Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Paul Levinson
‹Kod jedwabiu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKod jedwabiu
Tytuł oryginalnyThe Silk Code
Data wydaniaczerwiec 2003
Autor
PrzekładJarosław Cieśla
Wydawca Solaris
CyklPhil d’Amato
ISBN83-88431-71-4
Format310s. 125x195mm
Cena31,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Kod jedwabiu

Esensja.pl
Esensja.pl
Paul Levinson
1 2 3 7 »
Co łączy Amiszów, Neandertalczyków i jedwab? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w powieści Paula Levinsona „Kod jedwabiu”, której obszerny fragment zamieszczamy.

Paul Levinson

Kod jedwabiu

Co łączy Amiszów, Neandertalczyków i jedwab? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w powieści Paula Levinsona „Kod jedwabiu”, której obszerny fragment zamieszczamy.

Paul Levinson
‹Kod jedwabiu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKod jedwabiu
Tytuł oryginalnyThe Silk Code
Data wydaniaczerwiec 2003
Autor
PrzekładJarosław Cieśla
Wydawca Solaris
CyklPhil d’Amato
ISBN83-88431-71-4
Format310s. 125x195mm
Cena31,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Część pierwsza
Mendlowska lampa
Jeden
Większość ludzi z terenami rolniczymi kojarzy Kalifornię lub Środkowy Wschód. Według mnie tego typu obszarem jest Pensylwania, pełna soczystej zieleni na czerwonawej glebie. Niewielkie poletka pomidorów, kukurydzy, ubrania powiewające na sznurze i dom stojący zawsze w rogu działki. Wszystko ma bardzo ludzkie wymiary…
Jenna przebywała w Anglii na konferencji, nie miałem nic zaplanowanego na weekend, więc zaproponowałem Mo wycieczkę do Lancaster. Pokasłując silnikiem, pojechaliśmy przez most Waszyngtona; szosą Pennsylvania Turnpike; przez kolejny most; następną autostradą, pełną łat i dziur; w końcu boczną drogą, gdzie można było opuścić szyby i napawać się świeżym powietrzem.
Mo, jego żona i dwie córki byli dobrymi ludźmi. Wśród osób zajmujących się medycyną sądową on stanowił rzadki okaz. Może wynikało to z małej liczby przestępstw w tej części kraju – mieszkało tu mnóstwo Amiszy, a oni odrzucają przemoc – a może to ciągły kontakt z soczystą zielenią napawał jego duszę spokojem. Lecz w ogóle nie miał w sobie nic z tej twardości, tego cynizmu tak częstego u ludzi zajmujących się martwymi i okaleczonymi. Nie, w Mo dominowała niewinność, radość z nauki, ludzi i roztaczających się przed nimi możliwości.
– Phil – klepnął mnie w ramię, drugą ręką łapiąc mój bagaż.
– Jak się masz, Phil! – krzyknęła z wnętrza jego żona, Corinne.
– Cześć, Phil! – zawołała z okna jego starsza córka Laurie, prawdopodobnie już szesnastoletnia – truskawkowoblond plama w srebrnej ramie.
– Cześć… – zacząłem, ale Mo postawił moją torbę na werandzie i pociągnął mnie w stronę swojego samochodu.
– Przyjechałeś wcześnie, to dobrze – powiedział tym konspiracyjnym szeptem uczniaka.
Zawsze używał takiego głosu, kiedy trafiał na coś nowego w nauce. Postrzeganie pozazmysłowe, UFO, ruiny Majów w nieoczekiwanym miejscu – wszystko to stanowiło dla Mo nieodpartą przynętę. Lecz jego specjalnością była moc zwykłej natury i ukryta mądrość farmerów.
– Mały prezent, który chcę odebrać dla Laurie – wyszeptał jeszcze ciszej, choć dziewczyna znajdowała się daleko poza zasięgiem słuchu. – Zamierzam też coś ci pokazać. Nie jesteś zbyt zmęczony na krótką przejażdżkę?
– Och, nie, skądże.
– Świetnie, to jedziemy – ucieszył się. – Trafiłem na pewne metody Amiszów… No cóż, sam zobaczysz. Spodoba ci się.

