Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Michał Krzywicki
‹Plagi tej ziemi›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPlagi tej ziemi
Data wydania3 października 2008
Autor
Wydawca RUNA
ISBN978-83-89595-45-4
Format416s. 125×195mm
Cena29,50
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Plagi tej ziemi, rozdział II

Esensja.pl
Esensja.pl
Michał Krzywicki
« 1 5 6 7

Michał Krzywicki

Plagi tej ziemi, rozdział II

Bezpośredni zatarg z Albrechtem o jakąś podrzędną parafię nie pozostawił mu wyboru. W dniu krucjaty musiał stanąć przy boku Lwa.
– Albrecht Niedźwiedź jest dzień drogi za nami. Idzie wprost na Dymin. Po drodze Brenna. – Henryk zmarszczył brwi. – Zastanówcie się, panowie, kogo byście widzieli przy podziale łupów. Tych, co idą ze mną, czy tych przy boku Albrechta? Musimy szybko zająć gniazdo Niklota, by podążyć dalej na wschód.
Arcybiskup hambursko-bremeński i margrabia z Saltwedele pokiwali skwapliwie głowami. Nie uśmiechało im się, żeby inni biskupi idący za Albrechtem Niedźwiedziem pierwsi dotarli nad Pianę czy Hawelę.
– Albrechta wspierają Flamandowie, Walonowie i Lotaryńczycy. Askańczyk znęcił ich ziemią – ciągnął swój wywód Henryk. – Ale nas wesprą Duńczycy. Bardzo na nich liczę. Swen i Kanut odłożyli waśnie na czas wyprawy. Mają dotrzeć do portu Wyszomir.
Przez trzy pacierze debatowano jeszcze nad sprawami, czemu uważnie się przysłuchiwał Przecław. Z zaciekawieniem przyglądał się nerwowym spojrzeniom Bernarda z Clairvaux i jego zaciśniętym ustom, otyłemu Henrykowi czy leniwie mówiącemu Konradowi, który, gdy patrzał na Lwa, przypominał merdającego ogonem fałszywego pieska. Panowie się sprzeczali, nie podejmując jednak żadnego konkretnego planu. Spory nieco ucichły, gdy odezwał się Bernard z Clairvaux.
Przecław znał go dobrze i widział, że woli przemawiać do możnych, nie do gminu. Złożył ręce jak do modlitwy, pochylił lekko głowę, niby w pokorze, i zaczął przemawiać spokojnym, ale złowróżbnym tonem:
– Zaiste, problemy podziału dzierżaw i grodów słowiańskich warte są książęcej i biskupiej uwagi. Ale pamiętajcie, co macie na tunikach. – Cysters wyciągnął spod płaszcza krzyż i mocno ścisnął go w dłoni. – Krucyfiks! Przybywacie na Połabie, by chwalić Pana, by walczyć z pogaństwem i herezją. Nie zapominajcie o tym.
– Nie pozwalasz nam o tym zapomnieć, Bernardzie – mruknął książę Henryk. Tylko on nie obawiał się cystersa, choć również w nim Bernard musiał budzić niepokój. – Twoi siepacze są poza moją kontrolą.
Przecław spojrzał na Bernarda, zastanawiając się, jak opat odeprze zarzut. Jeszcze przed Boizenburgiem, podczas jednego z kazań Bernard wyklął tych, którzy nie wierzą w zbożny cel wędrówki, utyskiwał na upadek moralności i na panujące wśród krzyżowców zwątpienie. Na reakcję nie musiał długo czekać. Wielu niedorostków uzbroiło się w kije i pałki, zebrało się w bandy i wyruszyło na własną krucjatę. Między tabor. Przeganiali wszetecznice, tłukli na kwaśne jabłko ubogich mnichów, łamiących celibat, przy ogniskach zapewniali ciżbę o świętości ich misji, dbali także o jej bezpieczeństwo w nocy i w dzień, wystawiając straże.
– Mają zbożny cel – wyjaśnił po chwili opat.
– Jak my wszyscy – zauważył biskup Dietmar, ośmielony sprzeciwem księcia.
Bernard posłał mu złowróżbne spojrzenie. Nie znosił sprzeciwu osób duchownych. Mógł zrozumieć opór świeckich, ale byle klecha nie powinien szczekać, tylko merdać ogonem. Zmieniły się czasy od chwili, kiedy doradzał biskupom, i teraz to oni będą doradzać jemu. Jeżeli im na to pozwoli.
– Twoje psy, Bernardzie, pojawiają się, kiedy trzeba palić słowiańskie chaty i kąciny – odezwał się margrabia z Salwede. – Szkoda, że nie ma ich, kiedy trzeba oczyścić gościniec z barykad.
– Moje psy są święte! Nie będą robić za pachołków. Ich przeznaczeniem jest walczyć za wiarę. W przeciwieństwie do was nie zapomnieli o tym. Wy myślicie wyłącznie o ziemi, która przypadnie wam w łupie!
– To hołota – nie wytrzymał Henryk. – Zwykli siepacze! Nie wstydzą się grabić nawet naszej kolumny!
Kilka osób spojrzało wymownie na Przecława. Ten wzruszył bezradnie ramionami. Nie czuł się za nic odpowiedzialny.
