WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Ugryziona |
Tytuł oryginalny | Bitten |
Data wydania | 9 marca 2010 |
Autor | Kelley Armstrong |
Przekład | Robert P. Lipski |
Wydawca | Zysk i S-ka |
Cykl | Women of the Otherworld |
ISBN | 978-83-7506-377-6 |
Format | 540s. 130×205mm |
Cena | 29,90 |
Gatunek | fantastyka, groza / horror |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
UgryzionaKelley Armstrong
Kelley ArmstrongUgryzionaDziś w „Inside Scoop” mówiono o jakimś świrze, który prysnął parę miesięcy temu z więzienia w Północnej Karolinie. Szukanie czystej sensacji. Facet włamał się do mieszkania nieznanego mężczyzny, związał go i zastrzelił, bo – cytuję – chciał przekonać się, jakie to uczucie. Autorzy programu wypełnili scenariusz przymiotnikami w rodzaju: „dziki”, „bestialski” czy „zwierzęcy”. Bzdura. Pokażcie mi zwierzę, które zabija tylko po to, by zobaczyć, jak coś umiera. Skąd ten stereotyp zezwierzęcenia zabójców? Ponieważ ludzie to lubią. To zgrabnie tłumaczy rzeczy, których nie rozumieją, wynosząc ludzi na szczyt drabiny ewolucyjnej, a zabójców strącając na sam dół, między mitologiczne pół ludzkie, pół zwierzęce monstra w rodzaju wilkołaków. Prawda jest taka, że jeśli wilkołak zachowuje się jak psychopata, to nie dlatego, że ma w sobie coś ze zwierzęcia, lecz że nadal za bardzo pozostaje człowiekiem. Tylko ludzie zabijają dla sportu. Program prawie się skończył, kiedy wrócił Philip. – Przyjemny trening? – spytałam. – Nigdy nie jest przyjemny – odparł, krzywiąc się. – Wciąż czekam na dzień, kiedy wymyślą pigułkę, która zastąpiłaby ćwiczenia. Co oglądasz? – Nachylił się nade mną. – Już się bili? – Biją się u Springera. Nie cierpię go. Próbowałam raz obejrzeć jego program. Wytrzymałam dziesięć minut, odsiewając przekleństwa, by zrozumieć, co mówią. W końcu stwierdziłam, że nie było tam nic prócz przekleństw – w przerwach między kolejnymi rundami bijatyki. To jak zawodowe zapasy w telewizyjnym talk- -show. Choć może nie jest to zbyt trafne porównanie. Zawodowe zapasy mają przynajmniej swoją chlubną historię. Philip zaśmiał się i zmierzwił moje włosy. – Co powiesz na spacer? Wezmę prysznic, a ty obejrzysz program do końca. – Może być. Philip pomaszerował do łazienki. Zakradłam się do lodówki i zgarnęłam kawałek provolone, który ukryłam wśród warzyw. Kiedy zadzwonił telefon, zignorowałam go. Jedzenie było ważniejsze, a skoro Philip już puścił wodę, nie usłyszy telefonu i nie zorientuje się, że nie odebrałam. Tak przynajmniej sądziłam. Kiedy usłyszałam, że zakręcił wodę, wcisnęłam ser za sałatę i pognałam do telefonu. Philip należał do tych, którzy w porze kolacji decydowali się raczej podnieść słuchawkę, niż zaufać automatycznej sekretarce. Próbowałam brać z niego przykład, przynajmniej kiedy był w pobliżu. Pokonałam pół długości mieszkania, kiedy włączyła się automatyczna sekretarka. Mój nagrany głos wyśpiewał mdląco słodkie powitanie i zaprosił dzwoniącego do pozostawienia wiadomości. I dzwoniący się nagrał. – Eleno? Mówi Jeremy. – Zatrzymałam się w pół kroku. – Zadzwoń do mnie, proszę. To ważne. Jego głos się urwał. W telefonie rozległ się świszczący oddech. Wiedziałam, że kusiło go, by powiedzieć coś więcej, dorzucić ultimatum w rodzaju „bo-jak-nie”, ale nie mógł tego zrobić. Mieliśmy umowę. Nie mógł tu przyjechać ani przysłać innych. Oparłam się pokusie, by pokazać automatycznej sekretarce język. A