Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Elizabeth A. Lynn
‹Wieża Czat›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWieża Czat
Tytuł oryginalnyWatchtower
Data wydaniaczerwiec 2003
Autor
Wydawca Solaris
CyklKroniki Tornoru
ISBN83-88431-75-7
Format257s. 125x195mm
Cena29,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wieża czat

Esensja.pl
Esensja.pl
Elizabeth A. Lynn
1 2 »
Przedstawiamy pierwszy rodział powieści Elizabeth A. Lynn zatytułowanej „Wieża czat”. Jest ona pierwszym tomem trylogii „Kroniki Tornoru”

Elizabeth A. Lynn

Wieża czat

Przedstawiamy pierwszy rodział powieści Elizabeth A. Lynn zatytułowanej „Wieża czat”. Jest ona pierwszym tomem trylogii „Kroniki Tornoru”

Elizabeth A. Lynn
‹Wieża Czat›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWieża Czat
Tytuł oryginalnyWatchtower
Data wydaniaczerwiec 2003
Autor
Wydawca Solaris
CyklKroniki Tornoru
ISBN83-88431-75-7
Format257s. 125x195mm
Cena29,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Rozdział 1
Ogień trawił zdobytą twierdzę Tornor.
Ryke miał okopconą twarz i skórę zdartą na nadgarstkach za sprawą łańcucha. Łupało go w skroniach. Gdy tak leżał na wewnętrznym dziedzińcu, nie odróżniał już wspomnień od majaków. Nad zewnętrznym murem, gdzie minerzy Kola Istora wysadzili fragment umocnień, dostrzegał kłęby dymu. Wyczuwało się silny swąd spalenizny. Z tyłu, w głównej sali zamku, syczały płomienie.
Śmierć poniósł Athor, pan twierdzy. Padając na ziemię, Ryke widział jego brodę, czerwoną od krwi z licznych ran. Półprzytomny z wysiłku, oczekiwał, że lada chwila mury zamczyska zatrzęsą się i rozsypią z hałasem… Nic podobnego się nie wydarzyło. Ściany stały na swoim miejscu, choć polegli wszyscy strażnicy dowodzeni przez Ryke’a. Zamarznięci na bezdusznym śniegu, spoczywali pod bramą, której bronili do ostatka. Ryke wyobrażał sobie, jak wiosną zjawiają się kobiety z wioski, żeby odkopać z roztopów ciała swych mężów i synów.
Kręciło mu się w głowie. Potoczył się po kamieniu, rozmyślając, ilu jego towarzyszy przeżyło i co Kol Istor zamierza z nimi zrobić… No i z nim. Pogodził się z tym, że zginie razem z żołnierzami. Wciąż przypuszczał, że nie ujdzie stąd z życiem. Nie pragnął śmierci, lecz trudno było rozbudzić w sobie chęć do życia, skoro odszedł Athor, została naruszona równowaga sił i uległ zburzeniu dotychczasowy porządek rzeczy. Zastanawiał się, czy Kol Istor zaciągnął go na dziedziniec i zakuł w kajdany, bo chciał wymierzyć mu przykładną karę. Pod policzkiem czuł szorstki kamień. Zadrżał. Gdzieś z wnętrza warowni zbudowanej na planie wielkiego prostokąta dobiegło gdakanie i głosy kobiet goniących za kurami. Zima przyszła niedawno, przed dwoma tygodniami, więc nie przywykł jeszcze do chłodów. Tej nocy nareszcie przestał padać śnieg. Nie, pomyślał w otępieniu. To było dwa dni temu…
Mimo dreszczy niekiedy przysypiał. Po przebudzeniu spróbował odtoczyć się na bok. Ktoś kopnął go w żebra.
Podniósł wzrok. Doskonale widoczny na tle niebieskiego zimowego nieba, stał nad nim Kol Istor: czarne włosy, czarna broda, okrągła, ogorzała twarz człowieka z południa.
