Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 14 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

David Drake
‹Porucznik Leary dowodzi›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPorucznik Leary dowodzi
Tytuł oryginalnyLt. Leary, Commanding
Data wydania28 marca 2007
Autor
Wydawca ISA
CyklPorucznik Leary
ISBN978-83-7418-147-1
Format496s. 115×175mm
Cena34,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Porucznik Leary dowodzi

Esensja.pl
Esensja.pl
David Drake
« 1 13 14 15

David Drake

Porucznik Leary dowodzi

Jak długo żył, Delos Vaughn pozostawał maczugą, którą Senat mógł pogrozić każdemu władcy Strymonu – bądź grzeczny, bo poślemy Vaughna, żeby wzniecił przeciwko tobie rebelię. Szansa na to, by Vaughnowi pozwolono opuścić pozłacaną klatkę na Cinnabarze, była doprawdy nikła.
Dawna bibliotekarka westchnęła, po czym wyłączyła monitor i zapatrzyła się na ścianę za stołem. Trudno by nazwać ją pustą: wilgoć znaczyła tapetę fantazyjnymi zaciekami barwy sepii.
Poznała Delosa Vaughna w dniu, w którym Bernis Sand wysłała ją na Strymon. Albo był to przypadek – niezwykle mało prawdopodobny – albo Vaughn przeniknął do organizacji Sand, względnie sama szefowa wywiadu prowadziła podwójną grę.
Nie potrafiła wskazać prawdziwej odpowiedzi. Uśmiechnęła się. Oczywiście, mogła zapytać mistrzynię Sand…
Tovera przymocowała nad łóżkiem światełko alarmowe. Zabłysło teraz trzykrotnie – nasyconą żółcią, która nie oślepiłaby jej w ciemnościach. Ktoś zbliżał się do drzwi. Adele odwróciła się, ale nie wstała. Była przekonana, że wraca jej przyboczna, niosąc strój na przyjęcie. Mimo to nie wyjmowała lewej ręki z kieszeni żakietu.
Do apartamentu wkroczyła służąca z torbą na ramieniu, przeznaczoną na ubrania. Świadomość, że mierzył w nią pistolet, lekko ją rozbawiła. Nie martwiła się, że jej pani mogłaby przypadkowo ją zastrzelić. Prawdopodobnie Tovera w ogóle nie martwiła się śmiercią… Nie bardziej od Adele.
– Pora umyć się i ubrać, mistrzyni – oświadczyła wieszając torbę na sznurku przeciągniętym przez całą długość pokoju. Pod nią ukrywała sztylet, który teraz schowała do rękawa. Każdy, kto usiłowałby wyrwać jej torbę, byłby bardzo zdziwiony. Przez krótką chwilę.
– Tak, zgadza się – mruknęła oficer, wstając i strząsając z siebie żakiet. Kran znajdował się w kuchni, na wysokości bioder, ponad wyłożonym kafelkami brodzikiem. Jeśli się pod nim ukucnęło, można było wziąć zupełnie przyzwoity prysznic.
Z dokumentów dowiedziała się wszystkiego, co tylko mogła. Może przyjęcie dostarczy jej jakichś interesujących informacji.
– Delos Vaughn nie jest zwykłym playboyem, czemu więc wkłada tyle wysiłku w udawanie takowego? – zastanawiała się głośno.
Tovera uśmiechnęła się bez śladu radości czy emocji, odbierając ubranie od Adele. Sprawiała wrażenie służącej zbyt sponiewieranej, by mieć osobowość, a co dopiero własną opinię.
Co, oczywiście, stanowiło odpowiedź: wyglądała tak bezbronnie, że nikt jej nie zauważał, zanim nie uderzyła. Kiedy więc zamierzał uderzyć Delos Vaughn?
I gdzie będzie Adele Mundy, gdy spadnie cios?
• • •
