Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 22 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

David Weber, Linda Evans
‹Wrota Piekieł. Księga pierwsza›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWrota Piekieł. Księga pierwsza
Tytuł oryginalnyHell’s Gate
Data wydania4 lutego 2008
Autorzy
Wydawca ISA
CyklWrota Piekieł
ISBN978-83-7418-177-8
Format512s. 135×205mm
Cena35,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wrota Piekieł

Esensja.pl
Esensja.pl
David Weber, Linda Evans
« 1 24 25 26

David Weber, Linda Evans

Wrota Piekieł

Zamyślił się. Dłuższą chwilę temu słyszał w lesie pojedynczy, karabinowy wystrzał. Czyżby ktoś przypadkowo zastrzelił towarzysza? Trudno było w to uwierzyć. Wszyscy członkowie zespołu, w tym i Shaylar, świetnie posługiwali się bronią. Nikt nie strzeliłby do celu, którego nie widział. Nikt nie wymierzyłby w coś, w co nie chciałby mierzyć, a już na pewno nie w innego człowieka. Żaden z nich zresztą nie nosił załadowanej i odbezpieczonej broni.
Kto więc nie żył? I w jaki sposób zginął? Przecież nie ścinali nawet drzew, więc nie mógł nikogo przygnieść padający pień.
Wahał się jeszcze przez chwilę, po czym wyszedł ostrożnie na polanę z kolbą karabinu pod pachą. Lufę skierował do dołu, żeby nikt nie mógł jej odbić na bok ani wyrwać mu broni z rąk. Palec wskazujący nie spoczywał już bezpiecznie na kabłąku. Oparł go na spuście, w pełnej gotowości do strzału. Tak przygotowany, Jathmar przekroczył niedokończoną bramę.
W obozie było bardzo cicho. Klapy namiotów pozostawiono otwarte, jakby mieszkańcy opuszczali je w wielkim pośpiechu. Kołysały się poruszane delikatnymi podmuchami wiatru wiejącego poprzez splecione gałęzie palisady. Jathmar zrobił szybki obchód, by upewnić się, że nikt nie ukrywa się przed jego wzrokiem w którymś z namiotów. Czuł się jak idiota. Polował na bandytów, których przecież nie miało prawa tu być. Po chwili zrozumiał, że rozsądek znów miał rację. Nie było tu nikogo. Obóz był całkowicie opustoszały.
Cofnął się i wszedł do namiotu chan Hagrahyla. Rzeczy należące do dowódcy ekspedycji leżały porozrzucane, jakby w wielkim pośpiechu. Jathmar zmarszczył brwi i zastanowił się znowu. Co takiego, na wszystkich niezliczonych uromathiańskich bogów, mogło skłonić chan Hagrahyla do porzucenia obozowiska i wycofania się do portalu? Takiej decyzji nie podjął jeszcze nigdy żaden szef zespołu badawczego. Cofano się jedynie w wypadku natrafienia na konkretne zagrożenia: erupcje wulkanów, trzęsienia ziemi, pożary lasów. Nawet, gdyby rzeczywiście natknęli się na bandytów ucieczka wiązała się z większym ryzykiem niż obrona, w dobrze do tego celu przystosowanym obozie. Ich zespół był zresztą na tyle liczny i dobrze uzbrojony by stawić czoła każdej typowej bandzie. Fakt jednak był taki, że były żołnierz zdecydował się wycofać ku portalowi. I to na tyle szybko, że nie zaczekał na Jathmara.
Był tym wszystkim tak zaskoczony, że zaczął się zastanawiać, z jakiego powodu założył, że opuszczenie obozu było ucieczką.
„Ponieważ, idioto” – podpowiedział mu zdrowy rozsądek – „jesteś mężem Shaylar, która jest głosem i w tej chwili stara się co sił, żebyś za nią podążał jak najszybciej potrafią cię nieść twoje wielkie, płaskie stopy”
