Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

David Zindell
‹Klejnot Światła›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKlejnot Światła
Tytuł oryginalnyThe Lightstone
Data wydaniawrzesień 2002
Autor
PrzekładWojciech Szypuła
Wydawca MAG
CyklEa
ISBN83-89004-11-9
Cena29,-
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Klejnot światła

Esensja.pl
Esensja.pl
David Zindell
1 2 3 4 »
Przedstawiamy pierwszy rozdział powieści wydanej przez wydawnictwo MAG. David Zindell mieszka w Boulder, stan Kolorado, i jest uznanym autorem książek science fiction. Do jego najbardziej znanych powieści należą: Neverness, The Broken God, The WildWar in Heaven. Klejnot światła jest pierwszą książką fantasy w dorobku autora, rozpoczynającą cykl Ea. Niesamowita opowieść fantasy, mająca swe korzenie we „Władcy Pierścieni” Tolkiena i „Opowieściach o królu Arturze”.

David Zindell

Klejnot światła

Przedstawiamy pierwszy rozdział powieści wydanej przez wydawnictwo MAG. David Zindell mieszka w Boulder, stan Kolorado, i jest uznanym autorem książek science fiction. Do jego najbardziej znanych powieści należą: Neverness, The Broken God, The WildWar in Heaven. Klejnot światła jest pierwszą książką fantasy w dorobku autora, rozpoczynającą cykl Ea. Niesamowita opowieść fantasy, mająca swe korzenie we „Władcy Pierścieni” Tolkiena i „Opowieściach o królu Arturze”.

