Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 9 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

David Almond
‹Skrzydlak›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSkrzydlak
Tytuł oryginalnySkellig
Data wydania23 marca 2010
Autor
PrzekładTomasz Krzyżanowski
Wydawca Zysk i S-ka
ISBN978-83-7506-392-9
Format180s. 162×208mm
Cena25,—
Gatunekdla dzieci i młodzieży, fantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Skrzydlak

Esensja.pl
Esensja.pl
David Almond
Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Davida Almonda „Skrzydlak”. Objęta patronatem „Esensji” książka ukaże się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka.

David Almond

Skrzydlak

Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Davida Almonda „Skrzydlak”. Objęta patronatem „Esensji” książka ukaże się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka.

David Almond
‹Skrzydlak›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSkrzydlak
Tytuł oryginalnySkellig
Data wydania23 marca 2010
Autor
PrzekładTomasz Krzyżanowski
Wydawca Zysk i S-ka
ISBN978-83-7506-392-9
Format180s. 162×208mm
Cena25,—
Gatunekdla dzieci i młodzieży, fantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Od autora
Wychowałem się w licznej rodzinie w prowincjonalnym miasteczku nad rzeką Tyne. Były tam stare kopalnie węgla, ciemne, opadające w dół ulice, dziwne sklepy, nowe rezydencje i dzikie, pokryte wrzosowiskami wzgórza. Nasze życie obfitowało w tajemnicze i nieoczekiwane zdarzenia. Miasteczko i ludzie, wśród których się wychowałem, znaleźli się potem na kartach moich książek. Zawsze chciałem być pisarzem, ae dopóki nie stałem się „duży”, mało komu o tym mówiłem. Wydałem wiele powieści dla dorosłych i zdobyłem kilka nagród. Byłem listonoszem, sprzedawcą w sklepie, redaktorem i nauczycielem. Mieszkałem u wybrzeży Morza Północnego, w centrum Manchesteru i na farmie w Suffolk. Pierwsze książki napisałem w odosobnionej i rozpadającej się posiadłości w Norfolk.
Pisanie bywa trudne, a czasem ma coś wspólnego z magią. Moim zdaniem opowieści są żywymi tworami i mówią o sprawach być może najważniejszych.

