Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 9 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jacek Sobota
‹Głos Boga›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułGłos Boga
Data wydania27 marca 2006
Autor
Wydawca Wydawnictwo Dolnośląskie
SeriaBehemot
ISBN83-7384-481-3
Format376s. 130×205mm
Cena29,90
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Głos Boga

Esensja.pl
Esensja.pl
Jacek Sobota
« 1 2 3 4 »

Jacek Sobota

Głos Boga

Wiara jak gilotyna, tak ciężka, tak lekka
F. Kafka, „Osiem notatników”
• • •
Słońce wzniosło się na najwyższy punkt nieboskłonu, paląc stamtąd świat.
Bezimienny kat i jego towarzysz koczowali na gościńcu, trzeci już dzień czekając na przyszłą ofiarę. Wokół rozciągały się wrzosowiska. Jeszcze kilka dni takich niespotykanych o tej porze roku upałów i rośliny zmarnieją.
Normalny człowiek, obdarzony przeciętną cierpliwością, dawno straciłby wiarę w powodzenie przedsięwzięcia. Ale kat nie był normalny, jego wiara mogła przenosić góry i ciemne doliny.
Towarzysz kata nosił imię Mori.
Spotkali się trzy dni wcześniej. Kat pracował w przyjemnie wilgotnym zaciszu lochów nad najnowszym dziełem, które – już po śmierci genialnego konstruktora – miało rewolucjonizować system wymierzania sprawiedliwości i niesprawiedliwości. W innej rzeczywistości bardzo podobną machinę nazwano na cześć jej stwórcy „gilotyną”. Ponieważ kat nie znał swojego imienia i nie było pośród żywych człeka lepiej odeń w tym względzie poinformowanego, urządzenie miało zostać nazwane „Bezimienną Machiną”. To dość długa nazwa, ale przecie wynalazca pierwszego w tej rzeczywistości automobilu nazywać się będzie Gorronthrikell.
Kat przerwał pracę, by odetchnąć wilgotnym powietrzem lochów. Pomieszczenie tonęło w półmroku. Wokół Bezimiennej Machiny walały się bezgłowe trupy kurczaków pozabijanych w celach eksperymentalnych metodą prób i błędów. Kamienna posadzka śliska była od krwi, a powietrze przesiąknięte charakterystyczną wonią niewinnie pomordowanych ofiar.
Nad wejściem do lochu wisiało godło rodu Mortenów: Bezgłowy Orzeł. Była to zaiste ponura metafora losów hrabiowskiej rodziny.
Jeszcze niedawno katu bardzo brakowało pana na zamku Kaltern. Codziennie torturowany na własne życzenie, hrabia nadawał sens istnieniu oprawcy. Po śmierci Mortena kat długo dochodził do siebie. Zastanawiał się poważnie nad samobójstwem. Aż niespodziewanie odnalazł utracony sens życia. Pomyślał wówczas – to była niemal iluminacja – że Bóg wcale nie milczy, jak się to wszystkim zdaje. Po prostu mało kto Go słyszy! Uznał wówczas, że świat okrutny jest i zły, ale nie bez przyczyny; i że wszelkie akty nieposzanowania czyjegoś zdrowia, ewentualnie życia są właśnie Głosem Boga!!! W taki zaś razie Bóg okazuje się istotą nieoczekiwanie rozmowną. Idąc dalej tym tropem, kat nabrał przekonania, że sam nie jest niczym innym, jeno Boskim Językiem. Był niemal przekonany, że sumiennie wykonując swoją pracę, przemawia w imieniu Boga (pozornie) Milczącego. Przemawiał zatem i okazał się nawet niezwykle elokwentnym mówcą.
W tym samym momencie, w którym kat wrócił do chwilowo przerwanej roboty, na dziedzińcu zamku Kaltern zjawił się jeździec. Był krzepkim mężczyzną w sile wieku. Barwy jego stroju oraz godło – Bezskrzydła Jaskółka – nie pozostawiały żadnych wątpliwości: przybyły był poddanym księcia Sorma. Złośliwcy powiadali, że Bezskrzydła Jaskółka to bardzo trafny symbol braku lotności umysłowej kolejnych spadkobierców książęcego tytułu.
– Mori jestem – przedstawił się jeździec niemej kobiecie. – Nadworny kat księcia Sorma, niechaj jego szczęśliwa gwiazda nie gaśnie przedwcześnie. Chcę się widzieć ze słynnym Katem Bez Imienia.
Kobieta zbyła jego słowa milczeniem, co oczywiście nie było z jej strony żadnym afrontem.
Sprowadziła Moriego krętymi schodami do lochów. Bezimienny zdziwił się nieco na widok nieznajomego wchodzącego z własnej woli na teren pomieszczeń cieszących się zasłużenie złą przecie sławą. Przyjrzał się Moriemu z uwagą. Twarz nadwornego kata księcia Sorma przypominała kamień z wykutymi w odpowiednich miejscach otworami, wgłębieniami, rysami. Nie mogła należeć do człowieka bardzo błyskotliwego. Albo krotochwilnego. Albo kochliwego. Nie znamionowała nadmiaru żywionych przez właściciela uczuć. Co tu dużo gadać: twarz Moriego uwiodła bezimiennego kata, nie dał tego jednak po sobie poznać.
