Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Robert V.S. Redick
‹Sprzysiężenie „Czerwonego Wilka”›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSprzysiężenie „Czerwonego Wilka”
Tytuł oryginalnyRed Wolfe Conspiracy
Data wydania19 września 2008
Autor
Wydawca MAG
CyklRejs „Chathranda”
ISBN978-83-7480-105-8
Format472s. 135×205mm
Cena35,—
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Sprzysiężenie „Czerwonego Wilka”

Esensja.pl
Esensja.pl
Robert V.S. Redick
1 2 3 4 »
Zamieszczamy fragment powieści Roberta V. S. Redicka „Sprzysiężenie »Czerwonego Wilka«”. Książka będąca pierwszym tomem cyklu „Rejs »Chathranda«” ukazała się nakładem wydawnictwa MAG.

Robert V.S. Redick

Sprzysiężenie „Czerwonego Wilka”

Zamieszczamy fragment powieści Roberta V. S. Redicka „Sprzysiężenie »Czerwonego Wilka«”. Książka będąca pierwszym tomem cyklu „Rejs »Chathranda«” ukazała się nakładem wydawnictwa MAG.

Robert V.S. Redick
‹Sprzysiężenie „Czerwonego Wilka”›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSprzysiężenie „Czerwonego Wilka”
Tytuł oryginalnyRed Wolfe Conspiracy
Data wydania19 września 2008
Autor
Wydawca MAG
CyklRejs „Chathranda”
ISBN978-83-7480-105-8
Format472s. 135×205mm
Cena35,—
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
1
Smołownik
1 vaqrina (pierwszy dzień lata) 941, północ
Jak wszystkie inne katastrofy w jego życiu, także ta zaczęła się od ciszy. Port i wioska spały. Wiatr, który ryczał przez całą noc, ucichł nad przylądkiem. Bosman był zbyt śpiący, żeby wrzeszczeć. Za to Pazel Pathkendle siedzący czterdzieści stóp nad pokładem na wyblinkach nigdy w życiu nie był bardziej rozbudzony.
Przede wszystkim zmarzł na kość. O zmierzchu ogromna, niespodziewana fala uderzyła w dziób, przemaczając do suchej nitki ośmiu chłopców i zmywając okrętowego psa do ładowni – nadal skomlał, żeby mu pomóc. Jednak to nie zimno martwiło Pazela, lecz chmura burzowa. Pojawiła się nad wybrzeżem nagle, przywiana wysokimi wiatrami, których nie czuł. Statek nie musiał się jej obawiać, ale Pazel wręcz przeciwnie. Próbowano go zabić, a jedyne, co powstrzymywało napastników, to księżyc, ten błogosławiony jasny księżyc, jak węglem rysujący cień Pazela na pokładzie Eniela.
Jeszcze jedna mila, pomyślał. Potem, jeśli o mnie chodzi, może sobie lać.
Cisza trwała, a Eniel sunął cicho jak sen: kapitan nie cierpiał niepotrzebnych wrzasków. Twierdził, że to kiepscy piloci podpierają się nimi jak namiastką autorytetu; sam ledwie gestem wskazywał podoficerom na rufie, kiedy nadchodził czas halsować do brzegu. Zerknął ku żaglom na grotmaszcie i jego wzrok padł na Pazela; przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu: starszy mężczyzna, pomarszczony i wyprostowany jak cyprys, oraz chłopiec w postrzępionych spodniach i koszuli, z kasztanowymi włosami wpadającymi do oczu, trzymający się kurczowo smołowanych i sztywnych od soli lin. Chłopiec, który nagle zdał sobie sprawę, że nie otrzymał pozwolenia, by się wspiąć.
Udał, że sprawdza sworznie przy rejach i mocowania najbliższych sztagów. Kapitan ze stoickim spokojem obserwował jego błazeństwa. A potem ledwie widocznie pokręcił głową.
Pazel natychmiast zsunął się na pokład, wściekły na siebie. Pathkendle, ty durniu! Jeśli stracisz sympatię Nestefa, to koniec z tobą!