Bar z winem ustawiono w pustym prostokącie o ścianach wyłożonych lustrami. Kiedy Daniel usłyszał przez zgiełk: „Tutaj jesteś, Leary! Miło cię widzieć!”, nie miał pojęcia, skąd dochodzi głos. Spojrzał w lewo, obrócił się w prawo i zobaczył setki elegancko ubranych mężczyzn i kobiet, powielanych w nieskończoność przez odbicia, oraz Wexa Bendinga, który pojawił się za jego plecami. A jednak zaszedł go z lewej strony.
To musiał być Bending, choć bokobrody i kozia bródka zmieniły go niemal nie do poznania. Przyjaciel z dzieciństwa uściskał Leary’ego, dodając:
– Jak się miewa mówca, Danielu? Wspaniały człowiek, wspaniały!
Porucznik zamrugał, zastanawiając się, czy nie zaszła jednak jakaś pomyłka. Bending z pewnością wiedział o fatalnych stosunkach pomiędzy nim a ojcem… czy wręcz o braku jakichkolwiek stosunków.
– Nie widziałem ojca od ponad sześciu lat, Wex – odrzekł. – Sądząc po tym, co zobaczyłem w wiadomościach, nic się nie zmienił. Niestety, nie mam zbyt wiele czasu na oglądanie newsów, nawet teraz, po powrocie na Cinnabar.
Jeden z trzech barmanów w liberiach bez pytania postawił przed Wexem Bendingiem żłobkowany kielich. Najwyraźniej zasugerował miejsce, ponieważ był tutaj stałym bywalcem.
– Dziękuję, Torvaldo – rzucił. Z namysłem przyjrzał się Danielowi. – Ach…?
– Kelner, na mój rachunek – zreflektował się szybko Leary. Pensja młodszego porucznika była znacznie niższa od dochodów Bendinga w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, lecz jego wydatki utrzymywały się na podobnie wysokim poziomie. Z całą pewnością noszony przez niego fioletowo-różowy garnitur był kilka razy droższy od munduru Daniela.
Ten ostatni nie miał nic przeciwko postawieniu komuś drinka, nawet za tutejszą cenę. Zadzwonił do Wexa, kiedy stwierdził, że znajdą czas na spotkanie przed przyjęciem u Vaughna, zastanawiał się tylko, czy jego Biały Mundur nie będzie nazbyt pretensjonalny. Okazało się, że odźwierny mógłby go nie wpuścić, gdyby miał na sobie coś mniej pretensjonalnego.
W klapie Bendinga błyszczała mała, srebrna broszka w kształcie trzech stylizowanych, skaczących ryb-noży: herb Learych z Bantry. Jego ojciec był klientem mówcy Leary’ego i dzięki jego protekcji objął stanowisko w departamencie rolnictwa. Syn najwyraźniej postanowił podążyć tą samą drogą i – jak dotąd – szło mu zdecydowanie lepiej.
Na widok broszy wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsca.
– Zakładam, że po moim telefonie zadzwoniłeś do biura ojca i upewniłeś się, że wolno ci ze mną rozmawiać – rzekł Daniel.
U Cordera Leary’ego bródka i bokobrody okalały chudą, ascetyczną twarz, dopełniając wrażenia szatańskiej mądrości. Ten sam styl w przypadku pyzatego oblicza Wexa Bendinga czynił zeń klowna.
– Cóż, nie chodziło o pozwolenie, Danielu – odparł tamten z urażoną miną. – Lecz niezależnie od przyjaźni, choćby tak serdecznej jak nasza, nie mógłbym zhańbić swego imienia działaniami sprzecznymi z życzeniem mojego patrona.
– Doskonale cię rozumiem! – zapewnił oficer z szerokim uśmiechem, waląc go z rozmachem w plecy.
Naprawdę rozumiał, że przyjaciel, z którym bawił się w chowanego w ogrodach miejskiej posesji Learych, gdzie odwiedzał ojca, zamienił się w drobnego sługusa i jedyne, co teraz liczyło się dla niego naprawdę, to pozycja. Miał nadzieję, iż uśmiech dostatecznie skrył tę wiedzę, choć naprawdę nie miało to żadnego znaczenia – Bending nie spotkałby się z nim, gdyby nie sądził, że takie było życzenie mówcy Leary’ego. W takim przypadku z uśmiechem posłuchałby Daniela, nawet gdyby ten kazał mu skakać w kółko jak myszoskoczek.