– Właśnie ugaszono pożar – oznajmił lekkim tonem, jakby gawędził z przyjacielem, a nie zakutym w łańcuchy i poniżonym wrogiem. – Te barany wolały podpalić kuchnię, niż się poddać. – Przykucnął. Nosił kolczugę i długi miecz. Jego żelazny hełm wyglądał na stary rondel. Śmierdział popiołem. – Ciepło ci?
– Lepiej się nie zbliżaj! – ostrzegł ktoś stojący za nim.
– Milcz! – Rosły, barczysty mężczyzna przewiercał Ryke’a swymi ciemnymi oczami, jakby pojmany dowódca straży był kozą przeznaczoną na ubój. – Dzielnie walczysz – powiedział. – Nie odniosłeś ciężkich ran, prawda? Nic oprócz porządnego guza. Padłeś ogłuszony i to cię ocaliło. Żadnej złamanej kości. Jesteś młody. Powiodło ci się lepiej niż twojemu panu.
Ryke usiadł powoli. Chętnie rzuciłby się na łotra, lecz tak osłabł, że nie zdołałby nawet zakołysać ciężkimi żelaznymi kajdanami.
– Athor nie żyje.
Kol Istor zachichotał.
– Nie miałem na myśli starca, tylko młodego księcia.
– Errela? – Ryke zamrugał oczami. Dokuczliwy dym gryzł go w oczy. Od dwóch dni nie spał, głowa mu ciążyła. Zgarnął trochę śniegu i przetarł twarz, usiłując zebrać myśli. Errel, jedyny syn i dziedzic Athora, brał udział w łowach, kiedy przed pięcioma dniami pod zamkiem zjawił się Kol ze zbrojnym hufcem. Errel dotąd nie wrócił. Tak Athor, jak i dowódcy straży zakładali, że nic mu się nie stało. Również Ryke pocieszał się tą nadzieją. – Nie dostaniecie go.
– Jest z nami. – Kol Istor wstał i dał sygnał swemu towarzyszowi. – Niech wstaje!
Mężczyzna zbliżył się i bezceremonialnie podźwignął Ryke’a grubymi łapskami. Oparty o mur, Ryke poczekał, aż nogi przestaną mu dygotać. Kol przyglądał mu się z niewielkim zainteresowaniem. Nie wyglądał na wybitnego wodza. W powszechnym mniemaniu wojna przychodziła tylko z północy. Tam, wśród skał, narodziła się wojna, którą później zahartowały kolejne starcia zbrojne. Chwilowo między Arunem a krajem położonym dalej na północ, Anhardem-za-Górami, obowiązywało kruche zawieszenie broni. Athor z Tornoru, zawsze na baczności przed najeźdźcami z Anhardu, puszczał mimo uszu docierające do twierdzy pogłoski, powtarzane przez kupców z południa. Ci mówili o dowódcy najemników, który rósł w siłę w Galbareth, krainie spokojnych farm i złotych łanów zboża. A jednak ten człowiek wypowiedział wojnę zaprawionym w bojach żołnierzom Tornoru i zwyciężył.
– Bierzcie go! – zarządził Kol.
Przemierzyli dziedziniec i doszli do bramy. Ryke z trudnością poruszał się po śliskim śniegu. Chłodny wiatr pomógł mu otrząsnąć się z otępienia. W jasnych promieniach słońca żołnierze Kola przywracali porządek na zamku. Pod murem leżały w szeregu trupy. Wszyscy w bojowym rynsztunku oprócz jednego nieszczęśnika w skórzanym fartuchu kucharza. Z daleka nie dało się go rozpoznać…
Po drodze Ryke przewrócił się, a wtedy zaczekali, aż niezgrabnie się podniesie, i ruszyli dalej.