Kapitan Nestef był najmilszym z pięciu oficerów, pod którymi służył: jedyny, który nigdy go nie bił i nie głodził, ani nie zmuszał – jego, piętnastoletniego chłopca – do picia ku uciesze załogi koszmarnego, czarnego alkoholu zwanego grebel. Gdyby Nestef kazał mu skoczyć do morza, Pazel zrobiłby to bez chwili wahania. Był zaprzedańcem i można go było sprzedać jak niewolnika.
Pozostali zaprzedańcy na pokładzie – smołownicy, jak na nich wołano ze względu na smołę, która brudziła ich dłonie i stopy – spojrzeli na niego z pogardą. Byli starsi i więksi; z dumą obnosili się z krzywymi nosami połamanymi w odległych portach w bójkach o honor. Najstarszy, Jervik, popisywał się dziurą w prawym uchu, tak dużą, że dałoby się przełożyć przez nią palec. Plotka głosiła, że porywczy kapitan przyłapał go na podkradaniu puddingu i złapał za ucho rozgrzanymi do czerwoności szczypcami.
Inna plotka na temat Jervika mówiła, że dźgnął w szyję chłopca, z którym przegrał w rzutki. Pazel nie bardzo wiedział, czy wierzyć w tę historię. Wiedział natomiast, że w oku Jervika pojawiał się niebezpieczny błysk, gdy dostrzegał czyjąś słabość. I wiedział, że tamten nosi przy sobie nóż.
Jeden z chłopaków wiecznie pałętających się przy Jerviku wskazał na Pazela brodą.
– Ten tu myśli, że jego miejsce jest na grotmaszcie – powiedział, szczerząc zęby. – Założę się, że potrafisz mu pokazać, gdzie jego miejsce, co, Jervik?
– Przymknij się, Nat, sam nie jesteś mądrzejszy – odparł Jervik, nie spuszczając z oczu Pazela.
– Patrz no, Pazel Pathkendle, ale masz obrońcę – dodał ze śmiechem inny chłopak. – Nie podziękujesz? Lepiej, żebyś ładnie podziękował!
Jervik rzucił mówiącemu zimne spojrzenie. Śmiech ucichł.
– Nikogo nie broniłem – stwierdził.
– Oczywiście, że nie, ja tylko…
– Jeśli ktoś zaczepia moich kumpli, to ich bronię. I bronię swojego dobrego imienia. Ale nie zamierzałem bronić ormaelskiej płaksy.
Teraz wszyscy parsknęli śmiechem – Jervik im pozwolił.
– Kumpli i dobrego imienia – odezwał się Pazel. – A honoru, Jervik? I słowa?
– Ich też bronię – warknął Jervik.
– A mokrego ognia?
– Hę?
– Pływających kogutów? Czteronogich kaczek?
Jervik gapił się przez chwilę na Pazela, a potem podszedł i uderzył go w twarz.
– Błyskotliwa odpowiedź – stwierdził Pazel, nie poddając się, chociaż policzek palił go żywym ogniem.
Jervik uniósł brzeg koszuli. Za spodnie miał wsunięty kapitański nóż ze wspaniałą, wytartą od używania skórzaną rękojeścią.
– Chcesz poznać inną, co?
Jego twarz znajdowała się kilka cali od twarzy Pazela. Usta Jervika były poplamione na czerwono od kiepskiego żywicznika; jego oczy miały żółtawy ocień.
– Masz mi oddać mój nóż – odpowiedział Pazel.
– Kłamiesz! – warknął Jervik. – Nóż jest mój!
– Ten nóż należał do mojego ojca. Jesteś złodziejem i nie ważysz się go użyć.
Jervik znowu go uderzył, tym razem mocniej.
– Broń się, Muketch – prowokował.
Pazel nie uniósł pięści. Szydząc, Jervik i pozostali chłopcy wrócili do swoich obowiązków, zostawiając Pazela, który zaciskał powieki z bólu i wściekłości.
Zgodnie z Kodeksem Żeglarskim, który obowiązywał na wszystkich statkach, kapitan Nestef nie miałby innego wyjścia, jak oddalić smołownika przyłapanego na bójce. Jervik mógł sobie pozwolić na takie ryzyko: był obywatelem Arqualu, ogromnego cesarstwa obejmującego jedną trzecią znanego świata, i zawsze mógł się zgłosić na inny statek. A co więcej, nosił mosiężny pierścień Obywatelstwa jako wpisany do Cesarskiego Rejestru Chłopców Okrętowych. Takie pierścienie kosztowały tyle co miesięczna wypłata, ale były tego warte. Bez pierścienia chłopiec złapany w nadmorskim miasteczku mógł być wzięty za zbiegłego zaprzedańca albo cudzoziemca. Niewielu smołowników mogło sobie pozwolić na pierścień; większość nosiła papierowe certyfikaty, a te łatwo zgubić albo stracić na rzecz złodzieja.