Co rodziło pytanie, dlaczego ojciec wyraził zgodę na owo spotkanie. Ale nie to przywiodło porucznika w to miejsce. Kieliszek wina kosztował tu florena.
– W porządku, Wex – ciągnął Daniel. – Co możesz mi powiedzieć o Delosie Vaughnie? Poznałem go wczoraj w Przystani Trzeciej.
– Och, ma świra na punkcie okrętów wojennych – zaczął paplać urzędnik, popijając blado fioletowy koktajl. – Swego czasu Strymon dysponował całkiem ładną flotą. Ale na mocy traktatu musieli zredukować ją do kilku fregat zwalczających piratów… Poza tym niezależnie od tego, ilu senatorów przekupi, nigdy nie opuści Cinnabaru.
– Aha – mruknął, kiwaniem głowy dając do zrozumienia, że uważnie słuchał. Łyknął wina i skonstatował, że właśnie opróżnił kieliszek. Ta ciecz nie miała więcej mocy od morskiej piany! – Czyli ktoś wydaje pieniądze na zatrzymanie go tutaj, tak?
Bending odwrócił się do Leary’ego tak, że patrzył mu prosto w twarz. Prawą rękę opierał na barze, w lewej trzymał kielich. Jeśli Daniel się nie mylił, podziwiał swoją pozę w lustrze za plecami młodego porucznika.
– Och, pewnie coś w tym jest, Danielu – przyznał wypinając lekko pierś. – Posada obserwatora na Strymonie uchodzi za godną pożądania. Żaden senator nie wrócił stamtąd biedny, a i zwykły personel bynajmniej nie narzeka. – Napił się, po czym lekko uniósł szkło i zakręcił trunkiem, zdając się podziwiać pozostałą w kielichu resztkę. – Ale widzisz, nie to jest prawdziwym powodem – dodał. Przysunął się do rozmówcy i ciągnął konspiracyjnym szeptem: – Nasz Delos jest zbyt ostry. I w tym problem. Lepiej dla Republiki, żeby nigdy nie wrócił do domu, rozumiesz?
Oficer zmarszczył brwi. Udawanie dziecka zagubionego w lesie międzygwiezdnej polityki stanowiło najlepszy sposób na wyciągnięcie informacji od kogoś, kto wyraźnie uwielbiał pozować na wprowadzonego w jej tajniki światowca. Nadto, w tym przypadku, była to święta prawda.
– Prawdę mówiąc, nie rozumiem, Wex – oświadczył. – Chyba nikt nie obawia się, że Vaughn mógłby dążyć do odzyskania niezależności? Dwukrotnie zmiażdżyliśmy Strymon, a było to, zanim wujek Stacey do ułamka zredukował czas, jaki potrzebowała eskadra admirała Perlota, by pokonać odległość pomiędzy naszymi światami.
– No tak, zgadza się, jesteś oficerem marynarki! – zawołał urzędnik z niekłamanym zaskoczeniem. Danielowi wydawało się, że mundur Pierwszej Klasy czynił sprawę oczywistą, najwidoczniej jednak szybko awansujący pracownicy Ministerstwa Spraw Zagranicznych działali w sferze, która nie wymagała od nich posługiwania się własnymi zmysłami. – Łatwo jest mówić o wysłaniu eskadry Bóg jeden wie jak daleko, a zupełnie czym innym płacić za to.
– Rozumiem – skłamał porucznik. Doszedł do wniosku, że w rzeczywistości Bending nie miał pojęcia, co wiązało się z utrzymaniem załóg, uzbrojeniem i wyposażeniem eskadry bojowej. Jak również z obciążeniem, jakie stanowiło to dla Skarbu Cinnabaru. Były to puste słowa, mające przekonać go, iż dawny przyjaciel wiedział to i owo o rządzie. – Ale i tak wysłalibyśmy eskadrę, bez względu na koszty, a wydaje mi się, że skoro Vaughn jest taki cwany i ustosunkowany, to doskonale wie, że zniszczylibyśmy go tak samo jak jego poprzedników.
