Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Magdalena Salik
‹Gildia Hordów›

WASZ EKSTRAKT:
70,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułGildia Hordów
Data wydania18 sierpnia 2009
Autor
Wydawca RUNA
CyklDoliny mroku
ISBN978-83-89595-53-9
Format384s. 125×195mm
Cena29,50
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Gildia Hordów – fragment 2

Esensja.pl
Esensja.pl
Magdalena Salik
1 2 »
Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Magdaleny Salik „Gildia Hordów”. Książka będąca pierwszym tomem cyklu „Doliny mroku” ukazała się nakładem Agencji Wydawniczej RUNA.

Magdalena Salik

Gildia Hordów – fragment 2

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Magdaleny Salik „Gildia Hordów”. Książka będąca pierwszym tomem cyklu „Doliny mroku” ukazała się nakładem Agencji Wydawniczej RUNA.

Magdalena Salik
‹Gildia Hordów›

WASZ EKSTRAKT:
70,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułGildia Hordów
Data wydania18 sierpnia 2009
Autor
Wydawca RUNA
CyklDoliny mroku
ISBN978-83-89595-53-9
Format384s. 125×195mm
Cena29,50
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Rozdział 2
Tego samego wieczoru, kiedy pan Sorso bezskutecznie błagał swą towarzyszkę o powrót do Tyngi, w osadzie Galleck, położonej we wschodniej części Puszczy Krytów, przygotowywano się do smutnej ceremonii.
Gdy słońce zniknęło za horyzontem, mieszkańcy kilkunastu chat, skleconych byle jak z gliny i słomy, zebrali się na pobliskiej polanie. Polana ta, oddalona o kilkaset kroków od sadyby, znajdowała się na niewielkim wzniesieniu. Otaczał ją rząd drzew o pniach tak potężnych, że do objęcia najmniejszego z nich potrzeba było kilku osób. Wysoko nad głowami pnie dzieliły się na pięć konarów, które gięły się i skręcały. Z konarów odchodziły kolejne gałęzie, coraz cieńsze i coraz liczniejsze. Wysoko na głowami gęstwina tworzyła ciasno zbite zielone czapy. Mimo że drzewa, zwane przez wszystkie ludy Gruaronu krytami, dźwigały nie liście, ale drobne igiełki, w dzień ich korony pochłaniały niemal całe docierające z nieba światło.
Ludzie zebrani pod zielonymi czapkami krytów wyglądali i zachowywali się uroczyście. Wszyscy ubrani byli w płócienne koszule i szerokie spodnie w różnych odcieniach brązu. Każdy mężczyzna miał przypięty do boku miecz lub przynajmniej nóż. Kobiety, prawie tak samo wysokie jak mężczyźni i podobnie jak oni potężnie zbudowane, przyprowadziły ze sobą dzieci. Ich włosy, tak jak włosy dorosłych, splecione były w cienkie warkoczyki ozdobione czerwonymi lub pomarańczowymi wstążkami.
Kolory te – czerwony i pomarańczowy – wskazywały, że cała osada pogrążona jest w żałobie.
Ledwie mieszkańcy Galleck znaleźli się na polanie, podzielili się na kilka grup. Jedną stanowili starsi mężczyźni, o siwych, niekiedy zupełnie białych włosach i wyważonych, oszczędnych ruchach. Skupili się blisko siebie i trwali nieruchomo w milczeniu. Obok zatrzymało się kilka rodzin z małymi dziećmi, które, trzymane przez matki za ręce, szybko zaczęły się wiercić i rozglądać ciekawie na boki. Podobnie zachowywały się dziewczęta, zmuszone do pozostania przy rodzinach. Niektóre z nich od początku czuwania kręciły się i strzelały naokoło wzrokiem. Jedna czy dwie, skarcone przyciszonym głosem przez starszych, wpatrywały się tępo przed siebie.
