Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 13 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Tomek Klarecki, Iza Smolarek
‹Wilk i… śmierć bankiera›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWilk i… śmierć bankiera
Data wydania10 maja 2006
Autorzy
Wydawca superNOWA
ISBN83-7054-183-6
Format296s.
Cena25,50
Gatunekkryminał / sensacja / thriller
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wilk i… śmierć bankiera

Esensja.pl
Esensja.pl
Tomek Klarecki, Iza Smolarek
Prezentujemy fragment powieści Tomka Klareckiego i Izy Smolarek „Wilk i… śmierć bankiera”. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa superNOWA.

Tomek Klarecki, Iza Smolarek

Wilk i… śmierć bankiera

Prezentujemy fragment powieści Tomka Klareckiego i Izy Smolarek „Wilk i… śmierć bankiera”. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa superNOWA.

Tomek Klarecki, Iza Smolarek
‹Wilk i… śmierć bankiera›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWilk i… śmierć bankiera
Data wydania10 maja 2006
Autorzy
Wydawca superNOWA
ISBN83-7054-183-6
Format296s.
Cena25,50
Gatunekkryminał / sensacja / thriller
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Dzień czwarty
Sławek Lipka milczał. To był jego sposób na życie. Milczeć i słuchać. Uważnie słuchać. Tak, by usłyszeć to wszystko, czego rozmówca nie mógł lub nie chciał powiedzieć. Mądra strategia zaprowadziła Sławka na niezliczone dyrektorskie i prezesowskie stołki, a teraz przywoływała go na fotel senatora Rzeczypospolitej. Na wiecach przedwyborczych Sławek słuchał głosu ludu tak, jak przez lata przysłuchiwał się niewypowiedzianym pragnieniom swoich przełożonych. W lot łapał intencje i wypowiadał je do mikrofonu, szorstko, bez ogródek, z bólem i zadumą nad losem ojczyzny. Przychodziło mu to tym łatwiej, że nigdy nie miał własnych poglądów. Słuchacze wydawali pomruki, potem okrzyki, w końcu wycia aprobaty. Sławek podnosił dumnie głowę i to był znak dla licznie obecnych ochroniarzy, by zezwolili dziennikarzom robić zdjęcia. Prasa pisała o owacjach na stojąco i jednogłośnie określała Sławka Lipkę jako wschodzącą gwiazdę polskiej polityki. Wilk był pewien, że już za kilka lat Lipka zostanie prezydentem albo premierem i będąc, według najlepszej wiedzy Wilka, łotrem bez czci i sumienia, położy kres III Rzeczypospolitej albo Rzeczypospolitej w ogóle.
W przypadku rozmów telefonicznych strategia Sławka bywała jednak irytująca. Czekał, aż rozmówca dokona pełnej, jak to nazywał, identyfikacji: imię, nazwisko, data urodzenia, rozmiar buta. Upewniwszy się, że rozmawia z tym, z kim rozmawiać zamierzał, decydował się lub nie na pogawędkę.
– Sławku, to ja, Tomek – uspokoił przyszłego senatora Wilk, gdy w odpowiedzi na swoje dwukrotne „Słucham!” dobiegło go tylko lekkie sapanie. – Na wiecu w Kartuzach wypadłeś wspaniale.
Usłyszał trzask odkładanej słuchawki. Czekał cierpliwie, odsunąwszy komórkę od ucha. Gdy zadzwoniła, poczekał pięć sekund i wcisnął zielony klawisz.
– Tomasz Wilk – rzucił do mikrofonu.
– Toomek! – usłyszał entuzjastyczne powitanie. – Jak się masz, stary byku?
– Miałbym się lepiej, gdyby jakiś zbok nie dzwonił do mnie z twojego telefonu i nie dyszał mi w ucho.
– Co??! Na pewno nie z mojego! Od rana trzymam go w ręku. Nie masz pojęcia, co się tu dzieje. Otrzymuję wyrazy poparcia z całego świata. Wy¬obraź sobie, polonuska z Honolulu życzyła mi zdrowia i powodzenia w wyborach prezydenckich. Zauważ, powiedziała prezydenckich, w imieniu całej hawajskiej Polonii.
Wilk pomyślał, że stan liczebny hawajskiej Polonii, o ile wyrazy poparcia nie pochodziły od kuzynki Sławka z Grójca, prawdopodobnie nie przekraczał dziesięciu dusz, ale nie podzielił się swoimi wątpliwościami z przyszłym senatorem.
– Przybywaj bez zwłoki! – głosem zbawcy świata obwieścił Lipka. – Naradzimy się w sprawach wagi państwowej. Tylko nie bierz ze sobą gnata – ściszył głos do ledwo słyszalnego szeptu – bo moi chłopcy odstrzelą cię jak Masaje antylopę gnu.