Rzut oka na wnętrze ich własnego namiotu potwierdził jego przypuszczenia. Shaylar pakowała się równie pospiesznie, co chan Hagrahyl. Zostawiła ubrania, prowiant, przybory kuchenne… wszystko poza siekierką, bronią i mapami. Nagle zauważył oparty o śpiwór, swój własny plecak.
W jedną z kieszonek Shaylar wcisnęła wystającą karteczkę. Spisany w pośpiechu liścik.
„Ktoś zamordował Falsana. Nie wiemy kto, nie wiemy ilu, ani skąd przyszli. Ghartoun zdecydował, że nie możemy na ciebie czekać. Idź prosto do portalu – uważaj na siebie ukochany.”
Napisała tylko tyle… i aż tyle.
Poczuł wstrząs silny jak uderzenie armatnią kulą. Ktoś zamordował Falsana? Wzdrygnął się i poczuł strużkę zimnego potu spływającą mu wzdłuż kręgosłupa. Wcześniej czuł się głupio, szukając w obozie ewentualnych wrogów. Teraz okazało się jednak, że od początku miał rację. Instynkt go nie zwiódł. W tym wszechświecie był ktoś poza nimi. Ktoś, kto potrafił zabijać. Ktoś obcy.
„Bogowie w niebiosach…” – wyszeptał.
Obcy człowiek?
Nic dziwnego, że chan Hagrahyl zdecydował się nie zwlekając ruszyć do portalu. Taka sytuacja przerastała ich możliwości. I to znacznie. Jathmar także nie zwlekał ni chwili dłużej. Zatrzymał się tylko na moment, by przejrzeć zawartość plecaka. Z uznaniem pokiwał głową widząc, co zdecydowała się spakować mu Shaylar. Dwudniowa racja żywności, broń i amunicja do pistoletu i karabinu. Oraz siekierka. Nie było też żadnej z ich map ani notesów. Bez wątpienia znajdowały się teraz w jej plecaku.
Jathmar zarzucił plecak na ramiona, rzucił okiem na resztę ich rzeczy, napełnił manierkę i ruszył forsownym truchtem. Zabójcy Falsana mogli równie dobrze być tylko parę minut za nim – wystrzał słyszał przecież już dość dawno. Szybkość biegu liczyła się teraz o wiele bardziej od wymogów ostrożności.
Nie próbował nawet zacierać za sobą śladów. Bez względu na to, jak bardzo by się nie starał każdy doświadczony tropiciel i tak wyśledziłby go z łatwością. Odciski stóp, złamane gałązki i wymięte liście pozostawione przez osiemnastu spieszących się ludzi stanowiły szlak tak wyraźny, jak imperialna droga w Ternathii. Wiedział, że im szybciej oddali się od obozu, tym bardziej będzie bezpieczny. Jeśli natomiast doszłoby do walki jego broń mogła zagwarantować mu wystarczającą do przeżycia przewagę.
O ewentualnym starciu pomiędzy ich zespołem a mordercami Falsana nie chciał nawet myśleć. Nie chciał myśleć o zagubionej w walce Shaylar. Sama ta myśl dławiła go i nie pozwalała biec. Jathmar parł mimo to naprzód ogromnie wdzięczny, że trasa, jaką rankiem obrał Falsam zbaczała o niemal sto dwadzieścia stopni od kierunku, w którym znajdował się portal. Człowiek, który zabił jego towarzysza, musiał najpierw odnaleźć obóz, a dopiero potem podążyć ich śladem do portalu. Jeśli będą biegli wystarczająco szybko istniała szansa, że dotrą do fortu kapitana Halifu i jego załogi na czas.
Po chwili stwierdził, że klnie w rytm kroków. Osiemdziesiąt lat! Ekspedycje z Sharony badały multiwersum już od osiemdziesięciu lat i przez cały ten czas nie natrafiły na najmniejszy nawet ślad istnienia innych ludzkich cywilizacji. Dlaczego akurat teraz? Dlaczego właśnie oni?
Skupił się na tłumieniu własnego gniewu. Zdawał sobie sprawę, że była to jedynie zasłona dymna, pozwalająca zapomnieć mu o własnym strachu. Nie mógł jednak pozwolić, by jakiekolwiek uczucie zaćmiło mu myśli. Oskarżanie multiwersum o wpędzenie Shaylar w niebezpieczeństwo także nie miało najmniejszego sensu. Tak naprawdę, to on sam był temu winien. To on przecież walczył o to, by wraz z nim pracowała w zespole.