– Odsiewają ziarno od plew. – Bernard z trudem się uspokoił.
– Gwałcą kobiety, zabijają mężczyzn.
– Zabijają dziwki i włóczęgów – nie ustępował cysters.
– A ty? Co o tym sądzisz, biskupie? – Henryk zwrócił się do Dietmara.
Nie był najstarszy, ale jako jeden z nielicznych wśród tej biskupiej kłótliwej sfory miewał przebłyski intelektu.
Zaległa cisza. Dietmar poczuł na sobie wzrok Bernarda. I jego nienawiść. Postanowił nie ryzykować dalszej waśni z cystersem.
– Boli mnie w krzyżu – oznajmił nagle.
Bernard uśmiechnął się tryumfalnie. Skinął na Konrada i Przecława. Los biskupa został właśnie przesądzony. Przecław przewidywał, że tak właśnie zakończy się próba sił między tymi dwoma. Dietmar, jak wielu niemieckich biskupów, przychylnie patrzył na herezję, która przecież chciała obalić stary porządek we Francji, w Cesarstwie. Gawiedź rozniosłaby kilka pomniejszych biskupstw, ale przede wszystkim runęłaby na opactwa, które tak bardzo tkwiły ością w gardle biskupom, bogacąc się i ściągając najlepsze donacje od fundatorów. Gdy pożoga zaczęłaby zagrażać większym miastom i biskupstwom, stłumiłoby się herezję, a winnych by osądzono. Bernard jednak w zarodku stłumił herezję w Langwedocji, tym samym podcinając skrzydła biskupom niemieckim. Dlatego też nie zamierzał odpuścić na Połabiu, by już nigdy nie odrodziła się herezja. Wielu biskupów ruszyło z niemieckim rycerstwem za Łabę ze strachu, żeby Bernard nie mógł ich oskarżyć o herezję.
Henryk zacisnął pięści. Jeszcze mocniej niż poprzednim razem.
– Koniec narady – oznajmił.
Przecław odetchnął z ulgą. Jak na jego gust, w namiocie zrobiło się zbyt gorąco.
Henryk pożegnał książąt i wyszedł niezadowolony. Konrad zatrzymał się przy biskupie Dietmarze. Książę wiedział już, co należy robić.
– Boli w krzyżu? – spytał.
– Twoja troska mnie poraża. – Dietmar był nieufny.
– Mogę polecić mojego medyka. Jest znakomity. – Konrad bezwiednie pogłaskał się po przyrodzeniu i wskazał na Przecława.
Dietmar już chciał odejść.
– Chrystus nosił swój krzyż, więc i ja nie będę narzekał.
– Nie tylko krzyż może ci pomóc.
Dietmar się zatrzymał. Przechylił głowę, jakby w ten sposób mógł ocenić intencje księcia.
– Przyjdź do mnie jutro, mnichu. – Spojrzał na Przecława i niedbale machnął ręką.
Najwidoczniej uważał, że robi Konradowi łaskę.
– Tylko nie zapomnij, kto ci go polecił, biskupie! – zawołał za Dietmarem książę, gdy ten opuszczał namiot.
– Zapewniam cię, książę. Nie zapomnę.
Reszta biskupów i baronów kłóciła się jeszcze o coś zapamiętale. Przecław, czując się zwolniony z obowiązku towarzyszenia Konradowi w tych sporach, odszukał Helmolda. Mały gruby mnich z niedbale wygoloną tonsurą sprawiał wrażenie zagubionego, przez cały czas trzymając dłonie złożone jak do pacierza. Właśnie miał zamiar opuścić namiot.
– Ile w tym prawdy? W tym o czym piszesz w kronikach. – Przecław zastąpił mu drogę.
Helmold spojrzał na niego zaskoczony.
Przecław zetknął się z jego zapiskami w Chartres. Wszystkie dotyczyły historii Słowian. Dowiedział się także, że akolita kontynuuje swe dzieło, sięgając także daleko w przeszłość.
– Prawda jest jedna. – Kronikarz wzruszył ramionami.
– Prawd jest tyle, ilu kronikarzy – uciął Przecław.
To, co przeczytał w jego kronikach, nie przypadło mu do gustu.
– Dlaczego nie piszesz o magii?
– Jest tam tyle magii, ile zapragniesz. Magii miłości chrześcijańskiej, poświęcenia, oddania modlitwie.
– Mówię o prawdziwej magii. – Mnich nie dawał za wygraną. – Tej z lasu.
Helmold dopiero teraz zrozumiał. Na początku było widać, że mnich go przeraził, zaraz jednak na jego twarzy zagościło uczucie ulgi.
– Jeden z moich rozdziałów będzie traktował o religii Słowian. Opiszę kąciny, świątynie Trzygława, bogów Arkony. Nie wszystko pewnie zobaczę, ale wierzę, że z krucjatą dotrę w takie miejsca, o których nawet nie śniłem. – Kronikarz pobłogosławił go i odszedł.
Przecław spojrzał za nim z pogardą. Atramentu nie powinno się marnować po próżnicy. Splunął. Nic to, pomyślał, historia osądzi.
koniec
« 1 5 6 7
15 listopada 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Plagi tej ziemi
— Michał Krzywicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.