figę, nie dostaniesz mnie. Dojrzałość jest przereklamowana. – To pilne, Eleno – ciągnął Jeremy. – Wiesz, że nie dzwoniłbym, gdyby było inaczej. Philip sięgnął po telefon, ale Jeremy już się rozłączył. Podniósł słuchawkę i podsunął w moją stronę. Odwróciłam wzrok i podeszłam do kanapy. – Nie oddzwonisz? – zapytał. – Nie zostawił numeru. – Sprawiał wrażenie, jakby spodziewał się, że go znasz. A w ogóle kto to był? – Eee… daleki kuzyn. – A więc moja tajemnicza sierotka ma rodzinę? Chciałbym któregoś dnia poznać tego kuzyna. – Uwierz mi, nie chciałbyś. Zaśmiał się. – Uczciwie byłoby odwzajemnić nawet wątpliwą przyjemność. Ja zapoznałem cię z moją toksyczną rodzinką. Po przyjęciu weselnym Becky będziesz chciała odpłacić mi pięknym za nadobne. Wyszukaj szurniętych kuzynów, którzy spędzili całe lata zamknięci na jakimś ciemnym strychu. Choć jak przypuszczam, szurnięci kuzyni nie byliby jeszcze tacy źli. W porównaniu z tym, co cię czeka, ma się rozumieć. To lepsze niż stryjeczne babki, które od dzieciństwa opowiadają ci te same historie i zasypiają przy deserze. Wywróciłam oczami. – Gotowy na spacer? – Dokończę tylko prysznic. Może zadzwonisz pod 411? – I dać się skasować niezależnie od tego, czy podadzą mi numer czy nie? – To nie wyniesie cię nawet dolara. Stać nas na to. Zadzwoń. Jeżeli nie uda ci się znaleźć jego numeru, to może złapiesz kogoś innego, kto poda ci do niego telefon. Tych kuzynów musi być przecież więcej, prawda? – Sądzisz, że mają na tych strychach telefony? Mieliby szczęście, mając w ogóle prąd. – Zadzwoń, Eleno – rzekł udawanie groźnym głosem, znikając za drzwiami łazienki. Kiedy tylko wyszedł, wlepiłam wzrok w aparat. Philip mógł sobie żartować, ale wiedziałam, że naprawdę liczył, iż oddzwonię do Jeremy’ego. W sumie czemu nie? Tak by zrobił każdy normalny człowiek. Philip usłyszał wiadomość i niepokojącą nutę w głosie Jeremy’ego. Odmawiając odpowiedzi na – jak się wydawało – bardzo ważny telefon, musiałabym wydać się nieczuła i zimna. Człowiek by oddzwonił. Chciałam być kobietą, która oddzwania po odebraniu takiej wiadomości. Mogłam udać, że zadzwoniłam. To było kuszące, ale nie powstrzymałoby Jeremy’ego przed zadzwonieniem jeszcze raz… drugi… trzeci… bez końca. Nie po raz pierwszy próbował skontaktować się ze mną w ciągu ostatnich paru dni. Wilkołaki dysponują w ograniczonym stopniu zdolnością telepatii. Jeremy wyniósł tę zdolność do rangi sztuki, głównie dlatego, że dawała mu ona jeszcze jedną możliwość, by zaleźć komuś za skórę i nękać go tak długo, aż zrobił, czego od niego żądał. Kiedy próbował się ze mną skontaktować, skutecznie go blokowałam. Dlatego zdecydował się w końcu na telefon. To nie tak efektywne jak bombardowanie czyjegoś mózgu, ale po paru dniach zapełniania taśmy automatycznej sekretarki poddałabym się, choćby tylko po to, by się od niego uwolnić. Stanęłam przy aparacie, zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Mogłam to zrobić. Mogłam zadzwonić, dowiedzieć się, czego chciał Jeremy, uprzejmie podziękować, że dał mi znać i odmówić wykonania tego, czego ode mnie chciał, bo byłam pewna, że będzie czegoś chciał. Nawet jeśli Jeremy był samcem alfa, a ja zostałam uwarunkowana, by być mu posłuszną, nie musiałam już tego robić. Nie należałam do Watahy. Nie miał nade mną władzy. Podniosłam słuchawkę i wystukałam numer z pamięci. Po czwartym sygnale włączyła się automatyczna