Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Kim Harrison
‹Każda magia jest dobra›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKażda magia jest dobra
Tytuł oryginalnyEvery Which Way But Dead
Data wydania22 września 2010
Autor
PrzekładAgnieszka Sylwanowicz
Wydawca MAG
CyklZapadlisko
ISBN978-83-7480-181-2
Format640s. 125×195mm
Cena39,99
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Każda magia jest dobra

Esensja.pl
Esensja.pl
Kim Harrison
1 2 3 4 »
Prezentujemy fragment powieści Kim Harrison „Każda magia jest dobra”. Książka będąca trzecim tomem cyklu „Żapadlisko” ukazała się nakładem wydawnictwa MAG.

Kim Harrison

Każda magia jest dobra

Prezentujemy fragment powieści Kim Harrison „Każda magia jest dobra”. Książka będąca trzecim tomem cyklu „Żapadlisko” ukazała się nakładem wydawnictwa MAG.

Kim Harrison
‹Każda magia jest dobra›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKażda magia jest dobra
Tytuł oryginalnyEvery Which Way But Dead
Data wydania22 września 2010
Autor
PrzekładAgnieszka Sylwanowicz
Wydawca MAG
CyklZapadlisko
ISBN978-83-7480-181-2
Format640s. 125×195mm
Cena39,99
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Rozdział 1
Odetchnęłam głęboko dla uspokojenia i podciągnęłam mankiety rękawiczek, by zakryć odsłonięte nadgarstki. Zdrętwiałymi palcami przysunęłam do niedużego obtłuczonego nagrobka mój drugi co do wielkości kociołek do zaklęć, uważając, by nie rozlać środka transferu. Było zimno i w świetle taniej białej świecy kupionej w zeszłym tygodniu na wyprzedaży mój oddech unosił się smugą pary wodnej.
Rozlałam trochę wosku i przymocowałam świecę na szczycie tablicy nagrobnej. Ze ściśniętym żołądkiem przyglądałam się rozprzestrzeniającej się nad horyzontem mgiełce, ledwie odróżnialnej od świateł miasta. Wkrótce miał wzejść księżyc, jeszcze niedawno będący w pełni. Nie była to dobra pora do wzywania demonów, ale gdybym go nie wezwała, i tak by się pojawił. Wolałam spotykać się z Algaliareptem na moich warunkach – przed północą.
Zerknęłam za siebie na jasno oświetlony kościół, gdzie mieszkałam z Ivy, i się skrzywiłam. Ivy załatwiała jakieś swoje sprawy i nawet nie wiedziała, że zawarłam umowę z demonem, nie mówiąc już o tym, że nadszedł czas zapłaty za jego usługi. Zapewne mogłabym to robić w ciepłym pomieszczeniu, w mojej pięknej kuchni z materiałami do sporządzania zaklęć i wszystkimi nowoczesnymi udogodnieniami, ale wzywanie demonów na środku cmentarza miało w sobie coś perwersyjnie właściwego, nawet mimo śniegu i zimna.
I chciałam się z nim zobaczyć tutaj, żeby Ivy nie musiała spędzać jutrzejszego dnia na zmywaniu krwi z sufitu.
Miałam nadzieję, że nie będę musiała odpowiadać na pytanie, czy byłaby to krew demona, czy moja. Nie chciałam dać się wciągnąć w zaświaty jako famulus Algaliarepta. Nie mogłam do tego dopuścić. Raz go zraniłam i upuściłam mu krwi. Jeśli mógł krwawić, mógł umrzeć. Boże, pomóż mi to przeżyć, pomyślałam. Pomóż mi zrobić tu coś dobrego.
Objęłam się rękoma; zaszeleścił materiał mojego płaszcza. Niezdarnie odgarnęłam nogą piętnastocentymetrową warstwę zaskorupiałego śniegu z czerwonej jak glina cementowej płyty, na której wcześniej zauważyłam wyryty duży krąg. Prostokątna kamienna płyta o powierzchni podłogi pokoju stanowiła wyraźny znak, gdzie się kończy Boża łaska i wkracza chaos. Poprzedni duchowni umieścili płytę na sprofanowanym kawałku niegdyś poświęconej ziemi albo po to, by przypadkiem nikogo już tu nie pochowano, albo po to, by przytwierdzić do podłoża oddanego z wielką starannością, na wpół klęczącego, steranego walką anioła. W miejscu, gdzie powinno widnieć nazwisko, napis został starty i pozostawiono tylko daty. Ktokolwiek to był, umarł w 1852 roku w wieku dwudziestu czterech lat. Miałam nadzieję, że to nie omen.
