Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

John Irving
‹Zanim Cię znajdę›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZanim Cię znajdę
Tytuł oryginalnyUntil I Find You
Data wydania4 kwietnia 2006
Autor
PrzekładMagdalena Gawlik-Małkowska
Wydawca Prószyński i S-ka
ISBN83-7469-297-9
Format592s. 146×225mm
Cena34,—
Gatunekobyczajowa
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Zanim Cię znajdę

Esensja.pl
Esensja.pl
John Irving
1 2 3 »
Prezentujemy fragment nowej powieści Johna Irwinga „Zanim Cię znajdę”. Ksiązka ukaże się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.

John Irving

Zanim Cię znajdę

Prezentujemy fragment nowej powieści Johna Irwinga „Zanim Cię znajdę”. Ksiązka ukaże się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.

John Irving
‹Zanim Cię znajdę›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZanim Cię znajdę
Tytuł oryginalnyUntil I Find You
Data wydania4 kwietnia 2006
Autor
PrzekładMagdalena Gawlik-Małkowska
Wydawca Prószyński i S-ka
ISBN83-7469-297-9
Format592s. 146×225mm
Cena34,—
Gatunekobyczajowa
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Wedle słów matki, Jack Burns był aktorem, zanim tak naprawdę nim został, lecz jego najżywszym wspomnieniem z dzieciństwa były chwile, gdy czuł się zmuszony ująć ją za rękę. Wtedy nie grał.
Oczywiście nie pamiętamy wiele z okresu, nim skończymy cztery lub pięć lat, nasze najwcześniejsze wspomnienia zaś są nad wyraz wybiórcze, niekompletne, a nawet zafałszowane. To, co w mniemaniu Jacka było pierwszą okazją, gdy zapragnął chwycić matczyną rękę, najpewniej nastąpiło setny bądź dwusetny raz.
Testy przedszkolne wykazały, iż Jack Burns dysponował rozwiniętym nad wiek zasobem słownictwa, co często się zdarza wśród jedynaków nawykłych do rozmów z dorosłymi, a zwłaszcza jedynaków wychowywanych przez jedno z rodziców. Istotniejsza jednak była, według testów, jego pamięć następstwa zdarzeń, którą w wieku trzech lat miał na poziomie dziewięciolatka. W wieku lat czterech zdolność Jacka do zapamiętywania szczegółów i pojmowanie linearności czasu równały się umiejętnościom dziecka jedenastoletniego. (Owe szczegóły dotyczyły – lecz nie zamykały się na nich – spraw trywialnych, takich jak elementy garderoby oraz nazwy ulic).
Wyniki wspomnianych testów wywarły ogromne wrażenie na Alice, matce Jacka, która uważała syna za roztrzepanego; twierdziła, iż jego skłonność do fantazjowania czyni go nad wiek niedojrzałym.
Jesienią 1969 roku, kiedy Jack miał cztery lata i jeszcze nie chodził do przedszkola, matka zaprowadziła go na róg Pickthall i Hutchings Hill Road w Forest Hill, ładnej dzielnicy Toronto. Czekali na koniec lekcji, tak aby, jak wyjaśniła Alice, Jack mógł zobaczyć dziewczęta.
Święta Hilda nosiła wówczas nazwę „kościelnej szkoły dla dziewcząt” od przedszkola aż do trzynastej klasy, istniejącej jeszcze wtedy w Kanadzie. Zgodnie z postanowieniem matki, właśnie tutaj Jack miał rozpocząć edukację, pomimo że był chłopcem. Alice odczekała z zakomunikowaniem mu tej decyzji do chwili, gdy główne drzwi otworzyły się zachęcająco i na zewnątrz wyległa gromada dziewcząt w rozmaitych stadiach niechlujstwa i wdzięku, o ponurych, a niekiedy egzaltowanych minach.
– W przyszłym roku – oznajmiła Alice – Święta Hilda przyjmie chłopców. Kilku, i tylko do czwartej klasy.
Jack nie mógł się ruszyć; ba, ledwie mógł oddychać. Dziewczęta mijały go ze wszystkich stron, niektóre wielkie i hałaśliwe, wszystkie zaś w mundurkach w kolorach, jakie w przyszłości miał uznać za pogrzebowe, a mianowicie brązowym i szarym. Dziewczęta nosiły szare swetry bądź brązowe blezery, zarzucone na białe bluzki.
– Przyjmą cię – zapewniła go matka. – Już ja tego dopilnuję.
– Jak? – spytał.
– Jeszcze nie wiem – odrzekła Alice.
Dziewczęta miały na sobie szare marszczone spódnice oraz długie szare skarpety, które Kanadyjczycy nazywają „podkolanówkami”. Jack po raz pierwszy ujrzał tyle gołych nóg. Jeszcze nie pojmował, co za wewnętrzny niepokój kazał dziewczętom opuszczać skarpetki do kostek, a przynajmniej poniżej łydki, wbrew szkolnemu regulaminowi, nakazującemu nosić podkolanówki pod kolanami.
Jack Burns stwierdził ponadto, że dziewczęta w ogóle go nie zauważyły albo spoglądały przez niego, jak gdyby był przezroczysty. Lecz znalazła się jedna starsza dziewczyna o kobieco zaokrąglonych piersiach oraz biodrach i ustach równie pełnych jak usta Alice, która utkwiła wzrok w oczach Jacka, jakby nie mogła odwrócić głowy.
Mając cztery lata Jack nie był pewien, które z nich tak naprawdę uległo magii chwili. Bez względu na stan faktyczny dziewczyna spoglądała na niego tak domyślnie, że z przerażenia dostał gęsiej skórki. Może zobaczyła, jak będzie wyglądał jako nastolatek bądź dorosły mężczyzna, co wzbudziło w niej tęsknotę i desperację. (Lub lęk i poniżenie, jak stwierdził pewnego dnia Jack Burns, kiedy ta sama dziewczyna nieoczekiwanie odwróciła wzrok).
Jack i jego mama stali w morzu dziewcząt, dopóki tupot oraz deprymujące, acz zaraźliwe wybuchy śmiechu nie ustąpiły pola ciszy. W ciepłym, wczesnojesiennym powietrzu zawisła wszelako ich woń, którą chłopiec z wahaniem wciągnął w płuca, mylnie biorąc ją za zapach perfum. Nie były to bowiem perfumy, lecz aromat samych dziewcząt, którego Jack Burns nigdy nie miał traktować obojętnie i który zawsze bezbłędnie rozpoznawał. Nawet gdy skończył już czwartą klasę.
– Ale dlaczego tutaj? – zapytał matkę, kiedy ostatnia z dziewcząt znikła im z oczu. Na opustoszałej ulicy wirowały tylko opadłe liście.
– Bo to dobra szkoła – skwitowała Alice. – I z dziewczętami będziesz bezpieczny – uzupełniła.
Jack chyba nie podzielał zdania matki, gdyż ni stąd, ni zowąd chwycił ją za rękę.