David Zindell
‹Klejnot Światła›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKlejnot Światła
Tytuł oryginalnyThe Lightstone
Data wydaniawrzesień 2002
Autor
PrzekładWojciech Szypuła
Wydawca MAG
CyklEa
ISBN83-89004-11-9
Cena29,-
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
W pogodne zimowe noce wspinam się na górskie szczyty, żeby znaleźć się bliżej gwiazd. Niektórzy twierdzą, że te migające światełka to dusze poległych w boju wojowników; inni utrzymują, że u źródła czasu Arwe we własnej osobie cisnął w niebo nieskończoną ilość diamentów, żeby ich blask po kres dni rozpraszał mroki nocy. Ja jednak sądzę, że gwiazdy to takie same słońca jak nasze. Ich ognisty szept rozpala we krwi wspomnienia pradawnych snów i nie spełnionych obietnic. To z gwiazd dawno temu ludzie przybyli na ziemię z pucharem zwanym Klejnotem Światła; wrócimy tam pewnego dnia jako aniołowie, niosąc światło w dłoniach.
Mój dziadek też tak uważał. To od niego nauczyłem się historii Wielkiej Niedźwiedzicy, Smoka, Siedmiu Sióstr i innych gwiazdozbiorów. To on nadał mi na cześć jasnej Gwiazdy Zarannej imię Valashu; zawsze powtarzał, że rodzimy się po to, by lśnić własnym blaskiem. Powiedział mi kiedyś, że wojownik Valarich powinien najpierw wygładzić do połysku swą duszę, a potem miecz. Dopiero wtedy bowiem może dostrzec swoje przeznaczenie i albo pogodzić się z nim, albo z nim walczyć, jeżeli jest jednym z tych nielicznych, którym dane jest kształtować swój los. Tacy ludzie przynoszą światu chwałę. Taki właśnie był mój dziadek. Ale Ishkanie i tak go zabili.
Elkasar Elahad uznałby za naprawdę niezwykłe zrządzenie losu, że tego samego dnia, gdy posłowie króla Kiritana przybyli z Alonii, by obwieścić rozpoczęcie poszukiwań Klejnotu Światła, cała armia rycerzy i arystokratów z Ishki zjawiła się w zamku mojego ojca z zamiarem rozpoczęcia negocjacji lub wypowiedzenia wojny. To było pierwszego ashte 2812 roku, w epoce, którą historycy nazwali Wiekiem Smoka. Tak ciepłej i ślicznej wiosny nie pamiętali najstarsi ludzie: śniegi topniały i spływały z gór, łąki rozkwitały dzikim kwieciem, w lasach otaczających Silvassu roiło się od dzików, jeleni i innej zwierzyny łownej. Policzywszy gości, majordomus nachmurzył się i burknął, że jeżeli planujemy ucztę, trzeba uzupełnić zapasy w spiżarni. Wezwano nas zatem - mnie, moich braci i innych rycerzy - byśmy udali się na polowanie. Cóż, nawet królobójcy muszą coś jeść.
Było wczesne popołudnie, gdy z najstarszym z braci, lordem Asaru, zjeżdżaliśmy ze wzgórz, na których stoi nasze pradawne miasto. Towarzyszyli nam mój przyjaciel Maram i jeden z giermków mojego brata; tworzyliśmy małą (tego dnia zapewne najmniejszą) grupkę myśliwych przemierzających okoliczne lasy. Cieszyło mnie to; nie bawi mnie, gdy sfora ujadających psów i banda mężczyzn na parskających koniach ściga oszalałą z przerażenia dziką świnię. Asaru przypominał bardzo naszego ojca, króla Shamesha: był tak samo poważny, stanowczy i bez reszty poświęcał się osiągnięciu raz obranego celu. Jego dusza została nie tylko wypolerowana, ale i naostrzona tak, że cięła groźniej niż najlepsza godhrańska stal. Powiedział, że zapolujemy na jelenia, więc lepiej będzie poruszać się po cichu i w małej grupie. Mimo to Maram, który wolałby polować z pompą i w tłumie innych rycerzy, postanowił się do nas przyłączyć. Prawdę mówiąc, po prostu chciał jechać ze mną; często powtarzał, że nigdy nie opuści najlepszego przyjaciela. Znacznie mniej chętnie przyznawał się do tego, że tchórzy, bo widział kiedyś, co ostre jak brzytwa szable dzika potrafią zrobić z męskim przyrodzeniem. Polowanie na jelenia było o wiele bezpieczniejsze.
Dzień był ciepły, w powietrzu unosił się zapach świeżej ziemi i kwiatów lila. Wśród wytyczonych niskimi kamiennymi murkami pól, na których właśnie zielenił się młody jęczmień, mniej więcej co trzysta metrów stały solidne wiejskie domy. Na niebie złociło się słońce. W głębi Łabędziej Doliny zaczynał się nieprzebyty bór. Na granicy pól i lasu, gdzie stare dęby tworzyły zielony mur, zatrzymaliśmy się i zsiedliśmy z koni. Asaru rzucił wodze giermkowi, Joshu Kadarowi, który kwadratową twarz i powściągliwy charakter odziedziczył po ojcu, lordzie Kadarze. Nie podobało mu się, że musi zostać z końmi; z zazdrością patrzył, jak Asaru sięga po swój cisowy łuk i napina go na próbę. Miałem ochotę oddać Joshu własną broń, żeby mógł sobie postrzelać, kiedy ja będę się wylegiwał na słońcu. Nie cierpiałem polowania niemal tak samo jak wojny.