Zacementowanie kogoś w ziemi, żeby nie powstał z martwych, czasami okazywało się skuteczne – a czasami nie – lecz tak czy owak miejsce to nie było już uświęcone. A ponieważ otaczała je poświęcona ziemia, stanowiło dobry punkt do wezwania demona. W najgorszym wypadku zawsze mogłam uskoczyć na poświęconą ziemię i przetrwać na niej bezpiecznie do wschodu słońca, dopóki Algaliarept nie zostałby z powrotem wciągnięty w zaświaty.
Drżącymi palcami wyjęłam z kieszeni płaszcza biały jedwabny woreczek z solą wyskrobaną z mojego dziesięciokilogramowego worka. Było jej za dużo, ale chciałam mieć porządny krąg, a część soli rozpuści się w stopionym śniegu. Zerknęłam na niebo, by odszukać północ, i znalazłam odpowiedni znak na wyrytym kręgu dokładnie tam, gdzie się go spodziewałam. To, że ktoś już kiedyś posłużył się tym kręgiem do wzywania demonów, nie dodawało mi pewności siebie. Wzywanie demonów nie było nielegalne ani niemoralne, tylko bardzo, bardzo głupie.
Wytyczyłam powoli ścieżkę; zaczęłam od północy i posuwałam się zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara, sypiąc jednocześnie sól, otaczając jej kręgiem figurę anioła oraz większość sprofanowanej ziemi. Krąg miał średnicę dobrych pięciu metrów; zwykle sporządzenie i utrzymanie tak dużego kręgu wymagało współdziałania przynajmniej trzech czarownic lub czarowników, ale ja byłam na tyle dobra, by samodzielnie skanalizować taką ilość mocy magicznych linii. Zapewne dlatego demon był tak bardzo zainteresowany dorwaniem mnie jako swego najnowszego famulusa.
Tego wieczoru miałam się przekonać, czy moja starannie sformułowana przed trzema miesiącami ustna umowa pozwoli mi pozostać przy życiu, i to po właściwej stronie magicznych linii. Zgodziłam się dobrowolnie zostać famulusem Algaliarepta, jeśli demon złoży zeznanie przeciwko Piscary’emu, a haczykiem było to, że miałam zachować duszę.
Proces zakończył się oficjalnie tego wieczoru dwie godziny po zachodzie słońca, co zwalniało demona z jego zobowiązań i nakładało na mnie moje. To, że nieumarły wampir, który kontrolował większość podziemia Cincinnati, został skazany na pięć wieków za zamordowanie najlepszych czarownic i czarowników magicznych linii w mieście, nie wydawało się teraz ważne. Zwłaszcza że mogłabym się założyć, że jego prawnicy wyciągną go po marnym jednym stuleciu.
W tej chwili wszyscy po obu stronach prawa zadawali sobie pytanie, czy Kisten, jego były wybrany potomek, będzie potrafił wszystko utrzymać do czasu wyjścia nieumarłego wampira na wolność, ponieważ Ivy nie zamierzała tego robić, bez względu na to, czy była jego potomkinią, czy nie. Gdyby udało mi się przetrwać tę noc i pozostać przy życiu, z nietkniętą duszą, zaczęłabym się nieco mniej martwić o siebie, a nieco więcej o moją współlokatorkę, lecz najpierw musiałam się rozliczyć z demonem.
Z ramionami tak napiętymi, że aż mnie bolały, wyjęłam z kieszeni płaszcza mlecznozielone świeczki i ustawiłam je na kręgu, wyznaczając wierzchołki pentagramu, którego nie zamierzałam rysować. Zapaliłam je od białej świecy, którą posłużyłam się do sporządzenia środka transferu. Przez chwilę patrzyłam na pełgające płomyki, by nabrać pewności, że nie zgasną, a potem na powrót postawiłam białą świecę na pękniętym nagrobku poza kręgiem.