Jesienią, na rok przed przyjęciem Jacka do Świętej Hildy, matka nie szczędziła chłopcu niespodzianek. Po zaprezentowaniu mu uczennic, które miały wkrótce zdominować jego życie, Alice oznajmiła, iż zamierza objechać północną Europę w poszukiwaniu ojca Jacka. Wiedziała, w których miastach w okolicy Morza Północnego i Bałtyckiego mógł się ukrywać; razem wytropią go i przypomną mu o jego „zaniedbanych obowiązkach”. Często mówiła tak o sobie i o Jacku. „Zaniedbane obowiązki”. Nawet w wieku czterech lat Jack rozumiał, że ojciec porzucił ich na dobre, i to jeszcze przed jego urodzeniem.
A kiedy matka zapewniała, że będzie po drodze zarabiać na życie, Jack wiedział, na czym będzie polegało to zajęcie. Podobnie jak jej ojciec, Alice wykonywała tatuaże. Była to jedyna rzecz, na której się znała.
W miastach znajdujących się na trasie ich podróży dostanie pracę w salonach tatuażu. Ich właściciele wiedzieli, że pobierała nauki u ojca, słynnego mistrza tatuażu z Edynburga, a dokładnie Port of Leith, gdzie miała nieszczęście poznać ojca Jacka. Tam też wpędził ją w kłopoty, a następnie porzucił.
Według relacji Alice, ojciec Jacka odpłynął na pokładzie „Nowej Szkocji”, zmierzającej do Halifaxu. Miał po nich przysłać, jak tylko dostanie dobrą pracę, tak przynajmniej obiecał. Jednakże Alice nigdy nie dostała od niego żadnej wiadomości, docierały do niej tylko wieści na jego temat. Przed opuszczeniem Halifaxu nie omieszkał wyciąć kolejnego numeru.