Pazel był jednak nie tylko zaprzedańcem, ale też cudzoziemcem. Gorzej nawet: przedstawicielem podbitej rasy. Gdyby w jego papierach pojawiło się zdanie „zwolniony z powodu bójki”, nie przyjęto by go już na żaden statek. Dryfowałby bez celu i czekał, aż ktoś go weźmie jak monetę znalezioną na ulicy, a wtedy do końca swoich dni należałby do znalazcy.
Jervik dobrze o tym wiedział i uparcie podjudzał Pazela do bójki. Nazywał młodszego chłopca Muketch od nazwy błotnych krabów z Ormaelu, rodzinnego miasta, którego Pazel nie widział od pięciu lat. Ormael był niegdyś miastem-fortecą, zbudowanym na wysokich klifach nad idealną, błękitną zatoką. Miejscem pełnym muzyki, balkonów i zapachu dojrzałych śliwek; jego nazwa oznaczała „Łono poranka”. Ale to miasto już nie istniało. I Pazel miał wrażenie, że niemal wszyscy woleliby, żeby on zniknął razem z Ormaelem. Jego obecność na arqualskim statku stanowiła ujmę na honorze, jak plama po zupie na kapitańskim mundurze galowym. Biorąc przykład z Jervika, pozostali chłopcy, a nawet niektórzy żeglarze, zaczęli wołać na niego Muketch. Jednak to słowo zdradzało też pewien szacunek: żeglarze uważali, że te zielone kraby rojące się na bagnach przy Ormaelu były zaczarowane, i starali się jak mogli w żadnym razie na któregoś nie nadepnąć, bo to by przyniosło pecha.
Przesądy nie powstrzymały Jervika i jego gangu od szturchania i podcinania Pazela za plecami kapitana. A od zeszłego tygodnia zrobiło się jeszcze gorzej: zaczepiali go po dwóch, trzech w ciemnych kątach pod pokładem, z brutalnością, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczył. Oni naprawdę mogą mnie zabić. (Jak można mieć tę świadomość i nadal pracować, jeść, oddychać?). Mogą spróbować dziś w nocy. Jervik namówi ich do tego.
Pazel wygrał ostatnią rundę: Jervik naprawdę bał się go dźgnąć przy świadkach. Ale w ciemnościach to inna sprawa – w ciemnościach sprawy toczą się szybko, nerwowo, a potem zbywa się je byle jakim wytłumaczeniem.
Na szczęście Jervik był głupi. Na złośliwy sposób bywał sprytny, ale radość, jaką sprawiało mu dręczenie innych, sprawiała, że był nieuważny. Zresztą na pewno w końcu Nestef go odprawi. Do tego czasu Pazel musi uważać, żeby nie zapędzili go w kozi róg. To pierwszy z powodów, dla których wspiął się na maszt. Po drugie, chciał zobaczyć Chathranda.
Bo dziś wieczór wreszcie go zobaczy – Chathrand, najpotężniejszy statek na całym świecie, z drugim grotmasztem tak ogromnym, że nie zdołałoby go objąć trzech żeglarzy, z rufowymi lampami wielkości człowieka i żaglami o powierzchni większej od Parku Królowej w Etherhorde. Zbudowano go z myślą o otwartym morzu, dalekich rejsach handlowych, hen poza zasięg cesarstwa. Może pożegluje do Fiordu Południa, gdzie ludzie byli czarni, albo na Wyspy Zewnętrzne na obrzeżu Morza Rozległego. Albo do Państw Bez Korony, umęczonych poprzednią wojną. Co dziwne, nikt nie potrafił mu powiedzieć, dokąd popłynie Chathrand, chociaż statek był już praktycznie gotów ruszać w rejs.
1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Dobrego marynarza poznaje się przy złej pogodzie
— Michał Foerster

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.