Klient mówcy Leary’ego osuszył kielich i z zakłopotaną miną odstawił go na kontuar. Daniel postawił obok swoje szkło i dał znak barmanowi. Bóg wie ile będzie go kosztowało to popołudnie, lepiej jednak przeć naprzód, niż stracić już zainwestowane pieniądze.
– No cóż, Danielu, prawda jest taka… – zaczął Bending. Zupełnie zapomniał o swej pozie nadętej ropuchy. – Bardzo miło jest mówić, że Republika chce, aby jej sojusznikom doskonale się powodziło. Owszem, naprawdę tak jest. Lecz za rządów Lelanda Vaughna flota Strymonu poradziła sobie z piratami i niemal cały ruch lokalny obsługiwany był przez tamtejsze frachtowce. Obecnie piraci subsydiowani są przez firmy transportowe – nazwijmy to podatkiem tranzytowym… a kompanie z Cinnabaru mają zasobniejsze kieszenie od tubylców. Ponad połowa przewozów odbywa się statkami Republiki.
– Ach – mruknął ponownie Leary. Napił się, skrywając zdegustowaną minę. – Rozumiem. A Delos odziedziczył po ojcu ducha walki, tak?
– W naszym ministerstwie uważamy, że Delos przerósł ojca w dwójnasób – oświadczył Wex Bending szczerze, choć z zakłopotaniem. – Wiem, że w uszach oficera marynarki może to zabrzmieć niewłaściwie… – Miał co do tego absolutną rację! – ale dla Republiki to naprawdę najlepsza opcja.
A dla cinnabarskich przewoźników, zmuszonych do całowania butów piratom? Nie, nie wydaje mi się.
Na głos Daniel powiedział:
– Jak sądzisz, Wex, co Delos robił wczoraj w Przystani Trzeciej?
Mężczyzna roześmiał się i dokończył drinka. Odstawił kieliszek do góry dnem – na znak, że właśnie skończył swój płynny lunch.
– Podejrzewam, że chodzi o to samo, co każe więźniom patrzeć w niebo, Danielu – odparł. – O przypomnienie sobie o tym, czego się nie ma.
Poklepał go po ramieniu, po czym przepchnął się przez tłum.
– Szepnij o mnie słówko mówcy, Danielu! – zawołał przez ramię.
– Jak tylko go zobaczę! – odkrzyknął radośnie Leary. Spojrzał na rachunek, położony obok kieliszków przez barmana, i wysoko uniósł brwi, a następnie wyłowił z sakiewki dziesięcioflorenową monetę.
A jeśli kiedykolwiek jeszcze ujrzę ojca, to z pewnością wywołam kolejną awanturę, opowiadając mu, jakie podłe gadziny noszą na kołnierzach barwy Learych.
koniec
« 1 13 14 15
19 marca 2007

Komentarze

16 VII 2019   12:53:53

Nie rozumiem skąd te pozytywne opinie.
Przecież to gniot. Nie... GNIOT!
Kompletny.
jakby pisała jakaż gimbaza o IQ równym numerowi buta.
Szkoda nawet przytaczać wszystkie ewidentne kiksy, ale tylko kilka kwiatków - loty w przestrzeni i broń palna?
Chemiczny! napęd kutrów i innych latadeł.
Wyposażenie statków za pieniądze kapitanów?
Wszechobecna korupcja i nepotyzm.
Bitw kosmiczne toczone pociskami (sic!) 30 tonowymi, których 20! ma na pokładzie 70 000 tonowa jednostka.
Widać, że autor tego "tfu,tfu"dzieła" ... naczytał się o przygodach Horatio Hornblowera.

Szkoda czasu - dawno takiej ramoty nie czytałem.
W skali - 0-10 max 1.
Kaszana....

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Cudzego nie znacie: Średniowieczna SF
— Ewa Pawelec

Inna wojna
— Janusz A. Urbanowicz

Krótko o książkach: Wrzesień 2001
— Artur Długosz, Janusz A. Urbanowicz, Grzegorz Wiśniewski

Pierwsza krew
— Janusz A. Urbanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.