„Sam ją w to wpakowałeś” – pomyślał ponuro – „więc sam teraz będziesz musiał ją z tego wydostać.”
Nieustanny szept docierający do niego przez małżeński węzeł zdawał się karcić go za te myśli. Oboje chcieli tej pracy. Nie tylko on. Jathmar skrzywił się. Wiedział, że Shaylar ma rację. Spróbował pozbyć się poczucia winy choć szło mu to opornie. Wreszcie jednak udało mu się je nieco stłumić. Cały czas szedł śladami zespołu. Uważnie wypatrywał po drodze urwisk i wykrotów. Nie mógł sobie teraz pozwolić na skręcenie kostki czy złamanie nogi. Bez przerwy nasłuchiwał też pogoni.
Żałował tylko jednej rzeczy. Nie Widział tego, co znajdowało się za nim. A właściwie to – tych, którzy byli gdzieś z tyłu. Jathmar Widział tylko sam teren – nie Widział natomiast ani ludzi, ani zwierząt. Jego Talent różnił się od patrzenia fizycznym wzrokiem. Nie Widział wiernego odbicia rzeczywistości. Oglądał kontury, kształty, wybrzuszenia i zagłębienia, miejsca gęste i luźne, które nauczył się identyfikować jako strumienie, złoża surowców, różne odmiany gleby i wszystko inne z czego zbudowane były światy. W tej chwili wiele oddałby za zdolność obserwacji terenu za swymi plecami. Za możliwość obserwacji tych, którzy zabili Falsana. Do tego jednak potrzebny był Talent Kreślarza lub Dalekowidza.
Tymczasem był on jedynie zdenerwowanym Kartografem. I to wcale nienajlepszym.
Nie zwracał uwagi na drażniące świerzbienie między łopatkami. Zmusił kręgosłup by nie przeczuwał już ciosu z ukrycia i skupił się na utrzymaniu jak najszybszego tempa biegu.
Szlak wiódł cały czas pod górę. Jathmar był w doskonałej kondycji fizycznej. Każdy, kto tyle czasu co on spędziłby na wędrówkach z zespołem byłby w dobrej formie. Mimo to tak znacznego wysiłku nie wymagał od swego ciała już od dłuższego czasu. W udach i łydkach zaczął odczuwać bolesne napięcie. Także i oddech stał się jak na jego gust zbyt ciężki. Karabin z każdym krokiem zdawał się ważyć więcej. Biegł już około piętnastu minut, gdy nagle, zza zasłony krzewów dzikiej róży tuż przed nim rozległo się ciche wołanie.
– Jathmar!
Zatrzymał się natychmiast i ciężko dysząc odwrócił w stronę, z której dobiegał głos.
– Ghartoun? – wydyszał. Zza krzewu wyszedł przysadzisty były żołnierz.
– Jakiś ślad pościgu? – zapytał spokojnie lecz nagląco. Jathmar poczuł ulgę. Kolana lekko się pod nim ugięły. Pokręcił przecząco głową i znacznym wysiłkiem woli wyprostował zmęczone nogi.
– Nie. Jeszcze nie. Obóz był nietknięty. Niczego też nie słyszałem.
– Przynajmniej tyle dobrze – mruknął chan Hagrahyl. – Szybko nas dogoniłeś. Miejmy nadzieję, że zabójcy Falsana nie są tak samo sprawni. Dobra. Ruszamy.
Jathmar przecisnął się przez różany krzew w ślad za chan Hagrahylem. Shaylar rzuciła mu się w ramiona i mocno go przytuliła. Nie była roztrzęsiona, lecz wyczuwał napięcie usztywniające jej mięśnie. Uczucia popłynęły przez łączącą ich więź silnym strumieniem.
– Tak bardzo się bałam – wyszeptała lgnąc do jego piersi. – Dzięki bogom, że udało ci się nas odnaleźć!
– Ciii – Jathmar uniósł palcem brodę żony i złożył jej na ustach delikatny pocałunek, po czym spojrzał na jej wypchany plecak i zmarszczył brwi. – To za ciężkie dla ciebie.
– Wiem, ale bałam się to wszystko zostawić, na wypadek gdybyś…
Głośno przełknęła ślinę. Jathmar położył jej palec na wargach.