Przeszli przez wartownię, pod żelaznymi kłami spuszczanej kraty. Strażnicy wyprężyli się na baczność. Kilku miało na sobie zagrabione ubrania z ognistym godłem zamku Zilia – najbardziej na wschód wysuniętej twierdzy, odległej od Tornoru o trzy dni jazdy konnej. Ryke nie wiedział, jaki los spotkał rodzinę Ocela, pana tamtych ziem. A była to duża rodzina. Prawdopodobnie wszyscy zginęli. Na zewnętrznym dziedzińcu roiło się od żołnierzy. Jeden nazbierał pęk strzał. Trzymał je za brzechwy, psując ułożenie lotek. Południowcy nie znali się na strzelaniu z łuku. Ryke zastanawiał się, czy twierdza broniłaby się dłużej, gdyby mieli więcej strzał. Tutejsi rzemieślnicy wykonywali strzały tylko do łuków myśliwskich; w czasach zawieszenia broni przestawali się zajmować łukami bojowymi.
Doszedł do wniosku, że nic by im to nie dało.
Nad murami łopotały proporce Athora, z czerwoną ośmioramienną gwiazdą w białym polu. Na oczach Ryke’a mała ciemna postać wspięła się na maszt i odcięła proporzec. Odwrócił wzrok, czując na sobie baczne spojrzenie Kola. Kajdany na rękach tarły go boleśnie. Szli wzdłuż południowego muru. U stóp Wieży Czat pławiła się w słońcu psia zagródka: niewielkie ogrodzenie ze wspartym na balach płóciennym daszkiem. Athor zbudował ją dla wilczura; suka zamieszkała tu ze swoimi szczeniętami. Teraz zagroda była pusta.
Errel, przykryty brudnym kocem, leżał na upapranym odchodami bruku. Na sinej z zimna twarzy biegło przy ustach szerokie rozcięcie. Miał zamknięte oczy. Tylko miarowe ruchy klatki piersiowej świadczyły, że jeszcze żyje.
– Marnie wygląda – stwierdził mężczyzna, którego Ryke nie znał z imienia.
– Moi ludzie schwytali go na Zachodnim Gościńcu, jechał do Podchmurnej Twierdzy – odparł Kol. – Czterech ukatrupił strzałami z długiego łuku. Ale dostał za swoje.
Ryke najchętniej ukręciłby mu szyję.
– Czego chcesz? – zapytał.
Kol Istor kołysał się w przód i w tył z radosnym uśmiechem. Nosił kaftan z tłoczonej skóry, a na niej kolczą kamizelkę. Płócienne poły kaftana łopotały mu nad kolanami. Zbroja wyglądała na lekką i silną – po mistrzowsku wykonaną, jak wszystkie wyroby kowali z północy.
– Mogę go zabić – powiedział. – Mogę zrobić z niego pachołka albo świniarza. Jeśli zechcę, do końca życia będzie gnił w łańcuchach.
– Czego chcesz, bandyto?
Kompan Kola uderzył go na odlew w twarz. Ryke zatoczył się na ścianę. W głowie mu się zakręciło, ujrzał przed oczami dzikie błyski. Przezwyciężył jednak mdłości i stanął równo na nogach.
– Starczy, Held! – Kol spojrzał na niebo, gdy jego podkomendny odstąpił posłusznie. – Na razie ani chmurki. Spadną jeszcze śniegi?
Na początku rozmawiali o Errelu, a teraz o pogodzie. Absurdalna historia.
– Co…?
– Odpowiadaj na pytanie! – warknął herszt. Położył lewą dłoń na pochwie miecza, bez porywczości, lekko, jakby dotyk broni dawał mu ukojenie. Skórzana pochwa miała metalowe okucia. Sam miecz wykonano zapewne z najlepszej jakości tezerańskiej stali.
– Za pięć lub sześć dni. Prędzej, jeśli wiatr zawieje z zachodu.
– Moi żołnierze poszukają w wiosce furażu, ale nie chcę morzyć głodem chłopów. Jakie zapasy zgromadził Athor na zamku?