Stłumiony odgłos silnika samochodu skierował moją uwagę na wysoki mur oddzielający cmentarz od naszych sąsiadów. Wyciszyłam się, by zaczerpnąć z pobliskiej magicznej linii, głębiej naciągnęłam włóczkową czapkę, strząsnęłam tupaniem śnieg z nogawek dżinsów i po raz ostatni sprawdziłam, czy wszystko mam. Ale nie miałam już pretekstu, by dłużej zwlekać.
Odetchnęłam powoli i siłą woli dotknęłam cienkiej magicznej linii, biegnącej przez przykościelny cmentarz. Ze świstem wciągnęłam powietrze przez nos i zesztywniałam; prawie upadłam, straciwszy równowagę. Miałam wrażenie, że magiczną linię przeniknął zimowy chłód, przeszywając mnie wyjątkowym zimnem. Oparłam się ręką o nagrobek oświetlony blaskiem świecy, a energia wciąż napływała.
Po wyrównaniu poziomów mocy jej nadprogramowa część wróci do magicznej linii. Do tego czasu musiałam zaciskać zęby i znosić jej napór, a teoretyczne palce rąk i nóg, wytworzone przez mój umysł i odpowiadające moim prawdziwym palcom, mrowiły pod falami energii. Za każdym razem było gorzej. Za każdym razem było szybciej. Za każdym razem bardziej przypominało to atak.
Chociaż wydawało się, że trwa to wieki, siły zrównoważyły się w mgnieniu oka. Zaczęły mi się pocić dłonie i ogarnęło mnie nieprzyjemne uczucie gorąca i zimna, jakbym miała gorączkę. Zdjęłam rękawiczki i wepchnęłam je do kieszeni. Amulety na mojej bransoletce wyraźnie zadzwoniły w ciszy zimowej nocy. Nie pomogą mi. Nawet krzyżyk.
Chciałam szybko ustanowić krąg. Algaliarept w jakiś sposób wiedział, kiedy czerpię z linii, i musiałam go wezwać, zanim pojawi się z własnej woli i odbierze mi tę odrobinę władzy, jaką mogłabym sobie rościć jako osoba, która go wezwała. Podniosłam zimny miedziany kociołek ze środkiem transferu i zrobiłam coś, czego nie zrobiła żadna czarownica, pozostając przy życiu: weszłam do tego samego kręgu, do którego zamierzałam wezwać Algaliarepta.
Stanęłam naprzeciwko przytwierdzonej do gruntu figury anioła wielkości człowieka i odetchnęłam. Pomnik pokrywała czarna warstwa wytworzona przez bakterie i miejskie zanieczyszczenia, dzięki czemu wyglądał jak posąg upadłego anioła. Niesamowite wrażenie potęgowało to, że szlochał, pochylony nad trzymanym poziomo w dłoniach mieczem, jakby go komuś podawał. W załamaniu skrzydeł otulających ciało anioła jakiś ptak uwił gniazdo, a twarz posągu była dziwna. Ręce też miał za długie, by należały do człowieka albo Inderlandera. Nawet Jenks nie pozwalał swoim dzieciakom bawić się przy tej rzeźbie.
– Proszę, niech się okaże, że mam rację – wyszeptałam do figury i przesunęłam w myślach białą smugę soli z tej rzeczywistości do zaświatów.
Zachwiałam się, jako że większość energii zebranej we mnie została wyszarpnięta, by wymusić to przesunięcie. Środek transferu w kociołku zawirował, a ponieważ nadal nie odzyskałam równowagi, postawiłam go na śniegu, by nie wylała się jego zawartość. Spojrzałam na zielone świeczki – zrobiły się niesamowicie przezroczyste, bo zostały przeniesione w zaświaty wraz z solą. Ich płomienie istniały jednak w obu światach i rozświetlały noc.
1 2 3 4 »

Komentarze

07 III 2011   19:04:31

Kupiłam sobie tą książkę, i nie żałuje :)

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Czerwiec 2011
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Konrad Wągrowski

Tegoż twórcy

Czarownica wraca
— Magdalena Kubasiewicz

Dłużyzny były? Były.
— Anna Kańtoch

Po pomidorowej zagładzie
— Anna Kańtoch

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.