• • •
Przeciskając się przez warszawskie korki, w drodze do sztabu wyborczego senatora, Wilk zastanawiał się, po co w ogóle Lipka odpowiedział na zostawioną w skrzynce głosowej wiadomość. Przecież mógł go olać bez szkody dla zdrowia. Cokolwiek wyjawiłby teraz ze smrodliwej przeszłości kandydata, zostałoby matychmiast okrzyknięte kłamstwem, przedwyborczym błotem, rzucanym na nieskazitelną przeszłość i prawie świętą postać Sławomira Lipki.
Poznali się w sierpniu 1987 roku, gdy dwudziestoletni wówczas Lipka doniósł na swoich kolegów z nielegalnej drukarni. System sowiecki w Polsce dogorywał i Służba Bezpieczeństwa nie bardzo wiedziała, co robić z młodocianymi rewolucjonistami. Tym bardziej, że drukowali prawie wyłącznie tomiki własnej poezji, w której wątki romantyczno erotyczne przytłaczały naiwny antykomunizm. Przetrzymano ich dwa tygodnie w areszcie, wyrzucono z wydziału socjologii Uniwersytetu Warszawskiego i postawiono przed sądem. Zarzuty dotyczyły jedynie czerpania zysków z nielegalnej działalności gospodarczej. Przytomny sędzia wielokrotnie odraczał sprawę, by wreszcie w czasie obrad Okrągłego Stołu uznać oskarżonych za niewinnych, kiedy udowodnili bez cienia wątpliwości, że dokładali do drukarskiego interesu.
Lipkę, na jego własną prośbę, potraktowano tak, jak innych. Umożliwiło mu to, jak napisał w raporcie prowadzący sprawę oficer SB, „dalszą penetrację środowisk wywrotowo antysocjalistycznych”.
Oskarżonych przesłuchiwał, starszy od nich zaledwie o parę lat, absolwent tego samego uniwersytetu, świeżo upieczony pracownik wydziału przestępstw gospodarczych stołecznej milicji, Tomasz Wilk. Szybko zorientował się, że Służba Bezpieczeństwa w zamian za donos ukręciła łeb prowadzonej przeciwko Lipce sprawie. Z papierów wynikało, że przedsiębiorczy drukarz nielegalnej poezji zebrał od dziewięćdziesięciu pięciu uczniów klas maturalnych pieniądze na letni obóz językowy w Gruzji. Jakiego języka mieliby się uczyć maturzyści, pozostawało tajemnicą dla wszystkich, prawdopodobnie łącznie z or¬ganizatorem. „Elitarny” wakacyjny wyjazd miał ułatwić młodzieży dostanie się na studia.
Tydzień przed brzemiennym w skutki donosem część rodziców złożyła doniesienie do prokuratury, oskarżając Lipkę o wyłudzenie. Minęła już połowa wakacji, a Lipka nie poczynił żadnych wysiłków organizacyjnych, nawet takich, które zapewniłyby młodzieży wyjazd do podwarszawskiej Zielonki.
Po nalocie milicji i SB na podziemną drukarnięLipka skutecznie rozpowszechniał dwie prawdy o tym, co stało się z pieniędzmi. W pierwszej, na użytek SB, główna rola przypadła zaginionej kasetce. Oskarżeni byli zgodni, że Lipka nosił ją ze sobą i ukrywał codziennie za puszkami z farbą. Tak było i feralnego dnia. Chaos nalotu, rewizji i aresztowań pozostawił poszkodowanemu dużą swobodę interpretacji. Oświadczył przesłuchującym go funkcjonariuszom, że kasetkę mógł ukraść każdy. Było to stwierdzenie tyleż ogólne, co niewątpliwie prawdziwe. Pierwszymi podejrzanymi stali się dwaj studenci, którzy w powstałym zamieszaniu dali drapaka. Odnaleziono ich, ukrywających się w domkach działkowych, dopiero po kilku dniach. Zaklinali się, że nic nie wiedzą o pieniądzach, ale uznano te tłumaczenia raczej za dowód szczególnej zatwardziałości. Zresztą Lipka nie oskarżył pechowej dwójki wprost. Wobec cichociemnych wyraził przekonanie, że pieniądze zostały ukradzione przed nalotem na drukarnię. Faktycznie, oprócz upapranych farbą młodych ludzi, przewalała się przez nią spora liczba sympatyków i gości. Rażące zaniedbania konspiracyjne, pomimo których drukarnia działała przez prawie sześć miesięcy, dawały świadectwo nieudolności służb i w każdym z licznych, opisujących wydarzenia i zeznania raportów, przedstawiane były inaczej. Zawiłe i mętne tłumaczenia Lipki doskonale komponowały się z pokrętnymi wywodami esbeków. Nikt nie próbował zresztą dochodzić prawdy, dociekać, czy w kasetce kiedykolwiek były jakieś pieniądze. Służba Bezpieczeństwa nie miała wyboru. Musiała udawać, że wierzy swojemu konfidentowi, jedynemu sprzymierzonemu z nią elementowi w morzu niechęci i wrogości.