Dalej prostowali się młodzi mężczyźni. Goszcząca na ich twarzach powaga szybko ustąpiła miejsca nudzie. Pogrzeb, w którym mieli uczestniczyć, nie robił na nich wrażenia. Należał do kategorii spraw, które jeszcze ich nie dotyczyły i którymi w tym momencie życia nie zamierzali sobie zaprzątać głowy.
Nad polaną górowało starannie zbudowane rusztowanie. Obok piętrzyły się przyniesione z lasu suche gałęzie. Gdy zrobiło się ciemno, kilka osób zapaliło pochodnie. W ich blasku kobiety przywiązywały nasączone oliwą czerwone szmaty do gałęzi. Następnie mężczyźni układali je pod rusztowaniem. W zupełnej ciszy, przerywanej tylko szumem w konarach drzew, powstawał stos.
Czas sączył się powoli. Upłynęły długie godziny, nim ostatnie gałęzie dotknęły podwyższenia.
W tym czasie zmienił się wygląd zgromadzenia. Oczekiwanie sprawiło, że ludzie w sile wieku stali się posępni. Młodsi, znudzeni do szczętu, bez nadziei patrzyli na rosnące palenisko. Zazdrościli tym spośród rówieśników, którzy wcześniej zgłosili się do budowy stosu i w ten sposób uniknęli przynajmniej bezsensownego sterczenia w ciemnościach.
Uniknęły tego również dzieci. Większość z nich spała skulona w objęciach rodziców.
Gdy stos był gotowy, wysoki starzec o krótkich, siwiejących włosach, podniósł rękę. Spomiędzy drzew, gdzie zalegała już ciemność, na polanę wkroczył kondukt. Wszyscy drgnęli, jakby ocknęli się ze snu, i odsunęli się na boki. Kiedy pochód wkroczył w zasięg światła, można było dostrzec, że na noszach, dźwiganych przez czterech mężczyzn, leży owinięte w płótno ciało. Tragarze położyli je razem z noszami na rusztowaniu.
Jeden z mężczyzn podał przywódcy osady pochodnię. Starzec podszedł do stosu i powiedział wyraźnie, ale niezbyt głośno:
– Żegnaj, Morcie. Niech twoja dusza odnajdzie drogę między konary Lotra.
Następnie przyłożył ogień do najbliższej gałęzi owiniętej szmatą. Zajęła się natychmiast, a od niej zapaliły się kolejne. Po kilku minutach cały stos stanął w płomieniach.
Kiedy ogień rozpalił się na dobre, przywódca osady odwrócił się i wyciągnął przed siebie nóż o ostrzu wygiętym w łuk. Przez chwilę nikt się nie poruszył. Wreszcie jedna z kobiet podeszła i wzięła z jego rąk narzędzie. Podniosła je do góry, a metal zaświecił na czerwono.
Kobieta cofnęła się na skraj polany. Zatrzymała się przed najbliższym drzewem i na chwilę pochyliła. Gdy zbliżyła się z powrotem do ognia, oprócz ostrza, trzymała w rękach niewielką gałązkę.
Gałąź ta, mierząca nie więcej niż stopę, była przedziwnego kształtu. Wyglądała jak drzewo, jedno z tych, które okalały polanę, ale pomniejszone kilkadziesiąt razy. W połowie długości gałązka rozdzielała się na pięć części, z których każda znów dzieliła się na pięć i jeszcze raz na pięć. Poszczególne rozgałęzienia kończyły się drobnymi i ostrymi igiełkami.
Kobieta podeszła do przywódcy osady i podała mu maleńkie drzewko. Ten ucałował je, wyszeptał kilka słów, po czym odwrócił się i wrzucił gałąź w płomienie.
W tej chwili wszyscy jak jeden mąż pochylili głowy.
Mieszkańcy osady Galleck należeli do ludu krywów, jednego z trzech zamieszkujących Puszczę Krytów. Rytuał pogrzebowy krywów składał się z dwóch części. Po zapaleniu stosu, którego ułożenie zajmowało zwykle kilka godzin, do ognia wrzucano młody pęd krytu, świętego drzewa Gruaronu. Krywi wierzyli, że tylko wtedy gdy gałąź krytu spłonie razem z ciałem zmarłego, dusza nieboszczyka ma szansę zbliżyć się do Lotra, bóstwa czczonego przez wszystkie ludy Dolin.