David Almond

1
Znalazłem go w garażu w niedzielne popołudnie. Było to dzień po przeprowadzce na Falconer Road. Kończyła się zima. Mama powiedziała, że wprowadzimy się wiosną. Oprócz mnie nie było tam nikogo. Rodzice siedzieli w domu z Doktorem Śmiercią i martwili się o małą.
Leżał w ciemnościach, między skrzynkami po herbacie, w kurzu i brudzie. Wyglądał tak, jakby spoczywał tam od zawsze. Był umorusany, blady i wychudzony i myślałem, że nie żyje. Nie mogłem się bardziej mylić. Szybko poznałem prawdę i dowiedziałem się, że na świecie nie ma i nigdy nie było drugiej takiej istoty jak on.
Nazywaliśmy to miejsce garażem, bo tak określił je pośrednik handlu nieruchomościami, pan Stone. Bardziej jednak przypominało rumowisko, śmietnik albo jeden z tych starych magazynów przy molo przeznaczonych do rozbiórki. Stone poprowadził nas przez ogród, szarpnął mocno drzwi i małą latarką oświetlił wnętrze. Zajrzeliśmy do środka.
– Spójrzcie na to oczami wyobraźni – powiedział. – Będzie tu czysty wspaniały garaż na dwa samochody, z nowymi drzwiami i naprawionym dachem.
Spojrzał na mnie z głupawym uśmieszkiem.
– Albo coś bardziej w twoim guście, kolego – kryjówka dla ciebie i twoich kumpli. Co ty na to?
Odwróciłem wzrok. Nie chciałem mieć z nim nic wspólnego. Pokazując nam dom, ciągle powtarzał to samo: Spójrzcie na to oczami wyobraźni. Tyle można tu zrobić. Przez cały czas myślałem o tym starym człowieku, Erniem Myersie, który mieszkał w tym domu samotnie przez wiele lat. Gdy znaleźli go pod stołem w kuchni, nie żył już prawie od tygodnia. Właśnie jego widziałem, gdy Stone mówił nam, byśmy spojrzeli na to wszystko oczami wyobraźni. Tak samo wyraził się, gdy weszliśmy do jadalni, gdzie w rogu stał stary, popękany sedes, zasłonięty przepierzeniem z dykty. Chciałem, żeby się zamknął, ale on konspiracyjnym szeptem opowiedział nam, że pod koniec Ernie nie mógł już chodzić po schodach. Zniesiono więc łóżko i zamontowano na dole sedes, by ułatwić mu życie. Stone patrzył na mnie takim wzrokiem, jakby uważał, że nie powinienem o tym wiedzieć. Chciałem wyjść stąd i wrócić do naszego starego domu, ale mama i tata dali się nabrać. Zachowywali się tak, jakby czekała ich wielka przygoda. Kupili ten dom. Zaczęli go myć, szorować i malować. A potem mała urodziła się za wcześnie. I tak to się zaczęło.
2
W niedzielę rano omalże nie wszedłem do garażu. Wziąłem swoją latarkę, żeby zobaczyć, co jest wewnątrz. Tylne drzwi, wychodzące na alejkę, odpadły zapewne dawno temu i wejście było teraz zabite grubymi deskami. Belki podtrzymujące strop przegniły i dach się zapadał. Fragmenty podłogi, widoczne pod rupieciami, były popękane i pełne dziur. Ludzie, którzy wynosili śmieci z domu, mieli również po sprzątać garaż, ale gdy tylko rzucili okiem, powiedzieli, że nie wejdą do środka nawet za dodatkowe pieniądze. Były tam stare komody, potłuczone umywalki i worki cementu. Pod ścianami stały rozpadające się drzwi i leżaki ze zbutwiałymi siedzeniami. Na hakach wisiały zwoje lin i kabli. Na podłodze leżały rozrzucone węże ogrodnicze i pudła z zardzewiałymi gwoździami. Wszystko było pokryte warstwą kurzu i pajęczyny. Z muru sypał się tynk. W jednej ze ścian znajdowało się małe okienko, ale było strasznie brudne i zastawione kawałkami popękanego linoleum. Cały garaż śmierdział zgnilizną i pleśnią. Nawet cegły kruszyły się, jakby nie mogły już dłużej unieść własnego ciężaru. Wydawało się, że budynek jest zmęczony istnieniem i czeka tylko na stosowną chwilę, by się zawalić i zostać zrównany z ziemią.
Nagle usłyszałem jakieś chrobotanie w kącie. Coś się po ruszyło, ale potem znieruchomiało i zapadła martwa cisza.
Stałem i zbierałem się na odwagę, żeby wejść do środka.
Byłem już zdecydowany, gdy usłyszałem gniewny głos mamy.
– Michael! Co ty robisz?
Stała przy drzwiach kuchennych.
– Przecież mówiliśmy ci, żebyś nie wchodził do garażu, dopóki nie będzie tam bezpiecznie.
Cofnąłem się i spojrzałem na nią.
– Mówiliśmy?! – krzyknęła.
– Tak – odparłem.
– Więc trzymaj się od niego z daleka. Rozumiesz?
Popchnąłem drzwi, które zakołysały się na jedynym ocalałym zawiasie.
– Rozumiesz?! – wrzasnęła.
– Tak – powiedziałem. – Rozumiem. Rozumiem.
– Nie chcemy, żeby przez twoją głupotę coś cię przygniotło w tym idiotycznym garażu. Mamy już dość zmartwień, nie sądzisz?
– Tak.
– Więc nie wchodź tam. Jasne?
– Tak. Tak, tak, tak.