Strasburg leży w odległości piętnastu minut od Lancaster, drogą 30. Po drodze są tylko cukiernie „Dairy Queens” i sklepiki sieci „7-Elevens”, lecz jeśli zjechać w bok, na jakieś pół mili w dowolną stronę, człowiek cofnie się w czasie o dobre sto lat. Samo powietrze o tym informuje – wyraźna mieszanina woni pyłków i końskich odchodów, zaskakująco miła, tak rzeczywista, że oczy zachodzą łzami z przyjemności. Człowiek nawet przestaje zwracać uwagę na krążące w pobliżu muchy.
Skręciliśmy w Northstar Road.
– Kawałek stąd, po prawej stronie, jest farma Josepha Stoltzfusa – poinformował Mo.
Skinąłem głową.
– Cudownie.
Słońce miało zajść za jakieś pięć minut. Niebo koloru brzuszka gila nachylało się nad brązami i zielenią farm.
– Nie będzie miał nam za złe, że przybywamy tam, tym, no…
– Samochodem? Nie, oczywiście, że nie – uspokoił mnie Mo. – Amisze nie mają nic przeciwko używaniu samochodów przez nie-Amiszy. A Joseph, jak sam zobaczysz, ma umysł bardziej otwarty niż większość z nich.
Pomyślałem, że chyba właśnie go widzę, po prawej stronie, na końcu szosy, która przeszła w drogę gruntową, szpakowato-siwa głowa i broda pochylone nad sękatą korą drzewa owocowego. Miał na sobie prosty, czarny kombinezon i ciemnoczerwoną koszulę.
– To jest Joseph? – spytałem.
– Tak sądzę – odparł Mo. – Nie jestem pewien.
Zatrzymaliśmy samochód w pobliżu drzewa i wysiedliśmy. Znienacka zaczął padać delikatny, jesienny deszcz.
– Macie tu jakiś interes? – mężczyzna stojący przy pniu odwrócił się w naszą stronę. Ton jego słów był mało przyjazny.
– Ehm, tak – powiedział Mo, najwyraźniej zaskoczony. – Przepraszam, że przeszkadzamy. Joseph Stoltzfus powiedział, że możemy przyjechać…
– Mieliście interes do Josepha? – ostro spytał mężczyzna.
Oczy miał zaczerwienione i mokre – choć to mogło być skutkiem deszczu.
– Coż, tak – potwierdził Mo. – Ale jeśli przyjechaliśmy nie w porę…
– Mój brat nie żyje – oznajmił mężczyzna. – Ja nazywam się Isaac. To zły czas dla naszej rodziny.
– Nie żyje? – Mo prawie krzyknął. – To znaczy… co się stało? Widziałem się z pańskim bratem wczoraj.
– Nie jesteśmy pewni – rzekł Isaac. – Może atak serca. Uważam, że powinniście odjechać. Wkrótce pojawi się tu rodzina.
– Tak, tak, oczywiście – zgodził się Mo.
Popatrzył na znajdującą się za Isaacem stodołę, którą spostrzegłem dopiero w tym momencie. Jej wrota były lekko uchylone, wewnątrz migotało słabe światło.
Mo zrobił krok w stronę budynku. Isaac powstrzymał go wyciągniętą ręką.
– Proszę – rzekł. – Lepiej będzie, jeśli odjedziecie.
– Tak, oczywiście – ponownie zgodził się Mo, a ja odprowadziłem go do samochodu.
– Nic ci nie jest? – spytałem, kiedy obaj już siedzieliśmy w środku i Mo włączył silnik.
Potrząsnął głową.
– To nie mógł być atak serca. Nie teraz.
– Zawały zazwyczaj nie umawiają się na spotkanie – zauważyłem.
Mo wciąż potrząsał głową, kiedy skręcaliśmy z powrotem na Northstar Road.
– Uważam, że ktoś go zabił.