sekretarka. Usłyszałam początek nagrania, nie głos Jeremy’ego, lecz kogoś innego, z silnym południowym akcentem, którego dźwięk sprawił, że miałam chęć natychmiast rzucić słuchawkę. Pot zaperlił się na moim czole. Temperatura w pokoju skoczyła w jednej chwili o sto stopni, wypalając połowę tlenu. Przetarłam twarz dłonią, pokręciłam głową i po- szłam znaleźć buty, by iść z Philipem na spacer. Następnego ranka przed śniadaniem Philip zapytał, o co chodziło Jeremy’emu. Przyznałam, że nie udało mi się z nim skontaktować, ale obiecałam, że nadal będę próbować. Kiedy zjedliśmy, Philip zszedł na dół po gazetę. Zadzwoniłam do Jeremy’ego i znów włączyła się sekretarka. Choć trudno mi było się do tego przyznać, zaczęłam się martwić. To nie była moja wina. Niepokój o moich dawnych braci z Watahy był instynktowny, niemożliwy do opanowania. A przynajmniej tak sobie powtarzałam, kiedy moje serce załomotało silniej przy trzecim nieodebranym połączeniu. Jeremy powinien tam być. Rzadko opuszczał Stonehaven, wolał prowadzić swe rządy z miejsca będącego jego siedzibą władzy, podczas gdy brudną robotą zajmowali się wierni poddani. No dobrze, to nie była do końca uczciwa opinia na temat stylu przywództwa Jeremy’ego, ale nie byłam w nastroju, by kogokolwiek chwalić. Chciał, żebym zadzwoniła, więc, do licha, powinien czekać przy telefonie. Kiedy wrócił Philip, zastał mnie czuwającą przy aparacie i wpatrującą się weń, jakbym chciała siłą woli zmusić Jeremy’ego, aby podniósł słuchawkę. – Wciąż nie odbiera? – spytał Philip. Pokręciłam głową. Przyglądał mi się uważniej, niż lubiłam. Kiedy się odwróciłam, podszedł i położył mi rękę na ramieniu. – Martwisz się. – Właściwie to nie. Ja tylko… – Nic nie szkodzi, kochanie. Gdyby chodziło o moją rodzinę, też bym się martwił. Może powinnaś tam pojechać. Zobaczyć, co się stało. Wydaje się, że chodziło o coś nagłego. Odsunęłam się od niego. – Nie, to jakiś absurd. Wciąż wydzwaniam… – Chodzi o rodzinę, kochanie – powiedział, jakby to był koronny argument przeciwko wszystkim działom, jakie mogłam wytoczyć. I dla niego rzeczywiście tak było. To jedyna rzecz, wobec której nie mogłam zaoponować. Kiedy Philip i ja zaczęliśmy być ze sobą i zbliżał się końcowy termin wynajmu przez niego mieszkania, dał mi jasno do zrozumienia, że chciałby się do mnie wprowadzić, ja jednak odmówiłam. Potem zabrał mnie na zjazd rodzinny. Tam poznałam jego matkę, ojca i siostrę, zobaczyłam, jakie są między nimi relacje i jak ważną rolę odgrywali ci ludzie w jego życiu. Następnego dnia powiedziałam, by nie przedłużał umowy najmu. Teraz Philip spodziewał się, że ruszę z pomocą komuś, kogo uważał za członka mojej rodziny. Czy gdybym odmówiła, pomyślałby, że nie jestem osobą, na której mu zależało? Wolałam nie ryzykować. Obiecałam, że będę jeszcze próbować. I dałam słowo, że jeśli nie dodzwonię się do Jeremy’ego do południa, polecę do stanu Nowy Jork, by dowiedzieć się, co się stało. Za każdym razem, kiedy dzwoniłam przez następnych kilka godzin, modliłam się, by odebrał. Ale zawsze włączała się tylko automatyczna sekretarka. Po lunchu Philip odwiózł mnie na lotnisko. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Esensja czyta: Styczeń 2012
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Konrad Wągrowski
ksiazka godna polecenia,bardzo dobrze sie czyta.
pierwsze rozdziały do mnie nie przemawiały a potem sie nie mogłam oderwac od czytania!!!!!