Urodzony jako Callum Burns, ojciec Jacka jeszcze na studiach zmienił imię na William. Jego rodzic nosił imię Alasdair, co, zdaniem Williama, wyczerpywało limit szkockości na całą rodzinę. W Edynburgu, w okresie poprzedzającym skandaliczną ucieczkę do Nowej Szkocji, William Burns współpracował z Królewską Akademią Organistów, co oznaczało, że prócz wyższego wykształcenia muzycznego posiadał dyplom z gry na organach. Kiedy poznał matkę Jacka, był organistą w parafii South Leith, gdzie Alice śpiewała w chórze.

W kościele South Leith chór i organy znajdowały się z tyłu. Chórzyści zajmowali dwadzieścia miejsc: najpierw kobiety, a mężczyźni za nimi. William nalegał, aby podczas kazania Alice wychylała się do przodu, tak by mógł ją widzieć. Nosiła niebieską szatę (niebieską jak sójka amerykańska, opowiadała Jackowi) z białym kołnierzem. Zakochała się w Williamie w kwietniu 1964 roku, gdy po raz pierwszy zjawił się w parafii, by zagrać na organach.
– Śpiewaliśmy pieśni o Zmartwychwstaniu – mówiła – a przed kościołem rosły krokusy i żonkile. (Niewątpliwie prochy zmarłych skutecznie użyźniały glebę).
Alice zaprowadziła młodego organistę, który był zarazem kierownikiem chóru, na spotkanie ze swoim ojcem. Jego salon tatuażu nosił nazwę „Wytrwam”, co stanowi motto Port of Leith. Była to pierwsza wizyta Williama w podobnym miejscu. Salon mieścił się na Mandelson lub Jane Street. W owych czasach obie ulice łączył most kolejowy, biegnący w poprzek Leith Walk, lecz Jack nigdy nie zdołał zapamiętać właściwej nazwy ulicy. Wiedział tylko, że tam mieszkali, pośród łoskotu przejeżdżających pociągów.
Matka określała to mianem „sypiania na igłach”; był to zwrot z okresu międzywojennego. „Sypianie na igłach” oznaczało, że gdy bieda zaglądała do okien, człowiek musiał spać w warsztacie, albowiem nie miał gdzie mieszkać. Określenia tego użyto również, gdy pewien tatuażysta zmarł w swojej pracowni, podobnie jak ojciec Alice. I tak dziadek Jacka zawsze spał na igłach, w obydwu rozumieniach owego zwrotu.
Matka Alice zmarła przy jej narodzinach, ojciec zaś – którego Jack nigdy nie poznał – wychował ją w świecie tatuażu. W oczach Jacka Alice zawsze wyróżniała się na tle innych tatuażystów, ponieważ sama nie nosiła tatuaży. Dziadek przekonywał, by zdecydowała się na nie dopiero wówczas, gdy pozna o sobie kilka istotnych prawd, a mianowicie takich, które nigdy nie ulegną zmianie.
– Czyli kiedy mi stuknie siedemdziesiątka – mawiała Alice, mając dwadzieścia parę lat. – A ty możesz sobie zrobić tatuaż po mojej śmierci – uzupełniała, dając synowi w ten sposób do zrozumienia, iż w ogóle ma wybić to sobie z głowy.
Ojciec Alice z miejsca poczuł antypatię do Williama Burnsa, który kazał sobie zrobić tatuaż już pierwszego dnia ich znajomości. Tatuaż opasywał jego prawe udo, dzięki czemu mógł go oglądać, siedząc w toalecie. Były to początkowe nuty hymnu wielkanocnego, który ćwiczył wraz z Alice, rozpoczynającego się od słów: „Chrystus nasz Pan z martwych powstał dziś”. Ze względu na brak tekstu, aby go rozpoznać, należało umieć czytać nuty i siedzieć bardzo blisko ojca Jacka, na przykład na sąsiednim sedesie.
1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Czcij ojca swego i matkę swoją
— Marcin Mroziuk

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.