W dzisiejszych czasach lekarze sądowi mają tendencję do dostrzegania morderstwa w przypadku dziewięćdziesięcioletniej staruszki umierającej spokojnie we śnie, ale Mo takiego skrzywienia nie miał.
– Opowiedz mi coś więcej – poprosiłem niechętnie.
Tylko tego było mi trzeba – nagłej śmierci zmieniającej moje odwiedziny w weekend pracoholika.
– Nieważne – mruknął. – Już się zanadto wygadałem.
– Wygadałeś? Nie powiedziałeś mi nic.
Mo prowadził w milczeniu, zamyślony. Wyglądał jak ktoś zupełnie inny, noszący jego twarz jako maskę.
– Próbujesz mnie przed czymś chronić, prawda? – zaryzykowałem. – Powinieneś lepiej mnie znać.
Mo milczał.
– W czym rzecz? – drążyłem. – Za pięć minut będziemy z Corinne i dziewczynkami. Wystarczy, że rzucą na ciebie okiem i będą wiedziały, że coś się stało. Co im powiesz?
Mo skręcił nagle w boczną drogę, wskutek czego moja nerka weszła w gwałtowny kontakt z klamką.
– Cóż, tu chyba masz rację – powiedział.
Wystukał numer na telefonie zamontowanym w samochodzie – dopiero teraz go zauważyłem.
– Halo? – odezwała się Corinne.
– Złe wiadomości, kochanie – powiedział rzeczowo Mo, choć mnie ton wydawał się bardzo wymuszony. Bez wątpienia jego żona też to wyczuła. – Coś wypadło w projekcie i musimy jeszcze dziś pojechać do Filadelfii.
– Ty i Phil? Wszystko OK?
– Tak, obaj – potwierdził Mo. – Nie ma się czym przejmować. Zadzwonię do ciebie, kiedy dojedziemy na miejsce.
– Kocham cię – powiedziała Corinne.
– Ja ciebie też – wyznał Mo. – Ucałuj ode mnie dziewczynki na dobranoc.
Rozłączył się i odwrócił do mnie.
– Filadelfia? – zdziwiłem się.
– Lepiej żebym nie podawał im zbyt wielu szczegółów – wyjaśnił. – Nigdy tego nie robię w moich sprawach. To by je tylko zaniepokoiło.
– Ona i tak się niepokoi – powiedziałem. – Dowodzi tego, że nawet nie nakrzyczała na ciebie za nieobecność na obiedzie. Teraz i ja jestem nieco zaniepokojony. Co się dzieje?
Mo nic nie powiedział. Potem znów skręcił – litościwie zrobił to łagodniej – w drogę, przy której stał znak informujący, że przed nami znajduje się autostrada Pennsylvania Turnpike.
Kiedy przyspieszył, przymknąłem okno. Noc nagle zrobiła się wilgotna i zimna.
– Powiesz mi choć słówko, dokąd jedziemy, czy też po prostu porywasz mnie do Filadelfii? – zapytałem.
– Wysadzę cię koło stacji na 30-tej Ulicy – powiedział. – Będziesz mógł przekąsić coś w pociągu, w Nowym Jorku będziesz za godzinę.
– Zostawiłeś moją torbę na werandzie, pamiętasz? – zauważyłem. – Nie wspominając już o moim samochodzie.
– W porządku, odwiozę cię do nas do domu, możemy zawrócić na następnym zjeździe.
– Możemy wybrać się na przejażdżkę, a potem we dwóch wrócić do ciebie. W porządku?
Mo tylko skrzywił się i jechał dalej.
– Zastanawiam się, czy Amos wie? – mruknął kilka minut później, bardziej do siebie niż do mnie.
– Amos to jeden z przyjaciół Josepha? – spytałem.
– Jego syn – wyjaśnił Mo.
– Cóż, chyba raczej nie możesz do niego zadzwonić z komórki – zauważyłem.
Mo potrząsnął głową, skrzywił się.
– Większość ludzi ma błędne wyobrażenie o Amiszach. Uważają ich za jakichś Luddystów, przeciwnych wszelkiej technologii. Ale to niepełna prawda. Walczą z technologią, zadręczają się co przyjąć, a co odrzucić, a jeśli zaakceptować – to w jaki sposób, żeby nie zakłóciło to ich niezależności i samowystarczalności. Nie sprzeciwiają się telefonom w ogóle, nie chcą ich tylko we własnych domach, bo przeszkadzają we wszystkim, co się robi.
Prychnąłem.
– Uhum, wielokrotnie telefon od kapitana oderwał mnie od błogich zajęć. Telefonus interruptus.
Mo uśmiechnął się na moment, po raz pierwszy od opuszczenia farmy Josepha Stoltzfusa. Miło było to zobaczyć.
– To gdzie Amisze trzymają swoje telefony?
Mogłem wykorzystać sytuację w nadziei, że Mo w końcu zacznie mówić.
– Cóż, to kolejne błędne wyobrażenie – wyjaśnił. – Nie istnieje coś takiego, jak sposób widzenia wszystkich Amiszy. Istnieje wiele ich odłamów, w różny sposób radzących sobie z technologią. Niektórzy tolerują budki telefoniczne ustawione na skraju ich posiadłości, tak że mogą gdzieś zadzwonić jeśli chcą, jednocześnie unikając niepokojenia w uświęconym wnętrzu domu.
– Czy Amos ma budkę telefoniczną? – zainteresowałem się.
– Nie wiem – rzucił Mo, sprawiając wrażenie, że zaczął myśleć o czym innym.
– Lecz powiedziałeś, że jego rodzina jest wyjątkowo wolna od uprzedzeń – naciskałem.
1 2 3 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.