Zanurzyłem się w chaszcze, które nazywaliśmy ogrodem, a ona wróciła do swego cholernego dziecka.
3
Ogród był kolejnym miejscem, gdzie miało być pięknie. Miały w nim stać ławki, stół i huśtawka. Na ścianie domu miała być wymalowana bramka do piłki nożnej. Miał być staw z rybami i żabami. Ale nie było nic oprócz pokrzyw, ostów, pokruszonych cegieł i stosów kamieni. Stałem, ścinając kopniakiem kwiaty milionów mleczy.
Po chwili mama zapytała mnie, czy zjem obiad, a ja powie działem, że nie, że zostanę w ogrodzie. Przyniosła mi kanapkę i puszkę coli.
– Przepraszam – powiedziała. – Wszystko jest takie parszywe, że i my jesteśmy w parszywych nastrojach. Dotknęła mojego ramienia.
– Rozumiesz nas, Michael, prawda? Rozumiesz?
Kiwnąłem głową.
– Tak – powiedziałem.
Znów mnie dotknęła, ciężko wzdychając.
– Gdy tu posprzątamy, będzie pięknie.
Usiadłem na stosie cegieł przy ścianie. Jadłem kanapkę i popijałem colę. Myślałem o domu przy Random Road, skąd się wyprowadziliśmy, i o moich starych kumplach, zwłaszcza o Leakeyu i Coocie. Na pewno przez cały dzień biegali po boisku i kopali piłkę.
Potem usłyszałem dzwonek do drzwi i zorientowałem się, że przyszedł Doktor Śmierć. Nazywałem go Doktorem Śmiercią, bo miał szarą twarz, czarne plamy na rękach i nie potrafił się uśmiechać. Gdy pewnego razu odjeżdżał sprzed naszego domu, widziałem, jak zapala papierosa. Kazali mi zwracać się do niego doktorze Dan i tak mówiłem, jeśli już musiałem, ale dla mnie pozostawał Doktorem Śmiercią. Bardziej to do niego pasowało.
Skończyłem pić colę, odczekałem chwilę i znów poszedłem do garażu. Nie miałem czasu, by stać tam i zbierać się na odwagę, nadsłuchując chrobotania z wewnątrz. Zapaliłem latarkę, wziąłem głęboki oddech i wślizgnąłem się do środka.
Coś małego i czarnego przemknęło po podłodze. Drzwi skrzypiały i zgrzytały przez chwilę, a potem zapadła cisza. W strumieniu światła latarki widać było unoszący się kurz. W kącie wciąż coś szurało. Podszedłem bliżej i poczułem na czole pajęczynę. W garażu było pełno rzeczy – starych mebli, instalacji kuchennych, zrolowanych dywanów, rur, desek i skrzynek. Musiałem schylać głowę, przechodząc pod zwisającymi z sufitu linami, wężami ogrodniczymi i torbami z narzędziami. Kolejne pajęczyny przyczepiały mi się do ubrania i skóry. Podłoga była popękana i pokruszona. Uchyliłem drzwi szafki, poświeciłem latarką i zobaczyłem tysiące uciekających stonóg. Zajrzałem do wielkiego kamiennego słoja, gdzie leżały kości jakiegoś zwierzątka. Wszędzie było pełno martwych much. Walały się stare gazety i czasopisma. Po świeciłem na jedno z nich i zobaczyłem, że ma prawie pięćdziesiąt lat. Poruszałem się bardzo ostrożnie. Miałem stracha, że budynek w każdej chwili runie. W nosie i w gardle czułem drapiący kurz. Wiedziałem, że zaraz zaczną mnie szukać i że powinienem stąd wyjść. Nachyliłem się nad stosem skrzynek po herbacie, oświetliłem latarką przestrzeń za nimi i wtedy go zobaczyłem.
Myślałem, że nie żyje. Siedział z wyprostowanymi nogami, z głową opartą o ścianę. Był pokryty kurzem i pajęczynami – jak wszystko tutaj. Miał bladą, ściągniętą twarz, a we włosach i na ramionach martwe muchy.
Oświetliłem latarką jego białą twarz i czarny garnitur.
– Czego chcesz? – zapytał. Otworzył oczy i spojrzał na mnie. Głos miał tak skrzeczący, jakby nie używał go od lat. – Czego chcesz?
Serce waliło mi jak oszalałe.
– Pytam, czego chcesz – powtórzył.
Wtedy usłyszałem nawoływania od strony domu.
– Michael! Michael! Michael!
Powłócząc nogami, wyszedłem na zewnątrz.
To był tata. Szedł w moją stronę.
– Nie mówiliśmy ci… – zaczął.
– Tak – powiedziałem. – Tak, tak.
Zacząłem otrzepywać się z kurzu. Z podbródka spadł mi pająk wiszący na długiej nici.
– To dla twojego dobra – powiedział tata, obejmując mnie ramieniem i wyjmując mi z włosów martwą muchę. Walnął mocno w ścianę garażu i cała konstrukcja zadygotała. – Widzisz? Wyobraź sobie, co może się stać.
Chwyciłem go za ramię, żeby przestał.
– Tak – zawołałem. – Już rozumiem.
Ścisnął mi rękę i powiedział, że niedługo wszystko będzie dobrze.
Roześmiał się.
– Doprowadź się do porządku, zanim matka cię zobaczy.
koniec
31 stycznia 2010

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Je myszy i muchy, i męczy go Artek
— Klara Łabacz

Tegoż twórcy

Mała Esensja: Przeplatające się światy
— Daniel Gizicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.