Tymczasem Mori, nie zrażony chłodnym przyjęciem, rozsiadł się na czymś, co wziął za ławę, a co było drewnianą wprawdzie, ale wieloczynnościową machiną tortur. Nie przejmując się zaklętym milczeniem kolegi po fachu, opowiedział historię swojego życia. Na szczęście, była krótka.
Ród Morich od stuleci kultywował bogate tradycje tajnego posłannictwa tudzież szpiegostwa. Każdy męski potomek stawał się szpiegiem na usługach kolejnych spadkobierców tytułu książęcego. Specjalnością Morich było przekazywanie tajnych wiadomości przemyślnie poukrywanych w bujnych czuprynach. W tym celu wysłannikowi należało najpierw ogolić głowę do gołej skóry, wypisać na niej informację, poczekać aż włosy odrosną i dopiero wówczas osobnika wysyłano z misją. Ród Morich zawsze słynął z szybkich odrostów. Niestety, natura powetowała sobie jawne kpiny z jej praw: Mori wyłysiał w młodym wieku, tracąc tym samym wikt i opierunek, nie wspominając o aspiracjach zawodowych. To zdecydowało o konieczności rychłego przekwalifikowania się, zatem Mori postanowił zostać katem i zrealizować tym samym swe sekretne marzenia dziecięce. Z tego też powodu udał się, za zgodą i wiedzą Sorma, do słynnego kata z Kaltern, zwanego też Katem Bez Imienia – po naukę. Bo nauka to potęgi klucz.
– Jesteś żywą legendą wśród oprawców, panie – uprzejmie zakończył swą opowieść Mori.
– Wynoś się stąd – odparł bezimienny kat wprawiając samego siebie w zdumienie. Mniemał, że już dawno zapomniał, jak używa się głosu.
– Nic nie rzekłem ci jeszcze o mej nowej meto…
– Milczeć – uciął kat – gospodarz. Polubił Moriego, ale wciąż nie widział w nim swej potencjalnej ofiary, zatem jego ciekawość pozostała uśpiona.
Mori postanowił zagrać swą ostatnią kartą.
– Torturuję skazańców za pomocą własnej poezji…
Ciekawość bezimiennego kata obudziła się, przeciągnęła i przyjrzała bacznie Moriemu.
Okazało się, że Mori nie tylko był tajnym posłańcem i katem w jednej osobie, ale jeszcze i poetą. Marnym wprawdzie, zachował jednak tyle trzeźwości umysłu, by zdać sobie sprawę z własnej impotencji twórczej. Gdybyż podobną trzeźwość zachowywali inni poeci, świat mógłby być lepszym miejscem.
Nieoczekiwanie Mori odkrył pustoszące właściwości swej poezji; szczególnie podatne na liryczną destrukcję były umysły lotne i wyrafinowane. Im większe wykształcenie miał przesłuchiwany, tym szybciej jego opór kruszał pod przemożnym naporem poezji Moriego. Ponoć najgorzej znosili ją wybitni poeci i trubadurzy. Najdłużej wytrzymywali poeci kiepscy.
Metoda Moriego zaintrygowała bezimiennego kata, który niezwykle cenił wszelkie nowinki w dziedzinie katowania.
– Potrzebny nam obiekt – powiedział.
Filozofa od razu zdyskwalifikowali, gnijąca noga za bardzo go wycieńczyła. Do niemowy z kolei czuł kat niewytłumaczalny sentyment.
Od tamtej pory minęły trzy dni.
Słońce prażyło niemiłosiernie, jednak kat nie zwracał uwagi na tę niedogodność. Żadnych uwag nie wypowiedział również na głos, nade wszystko bowiem cenił sobie powściągliwość, a cisza była mu przyszywaną siostrą.
Nagle Mori podniósł się na równe nogi i bez słowa wskazał na wschód. W oddali majaczyła samotna postać pieszo przemierzająca wrzosowiska. Pościg był krótki, mieli wszak wierzchowce. Niefortunny wędrowiec okazał się kobietą. Była to niejaka Joni, do niedawna oficjalna kochanka księcia Sorma, zwanego również Sormem Bez Palca. Miała nieszczęście popaść w niełaskę na skutek swych nadmiernych oczekiwań majątkowych oraz nikczemnych intryg prawowitej małżonki księcia.
Joni była piękna jak zachód słońca.
Bezkrwawy zachód słońca.
Jej portrety, sporządzone przed laty przez książęcego malarza, zostały spalone, jej dobra – skonfiskowane na rzecz Funduszu Finansowania Kochanek Księcia. Sama, w porę ostrzeżona, cudem uniknęła śmierci. Można by powiedzieć, że wpadła z deszczu pod wodospad.
Wracali do Kaltern. Po drodze minął ich w oddali samotny rycerz, najpewniej błędny. Joni obiecała im pół królestwa za konia, bez śladu reakcji na kamiennych obliczach. Potem, gdy już znaleźli się w lochu, krzyczała, jakby ją obdzierali ze skóry, a nie z odzienia. Kiedy bezimienny kat ujrzał ją, nagą, w chybotliwym blasku pochodni, serce stopniało w nim jak wosk, natomiast inny organ o dużym znaczeniu twardy stał się niczym skała. Poczuł wewnętrzny konflikt żarliwego obowiązku przemawiania w imieniu Boga (pozornie) Milczącego z równie żarliwym uniesieniem, jakie właśnie go opanowało.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Inny głos
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.