– Magazyny są pełne zboża i solonej wołowiny. – Ryke poczuł smak krwi, gdy dotknął językiem policzka. Held rozciął mu skórę. – Dla was może nie starczyć. Athor miał do wyżywienia dwieście ludzi z załogi i służbę. Was jest więcej. – Próbował mówić beznamiętnym głosem, lecz nie w pełni mu się to udało.
– Boli, prawda? – rzekł Kol. Na murach wieszano już jego chorągiew: czerwony miecz na czarnym tle. Held nosił to godło na prawej piersi. – Spójrz na mnie, Ryke.
Ryke popatrzył mu prosto w oczy. Ten człowiek umiał narzucać swą wolę.
– Od razu lepiej. W razie konieczności wojsko będzie jadało skromne racje. Dobrą tu macie wodę w rzece? – Miał na myśli Rurian, rzekę spływającą z gór na zachód od twierdzy. Biegła na południe wartkim nurtem, coraz szerszym korytem, w miarę jak wpadały do niej liczne potoki. Podobno uchodziła do morza. Zakręcając pod zamkiem, szemrała pod murami. Stanowiła główne źródło wody pitnej dla mieszkańców twierdzy.
– Z roztopionych śniegów. Krystalicznie czysta. Czemu pytasz?
– Chciałeś wiedzieć, czego chcę. Chcę ciebie. Znasz zamek, okoliczne wioski, tutejszą pogodę, ukształtowanie terenu. Chcę cię przyjąć do służby. W zamian za twą lojalność, daruję życie temu ot księciuniowi. – Obaj spojrzeli na Errela poprzez pręty drewnianego ogrodzenia.
Ryke starał się odgadnąć, co na jego miejscu zrobiłby Athor. On wszakże legł trupem i zamilkł na wieki.
– Załóżmy, że się nie zgodzę…
– To sobie popatrzysz, jak Held wyłamuje mu ręce – odrzekł Kol Istor z uśmiechem.
Powiedział to zdawkowym tonem, lecz na tyle głośno, że Errel musiałby go usłyszeć, gdyby był przytomny. Książę nawet nie drgnął. Ryke obserwował jego unoszącą się pierś. Zapewne i jemu oberwało się w głowę. Od tego człowiek mógł umrzeć. Tak samo jak z zimna.
– Ilu masz dowódców straży?
– Trzech.
– Niechaj będzie czterech.
Kol skubał brodę w zamyśleniu.
– Czterech… – powtórzył wolno.
Held poruszył się obok, lecz nie zabrał głosu.
– Wyciągnij Errela z zagrody – powiedział Ryke.
Kol dał znak Heldowi. Żołnierz odemknął zamek. Chwyciwszy więźnia za nogi, wywlókł na zewnątrz jego długie ciało. Ryke przyklęknął na kolano. Omal przy tym nie upadł; opanował się jednak i wyciągnął ręce. Kilku czarnobrodych, zaintrygowanych żołnierzy przystanęło opodal, aby się temu przyjrzeć. Kol pochylił się i chwycił ręce Ryke’a. Ten zwilżył wargi językiem. Nie zamierzał składać tej samej przysięgi, którą w wieku piętnastu lat złożył przed prawowitym panem Tornoru.
– Ślubuję wiernie ci służyć, póki Errel będzie żył w zdrowiu i spokoju.
Tyle wystarczyło. Kol cofnął się i pozwolił mu wstać.
– Dobrze – powiedział. Odwrócił się do Helda. – Niech go zaniosą do medyka.
Held przywołał dwóch stojących w pobliżu żołnierzy. Gdy podeszli, jeden ujął Errela pod pachy, drugi chwycił jego bezwładne nogi.
– Rozkażesz Gamowi i Onranowi wybrać skład czwartej straży – rzekł Kol Istor. – I pomożesz im. Nie zareagował, gdy Held kiwnął głową z wyraźną niechęcią. Popatrzył na Ryke’a. – Pójdziesz ze mną. Kowal cię rozkuje.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.