
Zatrzymał się w motelu Zorza Polarna znajdującym się nieopodal, nad Małą Newą. By się tam znaleźć, musiał przejść niewielki odcinek przez Park Aleksandrowski. Nadeszła już noc, park wydawał się pusty i nieprzyjazny, ale poseł pewnym krokiem, nie oglądając się na boki, maszerował żwirową ścieżką. Ledwo zdążył wkroczyć do parku, z jednej z bram wyłoniły się cztery ciemne postacie.
– Trochę się zasiedział – wyszeptał któryś z nadchodzących mężczyzn.
– Dobrze, że już się ściemniło – wymamrotał drugi. – Dobrze dla nas. Widzisz, jak jakiś głupek spokojnie sobie idzie przez park. Bierzemy go, a potem do kanału, koniec, kropka.
– Tylko nie zapomnijmy zabrać papierów – przypomniał trzeci typ. – Działajmy po cichu.
– Panowie, rozdzielamy się – odezwał się znów pierwszy. – Spotykamy się w środku parku.
Postacie znacząco po sobie spojrzały, rozproszyły się w różne strony i zniknęły w cieniach drzew.
„Rosjanie są jeszcze bardziej prymitywni niż Turcy”, pomyślał Chaim, zmierzając w głąb parku. Zatrzymał się. Schylił się, po czym podniósł z ziemi bryłkę gliny i zaczął ją obracać w dłoni. „Tamci przynajmniej zachowali się elegancko: wykwintna uczta, zatrute wino, a ci… Ech, jaskiniowcy. Bandytów z nożami wysłali. Dziki kraj. Czego się spodziewałem po barbarzyńcach?”
Chaim Rivkind był doświadczonym posłem: z jednej strony domyślał się, co go czeka, ale z drugiej sam lubił reżyserować wydarzenia. Dlatego przybywszy do Petersburga, każdemu, kto się nim zainteresował, tłumaczył, że mieszka w Zorzy Polarnej i lubi spacerować po Parku Aleksandrowskim. Odsiadka w „Willi wspólnego użytku” była mu na rękę – w ciemności napastnicy mogli jeszcze bardziej uwierzyć w swoje siły.
Skręcił odrobinę w lewo i po chwili znalazł się w zmierzającej do środka parku alei obrośniętej gęstymi, wysokimi krzakami. Mgła delikatnie się wzniosła, otuliła blado świecące gazowe latarnie. Rivkind popatrzył na nie z zachwytem i się uśmiechnął.
Nagle krzaki zaszeleściły, a zza nich wyszły dwie postacie. Pochyliwszy głowę, Chaim zauważył dwie kolejne. Jeśli spróbuje ratować się ucieczką, zastąpią mu drogę. Cienie niespiesznie się zbliżały. Samotny podróżnik w parku tonącym w półmroku wydawał im się łatwą zdobyczą.
Chaim zatrzymał się i westchnął. Rozkruszył w dłoni bryłkę gliny, po czym wymówił cicho:
– Im ba l’hargekha, hashkem l’hargo.
Krzaki znów zaszeleściły. Napastnicy zatrzymali się wstrząśnięci. Oczy rozszerzyły im się z podziwu, a szczęki jednocześnie opadły.
Zza drzew wyłoniły się dwie olbrzymie postacie, zbliżyły się do posła i stanęły po obu jego bokach. Były całkiem nagie, nie posiadały jakichkolwiek cech płciowych, a ich skóra miała kolor ochry. Na ciałach błyszczało po kilka metalowych płytek, które z daleka wyglądały jak łaty. Nie miały ani nosów, ani ust, tylko oczy jarzyły im się czerwonym ogniem. Golemy – prezent dla Rothschildów od praskich wskrzesicieli.
– Im ba l’hargekha, hashkem l’hargo – powtórzył Chaim. – Jeśli ktoś przychodzi, by cię zabić, wstań wcześniej i zabij go pierwszy.
Wreszcie jeden z napastników oprzytomniał, doskoczył do olbrzyma chroniącego Chaima i wbił mu nóż w klatkę piersiową. Ostrze z łatwością wbiło się aż po sam trzonek, ale golem stał, jakby tego nie zauważył. Podniósł ogromną pięść z wykutymi z metalu knykciami i uderzył bandytę prosto w głowę. Dłoń potwora w mgnieniu oka zanurzyła się w przesiąkniętą krwią kaszkę zmiażdżonych kości i mózgu. Golem odwrócił się w stronę kolejnych dwóch drabów próbujących podkraść się od tyłu i wyciągnął rękę. Coś grzmotnęło i niewielki iskrzący się pocisk, który wyleciał z przytwierdzonego do ręki miniaturowego działa, trafił w jednego z napastników. Ten zaskoczony łypnął na otwierającą się w klatce piersiowej dziurę wielkości pięści i nie zdążywszy nawet jęknąć, osunął się na ziemię. Golemy zwróciły się w stronę dwóch pozostałych mężczyzn i zaczęły kroczyć w ich kierunku. Gdy stawiały kroki, żwir rozpryskiwał się na boki jak woda. Bandyci nie czekali chwili dłużej, puścili się biegiem, skąd przyszli, i zniknęli w ciemności, pozostawiając po sobie jedynie szelest liści.
Kiedy park na powrót otuliła cisza, golemy wróciły do Rivkinda. Jedyne, co im pozostało, to odprowadzić posła na koniec parku, kryjąc się w cieniach, a następnie – zastygnąć między drzewami. Rano służący Chaima zapakują je w wielkie skrzynie, które opiszą czerwoną farbą „Ostrożnie! Szkło!”, i wyślą do Pragi.
Rivkind zerknął na dwa leżące na ścieżce zmasakrowane trupy.
– Petersburskich żandarmów czeka zagadka nie do rozwiązania, mnie podróż do domu i krótki odpoczynek, a Rothschildów największa awantura stulecia – zamruczał do siebie.
Rothschildowie od dawna marzyli, by przyłączyć Wilno i Rewel do Aliansu, stworzyć wielki łuk miast: Rewel – Wilno – Kraków – Praga – Konstantynopol.
– Abducet praedam, qui occurrit prior4) – szepnął Chaim Rivkind i ruszył w stronę motelu Zorza Polarna.
koniec
« 1 2 3
28 czerwca 2017
1) Lit. aljansas, od ang. alliance – sojusz, przymierze (przyp. tłum.).
2) Dawna nazwa Tallinna, stolicy Estonii (przyp. tłum.).
3) Główna, większa ulica (przyp. tłum.)
4) Uniesie zdobycz ten, kto zjawia się pierwszy (łac.).

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Świat zabawek mechanicznych
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.