• • •
Gdy gałązkę krytu objął pierwszy język ognia, na ścieżce, którą przed chwilą przyniesiono zwłoki, pojawiła się jeszcze jedna postać.
Był to średniego wzrostu, około trzydziestoletni mężczyzna. Krótko obcięte blond włosy okalały szeroką twarz o lekko zgrubiałych, na pierwszy rzut oka, wydawałoby się, pospolitych rysach. Miał prosty, szeroki nos, wyraźnie zarysowany podbródek i zapadnięte policzki. Był mocno zbudowany, ale poruszał się zwinnie. Jego sylwetka wskazywała, że przyzwyczajony jest do ciągłego wysiłku fizycznego. Pod wysokim czołem błyszczały bystre oczy.
Człowiek ten, w przeciwieństwie do zebranych na polanie krywów, ubrany był od stóp do głów na czarno – w ciasno dopasowany kaftan z mnóstwem kieszeni i wąskie spodnie, wpuszczone w wysokie buty o miękkich podeszwach. Całe jego ciało opinały niezliczone paski. Największy przebiegał przez bark i ginął pod ramieniem. Do przedramion obcy nosił przypięte dwie długie i wąskie rurki, których otwory znajdowały się na wysokości nadgarstków. Z kolei do paska przebiegającego przez bark przymocowano sprytnie dwa mniejsze kawałki skóry, połączone z pasem biodrowym. Czyjaś wprawna ręka nawlekła na nie rząd strzałek, nie większych od palca. W pochwie wiszącej u pasa krył się jednoręczny miecz o zwężającej się głowni i krótkiej rękojeści. Obok niego znajdowała się druga pochwa – z nożem. Co dziwne, mimo tylu klamer i kawałków metalu, które miał na sobie, mężczyzna poruszał się prawie bezszelestnie.
Kiedy wyszedł spomiędzy drzew i zobaczył skupionych ludzi, zawahał się. Spojrzał uważnie na polanę. Wysoki, rozchybotany płomień strawił już suche gałęzie i powoli uginał się, jakby pod naporem cisnących się zewsząd ciemności. Nikt nie dorzucał świeżych drew. Zebrani czekali, aż ogień się wypali.
To już nie potrwa długo, pomyślał nieznajomy i zatrzymał się.
Niedostrzeżony przez nikogo usiadł na ziemi i oparł się plecami o pień drzewa. Do jego uszu docierały niezrozumiałe, dziwnie brzmiące frazy. Mimo że nie widział ognia, wyraźnie czuł smród palonego ciała.
• • •
Tak jak przewidywał, kilkanaście minut później ceremonia pogrzebowa krywów dobiegła końca. Ogień dogasał. Większość ludzi się rozeszła. Tylko kilku mężczyzn krzątało się jeszcze przy stosie, zagarniając do środka niedopalone szczapy. Przywódca osady przyglądał się temu w milczeniu.
Nieznajomy podniósł się lekko. Ruszył przed siebie, szurając nogami. Nie chcąc zaskoczyć krywów, starał się wywołać jak największy hałas.
Na dźwięk jego kroków przywódca Galleck odwrócił się gwałtownie. Jego towarzysze natychmiast porzucili porządkowanie paleniska. Wyprostowali się. Dwóch obdarzonych najlepszym refleksem skoczyło do przodu, zasłaniając sobą starca.
Po twarzy przybysza przemknął cień uśmiechu. Zatrzymał się i powoli wyciągnął przed siebie otwartą prawą rękę.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Lato 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Sen o Dolinach
— Karina Murawko-Wiśniewska

Gildia Hordów
— Magdalena Salik

Tegoż twórcy

Moralność przyszłości
— Miłosz Cybowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.