Asaru, wysoki i władczy w swoim czarnym, powiewającym na wietrze płaszczu, podał mi łuk i wskazał w kierunku drzew.
– Dlaczego tutaj, Val? - zapytał. - Dlaczego ten las?
– A dlaczego nie? - odpowiedziałem pytaniem. Zdając sobie sprawę, jak bardzo nienawidzę zarzynania bezbronnych zwierząt, pozwolił mi wybrać miejsce dzisiejszego polowania. Wprawdzie przez całą drogę z zamku milczał jak zaklęty, ale musiał sobie zdawać sprawę, dokąd jedziemy. - Przecież wiesz - dodałem łagodnie, patrząc mu w oczy.
Nie spuścił wzroku. W jego spojrzeniu nie było lęku; każdy Valari chciałby tak wyglądać. Miał oczy króla: głębokie, tajemnicze, czarne jak noc i błyszczące jak gwiazdy. Wydatne kości policzkowe i długi orli nos potwierdzały przynależność do naszego wiekowego rodu. Spalona wiosennym słońcem skóra przypominała wyblakłą kość słoniową. Wiatr rozwiewał mu grzywę długich, gęstych, czarnych włosów. Chociaż Asaru był jak najbardziej człowiekiem z krwi i stali (a także innych pierwiastków obecnych w ziemi), miał w sobie także coś nieziemskiego. Ojciec twierdził, że jesteśmy do siebie podobni jak bracia bliźniacy, lecz Asaru był pierworodnym synem Shavashara Elahada, a ja - najmłodszym z siedmiu. To wielka różnica.
Podszedł bliżej i przyjrzał mi się w milczeniu. Uparłem się, żeby założyć na polowanie skórzaną kurtkę myśliwską, koszulę z samodziału i ciemnozielone spodnie. Asaru tymczasem przywdział płaszcz i czarną tunikę z wyszytymi na piersi symbolami królewskiego rodu z Meshu: srebrnym łabędziem i siedmioma srebrnymi gwiazdami. Nie wyobrażał sobie, że mógłby publicznie pokazać się w innym stroju. Był najwyższy z braci i choć przerastał mnie tylko o centymetr, miałem wrażenie, że patrzy na mnie z góry. Jego oczy niczym dwa palące słońca wpatrywały się w bliznę, którą miałem nad lewym okiem: niezwykłą bliznę w kształcie błyskawicy. Chyba przypominała mu o czymś, o czym wolałby zapomnieć.
– Dlaczego taki z ciebie dzikus? - spytał natarczywym szeptem.
Stałem przed nim wsłuchany w łoskot własnego serca. Milczałem.
– Hola, hola! - rozległ się donośny głos. - Co się dzieje? O czym tak rozprawiacie?
To Maram, który zorientował się, że coś iskrzy między nami, podszedł do nas, chrząkając nerwowo. W ręce trzymał łuk. Nie dorównywał Asaru wzrostem, ale i tak był człowiekiem solidnej postury, a wydatny brzuch zdawał się służyć mu do usuwania z drogi wszelkich przeszkód i ludzi mniejszych niż on sam.
– Co powinienem wiedzieć o tych lasach? - zapytał.
– Że pełno w nich jeleni - odparłem z uśmiechem.
– I innego zwierza - dodał prowokacyjnie Asaru.
– Jakiego zwierza? - zainteresował się Maram. Oblizał wydatne, zmysłowe usta i podrapał się po gęstej brodzie.
– Ostatnio w tym lesie nie sposób było się ruszyć, żeby nie wejść na jakiegoś królika - wyjaśnił Asaru. - Poza tym roi się tu od wiewiórek.
– To dobrze. Bardzo dobrze. Lubię wiewiórki.
– Lisy też je lubią - zauważył Asaru. - I wilki.
Maram odchrząknął i kilka razy z wysiłkiem przełknął ślinę.
– W moim kraju widywałem tylko zwyczajne rude lisy. W niczym nie przypominają tych waszych szarych olbrzymów, które właściwie niewiele różnią się od wilków. A co do wilków… No cóż, już dawno prawie doszczętnie je wytrzebiliśmy.
Maram nie pochodził ani z Meshu, ani nawet z Dziewięciu Królestw Valarich. Co więcej, wszystko w jego osobie drażniło prawdziwego Valari. Ogromne brązowe oczy przywodziły na myśl delską słodzoną kawę i łatwo napełniały się łzami złości lub melancholii; olbrzymie jak bochny chleba dłonie były całe upierścienione. Na polowanie Maram przywdział szkarłatną tunikę i spodnie królów Delu. Lubił, naturalnie, czerwień jako zewnętrzną manifestację temperatury swojego ognistego serca, ale przede wszystkim chciał być widoczny, zwłaszcza w lesie, w którym roiło się od wygłodniałych ludzi z łukami. Moi bracia uważali, że zesłanie go do szkoły Bractwa w górach nieopodal Silvassu miało być karą za tchórzostwo. Jednak prawda przedstawiała się inaczej: Maram został wygnany z dworu za nieskromne zabawy z ulubioną konkubiną ojca.
– Nie poluj na wilki w Meshu - uprzedził go Asaru. - To przynosi pecha.
– Dobrze, dobrze. - Maram naciągnął i puścił cięciwę łuku, która zadźwięczała głośno. - Jeżeli one nie będą polować na mnie, to i ja zostawię je w spokoju.
– Wilki nie polują na ludzi - uspokoił go Asaru. - Powinieneś raczej wystrzegać się niedźwiedzi.
– Niedźwiedzi?
1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Danie odgrzane
— Joanna Słupek

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.