– Nie mów tego, ukochana. Nie stało się… Poczekaj – zsunął swój plecak, otworzył jej i przepakował rzeczy. – Teraz powinno być lżej.
Kiedy pomógł jej ponownie założyć plecak wydała z siebie westchnienie ulgi.
– Wspaniale. Dzięki.
– Nie ma o czym mówić moja damo – uśmiechnął się i skłonił dwornie. Shaylar uścisnęła jego dłoń.
Ruszyła za resztą zespołu. Jathmar został nieco z tyłu, rozmyślnie zajmując pozycję pomiędzy żoną a tym, co czaiło się gdzieś za nimi. Szli szybko. Nie był to już bieg, ale różnica była niemal niezauważalna. Szlak nie należał do najłatwiejszych. Nadal wspinali się pod górę wśród gęstych krzewów, zwalonych pni i głębokich rozpadlin. Przez głowę Jathmara przemknęło, że kiedy przemierzali tę trasę w przeciwnym kierunku nie wydawała się aż tak trudna. Znów musiał się otrząsnąć.
„Bądź chociaż sprawiedliwy” – powiedział sobie. – „To nie droga jest tak trudna, tylko ty jesteś śmiertelnie wystraszony, a poza tym starasz się iść pięć raz szybciej niż przedtem”.
Chan Hagrahyl nakazał marsz przez bite dwie godziny bez odpoczynku. Shaylar brnęła ponuro naprzód. Z pozoru trzymała się dzielnie, lecz Jathmar wyczuwał ból jej mięśni i zmęczenie. Bardzo potrzebowała odpoczynku, choć skrzętnie skrywała to przed resztą zespołu. Nigdy wcześniej nie był z niej tak dumny. Nigdy wcześniej też nie bał się o nią tak bardzo. Nie zaskoczyło go też, że kiedy chan Hagrahyl zatrzymał kolumnę Shaylar porzuciła dumę i ciężko dysząc padła na ziemię.
Krępy Ternathianin – były oficer imperialnej armii – spojrzał z niepokojem na las za nimi. Wpatrywał się intensywnie między pnie, jakby chcąc się przebić wzrokiem przez zbyt gęste listowie, krzewy i drzewa. Barris Kassel i inni byli żołnierze bez słowa otoczyli miejsce postoju obronnym kręgiem. Stanęli na straży, podczas gdy pozostali członkowie zespołu pili i starali się złapać oddech.
Shaylar oddychała już równym tempem, lecz Jathmar nadal czuł jej przemożne wyczerpanie.
„Nie da rady iść tym tempem godzina za godziną” – pomyślał z rozpaczą. – „Nie dojdzie do portalu.”
Nie był też wcale pewien, czy reszta wytrzyma tak zabójczy marsz. Sam czuł wyraźne oznaki zmęczenia, a Braiheri Futhai był co najmniej tak samo zdrożony jak Shaylar. Jathmar starał się nie dopuszczać do siebie niepokoju. Nie chciał, by odebrała go Shaylar, lecz nie udało mu się. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Spróbował się uśmiechnąć i kiedy w jej uśmiechu dostrzegł odwagę i miłość niemal pękło mu serce.
„Bycie tu przy tobie jest warte każdego ryzyka i niebezpieczeństwa” – powiedziała mu swym uśmiechem. Jathmar odpowiedział tym samym i zdał sobie sprawę, że nigdy nie kochał jej mocniej.
Chan Hagrahyl dał cichy rozkaz do wymarszu. O wiele za wcześnie.
koniec
« 1 24 25 26
28 stycznia 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Angielscy łucznicy kontra obcy
— Beatrycze Nowicka

Kosmiczne nudy
— Michał Foerster

Idzie ku lepszemu
— Grzegorz Wiśniewski

Krótko o książkach: Marzec 2002
— Magda Fabrykowska, Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Eryk Remiezowicz

Odpowiedź jest oczywista
— Magda Fabrykowska

Krótko o książkach: Listopad 2001
— Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Joanna Słupek

Obszernie o niczym
— Jarosław Loretz

Bóg, Honor i Ojczyzna
— Magda Fabrykowska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.