W kontaktach ze środowiskiem konspiracyjno opozycyjnym Lipka był jeszcze bardziej przekonujący. Forsę ukradli, ponad wszelką wątpliwość, podli esbecy. Po dwóch tygodniach pierdla i usunięciu z uniwersytetu był bardziej niż wiarygodny. Otaczający go nimb opozycjonisty męczennika pozostał nieskalany. Kradzież pieniędzy stała się jeszcze jedną zbrodnią reżimu. Do Sławomira Lipki nikt nie zgłaszał pretensji, choć trochę pokpiwano z jego młodzieńczej nierozwagi.
Przez następne dwa lata Lipka znacznie skuteczniej penetrował egzaltowane licealistki niż środowiska opozycyjne. Nie przeszkodziło mu to w uzyskaniu doskonałej opinii wśród tak zwanych służb. Esbecy ślinili się z satysfakcji i tłumionej żądzy, oglądając zdjęcia wysoko postawionych figur opozycyjnych w jednoznacznych sytuacjach z bardzo egzaltowanymi licealistkami. Czy i w jakim stopniu te fotograficzne rewelacje wpłynęły na cokolwiek, trudno jest osądzić. Zdaniem Wilka, opozycjoniści byli w pełni swoich praw, uprawiając to, co uprawiali z bardzo opozycyjnie do wszystkiego nastawionymi licealistkami.
Coraz częściej dochodziło do spotkań Lipki z Wilkiem. Opozycjonista konfident dokonywał wysoce zyskownych i ryzykownych – z punktu widzenia prawa – operacji handlowych. Aresztowany, trafiał do ciasnego pokoiku Wilka. Tam, nie siląc się nawet na składanie zeznań, obaj oczekiwali na telefon z bezpieki, nakazujący kategorycznie, by Lipkę wypuścić. W czasie tych długich posiedzeń ukuli nowy kodeks konfidenta gospodarczego: Lipka donosił na swoich niechronionych przez bezpiekę konkurentów i na kogo zresztą popadło, w zamian za procent ze skonfiskowanego towaru. Wilk zbierał laury, Lipka pieniądze. Działalność obydwóch nie miała najmniejszego znaczenia wobec zbliżających się gospodarczych i politycznych huraganów.
Według obliczeń Wilka, Lipka wkroczył w transformację bogaty jak nabab i w dodatku z doskonałymi referencjami z obydwu przeciwstawnych obozów politycznych. Droga do kariery stała przed nim otworem.
Kiedy do władzy doszedł obóz solidarnościowy, Lipkę z honorami przyjęto ponownie na studia. W sześć miesięcy zaliczył pierwszy, drugi i trzeci rok, w całości nadrabiając spowodowane politycznymi perturbacjami opóźnienie. Nie bez znaczenia dla tych sukcesów była znajomość zawartości profesorskich teczek i profesorska podatność na wdzięki opozycyjnych licealistek. Opozycyjność tych ostatnich, zwłaszcza wobec zasad tak zwanego prowadzenia się, raczej wzrosła. Uległa też, wraz ze wszystkim, znacznej transformacji.
Dalsze studia Lipka z powodzeniem łączył z gorączkową działalnością na polu zarządzania przedsiębiorstwami. Zawsze był dyrektorem lub prezesem spółki, spółdzielni, przedsiębiorstwa państwowego, prywatnego i nieodmiennie kończył proces zarządzania przekazaniem kluczy kolejnemu syndykowi. Z rozbrajającą szczerością zwierzał się Wilkowi, że nie wie, jakimi przedsiębiorstwami zarządza i jakich rad nadzorczych jest członkiem.
– Tomek – sapał w słuchawkę – przysyłają mi pieniądze, a ja nie tylko nie wiem, za co, bo tego nigdy nie wiedziałem, ale nawet kto i skąd. Czy na to nie ma jakiegoś paragrafu? – pytał z niepokojem.
Wilk zapewniał, że nie, i wysłuchiwał kolejnej por¬cji zwierzeń, które zawsze miały formę donosu. Lipka nigdy nie relacjonował własnych zmagań z niesforną materią organizacji, lecz opowiadał ze szczegółami o tym, co robili inni. Zawsze też okazywało się, że na działalność tych innych są paragrafy.
koniec
15 maja 2006

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.